Para siódma. Bez.


Po drugiej stronie okna


  Łzy spływają strumieniami po moich policzkach, gdy patrzę, jak mama opiera dłoń na klamce. Kręcę głową, próbując powiedzieć cokolwiek, ale moje gardło nie jest w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czuję, jak boli.

   — Skarbie — słyszę jej spokojny głos, ale czuję, jakby docierał do mnie z innego pomieszczenia. Jest stłumiony przez niewidzialną ścianę.
   Kręcę głową szybciej i szybciej. Pasma moich włosów opadają mi na oczy i kleją się do mokrej skóry. Krzyczę nieme “nie idź”.
   — Nie mogę czekać dłużej… — mówi dalej. — Eva przyjdzie za dziesięć minut… Proszę, poczekaj na nią spokojnie. Powiedziałam jej, gdzie schowałam kluczę, więc o nic się nie martw.
   Kładzie mi dłoń na ramieniu, ale ja nie potrafię się uspokoić. Cały drżę. Chcę krzyczeć. Nie pamiętam, jak się oddycha. Moje chaotyczne wdechy i wydechy przypominają bardziej próby ocalenia się od nieuniknionego uduszenia.

   — M...mamo… — jąkam.

   Nie chodzi mi o klucze. Nie chodzi mi o Evę. Nie chodzi mi o bycie samemu w domu.
   — Miko, proszę… Spójrz na mnie.

   Obejmuje delikatnie mój podbródek, ale dalej kręcę głową. Kładzie dłonie na moich policzkach. Palcami odkleja od nich włosy i ociera łzy.

   — Jesteś dużym chłopcem — szepcze. — Spójrz na mnie.
   Ocieram oczy rękawem, ciągle się trzęsąc. Próbuję się uspokoić. Próbuję złapać oddech. Próbuję ją zatrzymać.
   — Miko...
   Unoszę wzrok na jej twarz. Widzę na niej wymuszony spokój i maskę, zakrywającą prawdziwe zmartwienie. Nie wychodź, mamo — próbuję powiedzieć. Głos utyka mi w gardle i odbija się echem po mojej głowie.
   — Dziesięć minut. Proszę, skarbie, proszę. Eva przyjdzie za dziesięć minut, a ja wrócę wieczorem. Możesz zostać przez tyle sam?
   Widzę to w jej oczach. Boi się wyjść na kilka godzin, choć nie wie, że nie wróci już nigdy. Czuję jej dotyk. Działa na mnie kojąco. Wiem, że mogę czuć go po raz ostatni.
   — Pro… — zaczynam, ale głos mi się załamuje. Czuję ból. Wiem, że nie dam rady za dużo powiedzieć i nawet tabletki już nie pomogą.  — Proszę…
   Patrzy na zegarek. Nie wie, co powinna zrobić. Martwi się o mnie, czy dam sobie radę przez te dziesięć minut.
   — Przepraszam, Miko.
   Całuje mnie w czoło i odchodzi. Dalej czuję ciepło jej dłoni na policzkach. Patrzę, jak idzie w stronę drzwi. Wiem, że muszę coś szybko zrobić.
   — Nie możesz wyjść — mówię pomimo bólu. Mój głos jest słaby, a jednak słyszalny na tle grobowej ciszy, która panuje w domu. Łapię oddech. Rozglądam się, próbując wymyślić jakikolwiek sposób. — Bo na dworze pada…
   Mama obraca głowę w stronę okna. Widzę, jak sięga po swoją czarną parasolkę, którą zawsze bierze do pracy. Za chwilę zniknie za drzwiami. Będę patrzeć, jak zakryta czernią odchodzi. I nigdy nie wraca. Obejmuje palcami drewnianą rączkę. Zdejmuje parasolkę z wieszaka. Czuję, jak moje serce bije coraz mocniej. Zaraz pęknie. Upadnę martwy na podłogę i będę zwijał się z cierpienia już wiecznie.
   — Osiem minut — mówi mama, przekręcając klucz. — Wytrzymaj, proszę.
   Widzę jedną łzę, która spływa po jej policzku, gdy ciągnie za klamkę. Krzyczę, ale z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Czy moje gardło osiągnęło swój limit?

