Para trzecia. Roszpunka
Udawajmy
Słońce zniknęło już za nierówną linią horyzontu, wyznaczaną przez płaskie dachy bloków i sylwetki różnokształtnych kominów, wieżyczek czy zwieńczeń dachów budynków, które mijała każdego dnia. Niebo przybrało łagodną, jasną barwę, łączyło odcienie fioletu, błękitu i różu; jego bezchmurna nieskończoność rozciągała się nad jej głową w sposób, którego nie potrafiły odtworzyć nawet najwybitniej namalowane obrazy świata, nawet najbardziej profesjonalne ze zdjęć. Ten bezkres nie jest czymś, co można zobaczyć, pomyślała. Trzeba go poczuć.
A czuła tego wieczoru wiele. Zapach bzu, który w gorącym, letnim powietrzu zdawał się napływać z każdej strony; delikatny dotyk wieczornego wiatru na jej policzkach; niepowtarzalny spokój, jaki niósł za sobą szum traw, brzęczenie owadów, odległy świergot ptaków. Poczucie, że świat się zatrzymał, by adorować ten zapadający zmierzch, ten jeden moment w miliardzie innych momentów, zupełnie nieistotny – i jednocześnie najważniejszy.
To była cisza, której dotąd nie znała. Milczenie, które mówiło wszystko.
Przymknęła oczy, gdy poczuła jego głowę na swoim ramieniu. Łagodnym ruchem chwyciła jego dłoń w swoją, śledziła delikatnie linie jego smukłych palców, napawała się najdrobniejszym dotykiem. Jego serce znalazło się tak blisko niej; znała na pamięć jego bicie. Tak przeraźliwie często tęskniła za jego miarową pewnością.
Odsunęła się ostrożnie, a on uniósł głowę tak, by mogła spojrzeć w jego szafirowe oczy, sięgnąć dłonią do jego policzka. Chwycił jej dłoń, zanim zdążyła to zrobić; uśmiech rozświetlił mu twarz, ale niemalże natychmiast zgasł. Zawahał się przez chwilę, zanim otworzył usta.
– Chciałbym po prostu…. – urwał nagle, jakby bał się dokończyć. Nie mogła oprzeć się myśli, jak jego niski szept idealnie wpasował się w bezgłośną melodię zapadającego wokół nich wieczoru.
Ale jednocześnie wiedziała, co próbował powiedzieć. I choć próbowała, nie była dłużej w stanie trzymać bólu tej myśli z dala od siebie.
– Ja też – odszepnęła i z trudem cofnęła rękę. Zauważył to i odwrócił wzrok, co poczuła jak niewidzialny cios. Otworzyła usta niemalże z desperacją, chociaż wiedziała, że cokolwiek nie powie, zabrzmi tak okrutnie pusto, jak za każdym razem – ale nieoczekiwanie ją ubiegł; zanim zdążyła się choćby poruszyć, zerwał się na nogi i wyciągnął dłoń w jej kierunku
– Wiem, że to nic nie zmieni – jego głos brzmiał łagodnie i pewnie jednocześnie. – Ale ten raz… Chociaż ten jeden raz… Możemy udawać.
Znieruchomiała i przez dłuższą chwilę patrzyła w jego roziskrzone oczy, próbując zrozumieć. Postąpił o krok w jej stronę, z dłonią w cierpliwym oczekiwaniu na jej dotyk, na jej zgodę.
– Udawajmy. Proszę – zapadający zmrok zdawał się tańczyć w jego spojrzeniu. – Tylko dzisiaj.
Dreszcz przebiegł jej po plecach. W jednej chwili poczuła się bezbronna wobec siły, ukrytej w cichej miękkości jego głosu.
Bezbronna wobec rzeczywistości, która i tak w końcu miała ich zmiażdżyć.
Ostrożnie, powoli ujęła jego rękę.
– Tylko dzisiaj.
I udawali.
Udawali, biegnąc ile tchu w płucach, by skoczyć z jednego dachu bloku na drugi, jakby ścigając się z wiatrem. Udawali, kiedy ich śmiechy rozległy się echem pośród nocy przy kolejnym lądowaniu, kolejnych skokach adrenaliny w ich żyłach. Udawali, klucząc wśród kamiennych uliczek, sznurów z rozwieszonym praniem, uchylonych furtek do małych ogródków, ponad płotami, śmietniskami i szczekającymi głośno psami na łańcuchach. Udawali, krocząc z dumą i gracją wśród bogaczy jedzących kolację w drogich restauracjach, podkradając wino z pozostawionych na stolikach pod parasolami butelek, gdy ta czy inna pani poszła przypudrować nosek. Udawali, pędząc z radością nad rzekę, by ścigać się, kto pierwszy dopłynie na drugi brzeg w ubraniach – i udawali, leżąc przemoczeni do suchej nitki na trawie i patrząc w gwiazdy na bezkresie nocnego nieba z takim zachwytem, jakby skrywały wszystkie tajemnice świata.
Udawali, że takie życie mogłoby być prawdziwe. Że mogliby zakochać się w nim bez konsekwencji, bez wizji nadchodzącego poranka.
Że mogliby kiedykolwiek być szczęśliwi.