   Był późny wieczór, a ja właśnie wyszedłem z łazienki. Na palcach kroczyłem do mojego pokoju, aby mama nie słyszała, że jeszcze nie leżę w łóżku. Zauważyłem zapalone światło w salonie, więc domyśliłem się, że siedzi tam, czytając książkę, jak każdego sobotniego wieczora. Zakradłem się cicho pod drzwi i lekko je popchnąłem. Zajrzałem przez szparę. Mama siedziała na fotelu, okryta kocem. Wzięła łyka herbaty, nie odrywając wzroku od książki. Wyglądała na zrelaksowaną. Cieszyłem się widząc ją w takim stanie, co przy nadmiarze pracy było prawdziwą rzadkością. Spojrzała w moją stronę. Pomyślałem, że zaraz mi się dostanie za siedzenie do późna, ale ona tylko pomachała delikatnie, uśmiechając się. Odmachałem, a potem poszedłem do pokoju.
   Podszedłem do okna, żeby zasunąć roletę przed pójściem do łóżka. Zobaczyłem w nim swoje odbicie, prawie tak wyraźnie, jak w lustrze. Mama tłumaczyła mi kiedyś, dlaczego tak jest, ale zrozumiałem tylko tyle, że jeśli chcę wieczorem wyjrzeć przez okno, muszą zgasić światło w pokoju. Przyjrzałem się odbiciu. Uniosłem prawą dłoń, a on lewą. Pomachaliśmy sobie. Jego włosy, gdy były mokre, wydawały się być znacznie ciemniejsze niż zazwyczaj. Wyglądały teraz na brązowe. To też kiedyś tłumaczyła mi mama, ale znowu nic nie zrozumiałem. Zauważyłem, że drugi ja się uśmiecha. Też się uśmiechałem. Wyglądał, jakby planował zaraz iść do łóżka: po karku spływały mu krople wody ze świeżo umytych włosów, jego oczy były podkrążone, a na sobie miał dużą, czarną koszulkę ze złamanym sercem na klatce piersiowej. Dostał ją od starszego brata, gdy ten wyjeżdżał na studia. Była na niego za duża, sięgała prawie do kolan, więc tylko w niej spał. Właściwie obaj powinniśmy spać już od dobrej godziny, ale zamiast tego wpatrywaliśmy się w siebie uśmiechnięci. Przyłożyłem dłoń do szyby, on zrobił to samo. Zetknęliśmy się delikatnie palcami. Potem coraz większą częścią dłoni.

   Nagle w szybę uderzyło coś czarnego, a ja z krzykiem odskoczyłem w tył. To działo się zbyt szybko, żebym zdążył zauważyć, co to było. Moją pierwszą myślą był potwór, drugą — lecący ptak. Nie miałem zamiaru sprawdzać. Poczułem silny ból gardła. Delikatnie umieściłem dłoń na swojej szyi, jakby to miało pomóc. Nie pomogło. Sięgnąłem po butelkę wody leżącą obok landrynek i tabletek do ssania. Zanim zdążyłem się napić, do pokoju wbiegła mama.

   — Mikolas? — zawołała w progu. — Krzyczałeś?
   Pokiwałem głową. Nie chciałem już nic mówić, żeby nie pogorszyć bólu.
   — Dlaczego? Co się stało?
   Wskazałem palcem na okno. Mama podeszła do niego i zaczęła patrzeć na podwórko. Pociągnąłem ją za rękę, żeby się odsunęła, a potem wspólnie usiedliśmy na łóżku.
   — Miko, powiesz mi, co się stało?
   Ssałem już miętową tabletkę, ale dalej nie chciałem nic mówić. Zamiast tego wziąłem długopis i kartkę, na której napisałem drukowanymi literami: „ZA OKNEM JEST POTWUR”.

   — Potwór? Ktoś na ciebie patrzył z zewnątrz?!

   Nie czekając na odpowiedź, wstała i zgasiła światło, a potem przez okno zaczęła jeszcze uważniej rozglądać się po podwórku. Pokręciłem głową, ale nawet tego nie zauważyła. Zasunęła roletę. Pokój oświetlała już tylko lampka nocna.
   — Nie odsłaniaj jej, dobrze? — poprosiła.
  Pokiwałem głową. Chyba źle mnie zrozumiała, bo potwór wcale na mnie nie patrzył, tylko niespodziewanie zaatakował. I dał radę zranić moje gardło bez dotyku.
   — Już dobrze, skarbie? Możesz iść spać. Potwory nie istnieją.
   Pocałowała mnie w czoło i poszła w stronę drzwi. Chwyciłem jej rękaw.
   — Mogę… iść z tobą…? — zapytałem szeptem.

   Całą noc spędziłem w łóżku mamy, ale nie zasnąłem nawet na minutę. Miałem ciągłe wrażenie, że zza firanki widać jakiś cień, gdy jednak przyglądałem mu się uważniej, wydawał się wtapiać w otoczenie. Mama nie poszła tego dnia do pracy, bo była niedziela. Rano chciała iść sprawdzić, co na dworze mogło mnie wystraszyć, jednak zatrzymywałem ją. Nie powiedziałem wprost, że się o nią boję, tylko wymyślałem różne wymówki. Mama była miłośniczką nauki. Tacy jak ona nie wierzyli w potwory, więc wyszłaby, żeby mi coś udowodnić.
   — Zrobiłam śniadanie, Miko — powiedziała z uśmiechem, kładąc talerz z naleśnikami na stoliku.
   — Nie jestem głodny — odparłem cicho. Moje gardło już nie bolało, ale wolałem go nie obciążać po wczorajszym krzyku.
   — Nie wyglądasz najlepiej…
   Położyła swoją zimną dłoń na moim czole. Skrzywiłem się, ale nie odsunąłem.
   — Chyba nie masz gorączki — powiedziała, patrząc na mnie ze zmartwieniem.
   Nie odpowiedziałem, tylko spróbowałem zmusić się do zjedzenia chociaż jednego naleśnika, żeby już się nie martwiła. Całkiem nie miałem apetytu, każdy gryz przychodził mi z wielkim trudem, mimo że zawsze uwielbiam naleśniki, zwłaszcza z dżemem truskawkowym. Teraz jednak wydawały mi się być obrzydliwie słodkie.
   — Gardło mnie boli… — skłamałem.
   — Chcesz wziąć tabletkę? Boże, mam wrażenie, że to leczenie wcale nie pomaga… Może lepiej umówię cię na kolejną wizytę u doktora? Poproszę go, może uda się wcisnąć cię na jutro, akurat kończę pracę wcześniej…
   Szybko potrząsnąłem głową na boki. Na dworze czaił się potwór, nie mogliśmy tam wychodzić. Musiałem znaleźć jakiś powód, żeby mama została w domu w najbliższym czasie.
   — Pójdę… spać…
   Coś odpowiedziała, ale nawet nie usłyszałem, bo wybiegłem z pomieszczenia. Wiedziałem, że nie wyjdzie bez powiadomienia mnie, dlatego czułem się trochę bezpieczniej. Doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie udawać chorobę. Ale nie poważną, żebym nie musiał iść do lekarza. I najważniejsze — udawać, że z moim gardłem jest lepiej. Możliwa wizyta u laryngologa była największą przeszkodą. Podszedłem do okna w moim pokoju. Delikatnie odsłoniłem roletę i schyliłem się, żeby zajrzeć przez niewielką szparę. Przeszły mnie dreszcze. Powoli odsłaniałem coraz większy kawałek okna, aż doszło do jednej czwartej. Dalej się zbyt bałem. Po dokładnym rozejrzeniu się, stwierdziłem, że nigdzie nie widać potwora. Szybko zasłoniłem roletę z powrtoem, gdyby jednak miał wrócić.

   Tej nocy położyłem się u siebie. Mama rano musiała wstać do pracy, a ja nie mogłem jej powstrzymać, więc chciałem chociaż dać jej się wyspać. Potwór zdawał się nie atakować w dzień. Może nawet nie chciał zaatakować już nigdy. Zasunąłem roletę do samego końca, tak  na wszelki wypadek. Zostawiłem tylko włączoną lampkę.
   Początkowo bałem się zamknąć oczy, ale nie minęło nawet dziesięć minut, gdy zmęczenie okazało się silniejsze od strachu. Znalazłem się na granicy snu i jawy, myśląc o tym, co podsunął mi mózg, a co niekoniecznie miało głęboki sens.
   I wtedy usłyszałem pukanie.
   Otworzyłem oczy i poczułem, jak moje serce zaczyna przyspieszać. Nie byłem pewny, czy ten dźwięk był tylko w mojej głowie, czy słyszałem go naprawdę. Aż do chwili, w której się powtórzył. Zasunąłem kołdrę na głowę, jakby to miało mnie w jakiś sposób chronić, ale nie bałem się samego pukania. Raczej tego, co pukało. Pomogło. Miałem chwilę na uspokojenie serca. Mama tłumaczyła mi kiedyś, żebym w takich chwilach brał głębokie oddechy, więc postanowiłem spróbować. Wziąłem wdech i wydech, wdech, wydech, wdech… Pukanie rozległo się jeszcze głośniej. Zatrzymałem się na wdechu i bałem wypuścić powietrze. Zrobiłem to dopiero, gdy moje płuca nie pozostawiły mi wyboru. Coś w mojej głowie podpowiadało mi, że powinienem podejść do okna, żeby sprawdzić źródło dźwięku. Mój zdrowy rozsądek krzyczał, żebym tego nie robił. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, czemu go wtedy nie posłuchałem, tylko wystawiłem głowę spod kołdry i rozejrzałem po pokoju, który wydał mi się wyjątkowo bezpieczny. Postąpiłem zgodnie z intuicją. Jakby jakaś dziwna siła chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do okna, mówiąc „chodź, muszę ci pokazać coś fajnego”. A ja jej zaufałem.
   Stanąłem przed oknem i odsunąłem roletę, ciągle mając zamknięte oczy. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale długo zbierałem się na otworzenie ich. Na szybie widziałem odbicie, wiernie naśladujące moje ruchy. Patrzyłem, jak drugi ja gwałtownie odskakuje w tył, ledwie łapiąc równowagę. Położył dłoń na ustach, jakby chciał stłumić krzyk. Zapomniał o dwóch rzeczach: gardło będzie bolało przy obciążeniu, nawet z niesłyszalnym dźwiękiem, a odbicie nie może krzyczeć. Ale ja krzyknąłem za nas obu. Drugi ja miał poszarpane ubrania. I skórę. Cały był w krwi, rany wyglądały na bardzo głębokie. Nawet nie potrafiłem nazwać tego, co odsłaniały. Cały ten widok wydał mi się jednak bardzo nierzeczywisty, jakbym oglądał z mamą film i przez palce widział sceny dla dorosłych. To nie ten makabryczny widok wystraszył mnie najbardziej, a jego oczy. Drugi ja patrzał na mnie pustym wzrokiem, nieokazującym ani odrobiny przerażenia. Wiedziałem, że tak nie wyglądam. Ale spodziewałem się, że będę, jeśli tylko wyjdę na zewnątrz. Ja z drugiej strony szyby nie bez powodu wyglądał teraz na… martwego.