– Opowiedz mi – powiedziała, chwytając jego dłoń. Miękka trawa łaskotała jej nagie ramiona, nadal zimne od roziskrzonych w świetle księżyca wód rzeki.
– Co ci opowiedzieć? – podniósł się na łokciach, by lepiej widzieć jej twarz. Jego spojrzenie wzniecało burzę w jej sercu, burzę o sile, której nigdy dotąd nie zaznała.
Już wtedy czuła, tak wyraźnie jak nigdy w życiu, że nie chce, by ta burza kiedykolwiek ucichła.
– Nie wiem – wyszeptała, pozwalając, by sięgnął dłonią do jej długich włosów. – Opowiedz mi… opowiedz mi wszystko.
Uśmiechnął się, a jego szafirowe oczy zajaśniały nieznanym płomieniem.
– Wszystko… Tak, dziś mogę powiedzieć wszystko – nieoczekiwanie podniósł się i pociągnął ją w stronę niewielkiego drewnianego pomostu. Przez kilka sekund próbował wziąć ją na ręce i wrzucić do rzeki – ale wierzgała się i piszczała ze śmiechem, dopóki nie dał za wygraną, by stanąć z nią nad samą taflą wody, w blasku księżycowej tarczy nad ich głowami.
– Mogę opowiedzieć ci każdą historię tego świata – zawołał, obróciwszy się wokół siebie z wyrzuconymi w górę rękami i płonącym spojrzeniem. – Mogę stworzyć i zrujnować rzeczywistość kilkoma słowami. Mogę zbudować dla ciebie wszechświat złożony tylko z twoich marzeń, mogę wykrzyczeć ci miliardy kłamstw i zamienić je w prawdę. Mogę spłonąć w tej rzece, utonąć w twoich oczach – zanim zdążyła wykonać najdrobniejszy ruch, uklęknął przed nią i ujął jej dłonie. – Mogę oświadczyć ci się trzydzieści razy, przysiąc miłość na wszystkie świętości świata. Mogę zostać rycerzem twojego języka, panem twoich myśli. Możesz mnie pokochać albo znienawidzić miliony razy, w każdej z możliwych rzeczywistości… – podniósł się powoli; jego oczy tryskały iskrami niczym niebo w ostatnią noc roku. – Wszystko. Tym właśnie jest wszystko.
– Jesteś szalony – wyszeptała, chociaż chciała to wykrzyczeć ze śmiechem, tak jak powinna – ale tym razem nie potrafiła zapanować nad łzami, napływającymi jej do oczu. – Zupełnie… zupełnie oszalałeś.
Nie wiedziała, czy to dostrzegł, czy usłyszał ból wahania w jej głosie; czy drżenie jego dłoni nie było tylko częścią wszystkiego, kolejnym udawaniem. Wiedziała jedynie, że w następnej chwili całował ją, całował jak nigdy wcześniej, jakby każda komórka jego ciała należała do niej, tylko do niej.
Gdy przestał, by znów spojrzeć jej w oczy, dostrzegła, jak bliski jest łez.
– Mogę też milczeć – jego szept niknął pośród szumu rzeki, ale każde słowo wryło się w jej serce jak najgłośniejszy krzyk. – Mogę być poddanym twojej ciszy.
Ujęła jego twarz w dłonie. Chciała powiedzieć tak wiele, zmienić tak wiele. Chciała miliarda niemożliwości, snów, które nie mają najmniejszych szans. Chciała wykrzyczeć mu wszystko i otworzyć przed nim każdy z możliwych wszechświatów. Dać mu wszystko, na co zasługiwał.
Nigdy więcej go nie zostawiać.
– Bądź… Po prostu bądź – udało jej się powiedzieć. Tylko tyle – aż tyle. Tyle, ile potrafiła, pośród tej jednej, jedynej nocy, w której nic nie mogło być tak proste, jak udawanie, że jest.
Pocałowała go znowu, pocałowała, jakby łzy nie płynęły po jej policzkach, jakby nie mieszały się z jego łzami. Jakby już nigdy nie miała pragnąć więcej.
Chaos, który zbudowali, pękał pod nimi, ale nie czuli nadchodzącego upadku. Nie mogli go czuć, kiedy zapach letniej nocy otaczał ich z każdej strony, kiedy mogli upajać się słodką nieprawdą. Kiedy tej jednej, jedynej nocy prawdą mogło stać się każde słowo, a język przypominał ujarzmioną przez rycerza bestię, której każdy ruch kreował najpiękniejsze z jego kłamstw.
Ostatnie, które nie zniszczyły ich niemożliwym cierpieniem.
– Będę. Zawsze będę.
Świt zastał ją samą, we łzach, w miejscu, którego nie rozpoznawała. We wszechświecie, którego nie rozumiała, w rzeczywistości, której nienawidziła. W pułapce bez wyjścia, pułapce utkanej z najboleśniejszej prawdy. W okrutnej grze poranków i zachodów słońca, której nie potrafiła i nie chciała bez niego rozgrywać.
Mogła tylko znów czekać. Czekać na błysk szafirowych oczu, które rozpoznałaby na końcu świata. Na kolejne setki kłamstw, wykrzyczane w łagodną ciemność nocy. Na kolejną naiwną nadzieję.
Na ten jeden moment w miliardzie innych momentów, który utrzymywał ją przy życiu.
Komentarze
Prześlij komentarz