   Moje mięśnie wydawały mi się cięższe niż zwykle. Przy schodzeniu ze schodów, musiałem trzymać się poręczy, żeby nie spaść. Po nocnym zajściu bałem się spojrzeć w lustro, ale spodziewałem się swojego wyglądu. Sińce pod oczami, blada skóra, rozkopane włosy. Nie musiałem ich widzieć, żeby wiedzieć, że są. Troskliwy wzrok mojej mamy tylko mnie upewniał w tym przekonaniu.
   — Zjesz coś? — zapytała, jakby nie chciała poruszać niewygodnych tematów.
   Siedziałem z głową opartą o ręce, lekko się kołysząc. Spojrzałem na nią jednym okiem z pomiędzy palców. Nic nie mówiłem. Nie odpowiedziałem nawet żadnym gestem.
   — Miko? Boli cię gardło…?
   Położyłem przedramiona na stole, a głowę na nich. Dalej nie odpowiadałem. Dobrze wiedziała, że to nie z powodu gardła. W nocy byłem w jej pokoju i z płaczem błagałem, żeby nie szła do pracy.
   — Możemy porozmawiać? Nie wyglądasz dobrze. Martwię się.
   Zamknąłem oczy. Mogłem zasnąć w każdej chwili, nawet na siedząco, ale nie pozwalałem sobie na to. Ciągle myślałem tylko o tym, żeby utrzymać świadomość, bo inaczej mama mogłaby zadzwonić do Evy i potajemnie iść do pracy. Przynajmniej tak to układało się w mojej głowie wtedy.
   — Miko? Mikolas?
   Delikatnie szturchnęła moje ramię. Przechyliłem głowę na bok, aby móc na nią spojrzeć chociaż jednym, ledwie otwartym okiem.
   — Nie spałem od dwóch nocy… Przez potwora... — wyszeptałem.
   Usiadła obok i objęła mnie ramieniem.
   — Potwory nie istnieją, skarbie. — Nie uwierzyła. Od niej nawet tego nie oczekiwałem.
   — Ten istnieje…
   — Opowiesz mi o tym, co widziałeś wczoraj?
   — Moje odbicie w szybie…
   Głośno wypuściłem powietrze. Czułem, jak tracę kontrolę nad własnymi słowami i pogrążam się coraz mocniej w świecie myśli. Wiedziałem, jak to się skończy.
   — Miałeś wyłączone światło? — zapytała.
   Nie domyśliłem się, o co jej chodziło. Nie myślałem o jej słowach, odpowiadałem automatycznie, co mi mózg podsunął.
   — Tak…
   — Więc pewnie widziałeś swoje odbicie bardzo niewyraźnie?
   — Em…
   — Musiało ci się przywidzieć.
   — Nie — odparłem. Nie miałem siły jej przekonywać, ale nie mogłem przyznać racji. — Było wyraźne. Nawet bardziej niż w lustrze…
   Zaczęła powoli głaskać moje poplątane włosy. Czułem, jak co trochę jej pierścionek się zahacza, ale jej ruchy były na tyle delikatnie, że nawet mi to nie przeszkadzało.
   — Posłuchaj, skarbie. Chciałabym cię zabrać do takiej miłej pani, żebyś mógł z nią porozmawiać. Ona ci pomoże.
   — Nie… Nie możemy wyjść na zewnątrz…
   Moje serce przyspieszyło, a ja dałem radę podnieść głowę. Nawet moje powieki uniosły się wyżej niż wcześniej. Dopiero wtedy dostrzegłem podkrążone, szkliste oczy mojej mamy. Nigdy nie wyglądały w ten sposób.
   — Ona pomoże ci pozbyć się potwora z twojej głowy — namawiała.
   Wyciągnąłem rękę w stronę jej twarzy. Niepewnie dotknąłem jej policzka palcami, a potem resztą dłoni, jakby coś miało się stać, gdy to zrobię. Ale się nie stało. Mama dalej siedziała z tą samą miną. Powoli pokręciłem głową na boki, ciągle trzymając kontakt wzrokowy. Mowa nie działała. Próbowałem powiedzieć coś w inny sposób.
   — Idę spać. — Przeszedł mnie dreszcz, gdy usłyszałem własny głos. Prawie tak pusty jak oczy drugiego mnie. Przez moment pomyślałem nawet, że to siebie widziałem w szybie nocą.
   — W porządku. Gdy już się lepiej poczujesz, przyjdź do mnie. Musisz coś zjeść i wziąć leki.
   Skinąłem głową, po czym odszedłem od stołu. Ciągle patrzyłem jej prosto w oczy. Widziałem jak przygryza wargę. Jak opuszcza wzrok na moją koszulkę. Jak znowu zerka na mnie. I znowu na nią. Aż rozdzieliła nas ściana.

   Moja mama nie pracowała przez trzy dni. Ostatnim razem robiła równie długą przerwę, gdy była w szpitalu. Była osobą, która potrafiła iść do pracy nawet z silną gorączką, byle tylko ktoś ją podwiózł, żeby nie zemdlała za kierownicą. Wiedziałem, że nie namówię jej do zostania w domu zbyt długo. Dlatego też doskonale rozumiałem, co się szykuje, gdy podczas śniadania odebrała telefon. Nie wywnioskowałem z rozmowy zbyt wiele, ale po chwili zadzwoniła do Evy i wtedy już wszystko było jasne. Poprosiła ją o jak najszybsze przyjście, bo „o wpół do jest autobus”. Rozłączyła się. Wstała od stołu, chociaż na talerzu miała jeszcze jedną kanapkę. Chciała zacząć się tłumaczyć, ale nie musiała, sam wszystko rozumiałem.

   Desperacko ocieram łzy. Moje nogi są jak z waty, ale resztkami sił utrzymuję równowagę. Wiem, że gdy tylko mama wyjdzie, upadnę. Nie dam rady wstać i jej pomóc. Nie dam rady krzyczeć. Potwór rozerwie moje ciało na kawałki, a ja nawet nie pisnę.
   — Nie mogę czekać dłużej, autobus mi odjedzie…
   Naciska klamkę. Drzwi lekko się uchylają. Przed oczami mam czarne plamy, a cały świat zlewa się w jedno. Słyszę kroki mojej mamy. Mówi dalej, ale niewidzialna ściana tłumi jej głos. Czy ochroni mnie też przed potworem? Wybiega. Drzwi zamykają się z trzaskiem. Słyszę, jak przekręca klucz. Upadam na kolana i rozpaczliwie uderzam pięścią w podłogę. A może nie dotykam jej wcale. Nie czuję bólu. Powoli przestaję czuć też wszystko inne. Przed oczami mam już tylko czarne plamy, które powoli przenikają do mojego całego umysłu. Czuję je i słyszę. Bezsilnie upadam na ziemię.
   Otwieram oczy. Widzę jasne panele i swoją dłoń. Powoli podnoszę się z podłogi, a w mojej głowie pojawiają się wspomnienia sprzed chwili. Wydają mi się dziwnie odległe. Może tylko mi się przyśniły? Nie. Mam mokre policzki i rękawy. Boję się otworzyć drzwi, więc podchodzę do okna. Razi mnie słońce. Mrużę oczy. Patrzę na zewnątrz. Widzę moje podwórko.
   I czarną parasolkę.
                                                                                                                                                                                                                          

Komentarze

Popularne posty z tego bloga