Para pierwsza. Dzwonek.
Ostatni dzień
Miałem
zaledwie jedenaście lat jak to się stało, jednak wszyscy myśleli, że byłem
starszy, bo na pysku pojawiła się siwizna, przytyłem i nie skakałem jak parę
lat wcześniej. Problemy z kręgosłupem, które posiadał każdy jamnik. Oczy także
się popsuły. Czasem, gdy przechodziłem obok lustra między przedpokojem a
kuchnią, widziałem, że tęczówki zaszły mi jakby mgłą. Nie mogłem już wypatrywać
Młodych wyglądając przez okno Młodego. Przechodzący ludzie stali się rozmazaną
plamą. Mimo tego wciąż umiałem powiedzieć, kiedy na spacer wychodziła moja
ukochana. Starszy pan szedł powoli, krok po kroku, a ona dostosowywała się do
jego tępa. Zaczynała biegać dopiero puszczona ze smyczy. Skakała, cieszyła się,
a ja na swoich krótkich łapach pędziłem za nią, by się przywitać. Nie
nadążałem, ale wciąż się starałem. Młoda wtedy się śmiała, głaszcząc mnie po
plecach.
Byłem
z tą rodziną przez całe życie. Przez całe jedenaście lat. Widziałem, jak Młodzi
dorastali. Byłem na ich osiemnastych urodzinach. Pomagałem uczyć się Młodemu do
matury. Młoda dopiero się do tego szykowała i miałem zamiar jej pomagać w
styczniu, tak jak jej bratu, w styczniu. Pomagałem Tacie, gdy leżał z gipsem na
nodze. Szedłem tuż przy nim, by się nie przewrócił, mimo że krzyczał, że zaraz
się o mnie potknie. Czekałem przy łazience, by upewnić się, że nic go tam nie
zjadło. Pomagałem Mamie, kiedy szydełkowała. Kładłem się na jej brzuchu i
spałem, a Ona oglądała serial i robiła nowe rzeczy, często dla mnie.
Najlepszą
częścią dnia było południe. Wtedy wszyscy wracali do domu. Czasem wyglądałem za
nimi przez okno, mimo że nie miałem już tak dobrych oczu. Jednak czułem, że to
oni. Ubierali się codziennie inaczej, stawali się inną plamą, ale czułem, że to
oni. Szczekałem, merdając ogonem i biegnąc do drzwi, by ich jak najszybciej
przywitać. Nawet gdy szli z czarną parasolką, którą Mama tak lubiła i których
było tysiące, wiedziałem, że to Ona. Po prostu wiedziałem!
Starzałem
się, wiedziałem o tym. Po tym jak mnie wykastrowali, stałem się grubszy, bo
błagałem o ciasteczka. Pewnego dnia, gdy nikogo nie było w domu, a Mama kupiła
nowy wór psiego jedzenia i schowała go pod biurkiem Młodego, upewniłem się, że
nikogo nie było w domu i wyciągnąłem swoje jedzenie. Wgryzłem się w plastyk, by
odstać się do chrupek. Tak się najadłem, że nie miałem siły, by wstać z
podłogi. Mama tylko się martwiła, żebym nie wymiotował. Młodzi śmiali się i
zastanawiali się jak wyciągnąłem na środek pokoju dziesięciokilogramowy worek.
Byłem z siebie dumni, bo się uśmiechali.
Kiedyś
ludzie się za mną oglądali. Miałem piękną sylwetkę. Szczupły, zwinny, pełen
życia. Stałem się gruby i już tak nie biegałem. Jednak cała rodzina latała za
mną. Byłem ich centrum świata. Nieraz mając zamknięte oczy, słyszałem, jak
mówili:
—
Jest piękny, co? I jaki grzeczny.
—
Kocham cię, Robin.
—
Jesteś kochany. Słodki. Piękny.
—
Moja Kluseczka kochana.
Nie
potrzebowałem tych słów, by wiedzieć, że mnie kochają. Jednak zawsze miło
usłyszeć, że jest się wspaniałym.
Rozumiałem,
co do mnie mówili. Gdyby nie mój wzrost i to, że sam nie umiałem mówić, nikt
nie odróżniłby, czy mówili do siebie czy do mnie. Jednak nie potrzebowałem
mowy, by oni rozumieli, o co mi chodziło. Wystarczyło spojrzenie. Śmiali się,
że byłem człowiekiem w psiej skórze.
Młoda
lubiła brać mnie na ręce i podchodzić do wysokiego lustra. Patrzyłem na nasze
odbicia. Pokazywała mnie i pytała:
—
Kto jest taki piękny, Kluseczko?
Ja!
Bardzo
lubiłem jeździć o dziadka. Kochał mnie chyba bardziej niż Babcię. Kiedy
przychodziliśmy do nich na obiad, także dostawałem swoją porcję z talerza
Dziadka. Biegłem, by się z nim witać, a gdy wołali do stołu, pędziłem do nóg
Dziadka. Najpierw rozglądał się czy ktoś się na niego patrzył i drżącymi
palcami brał kawałek mięsa, podstawiał mi go pod nos. Chwila i zjedzone. Mi nie
trzeba było dwa razy powtarzać. Może nie umiałem łapać w locie, ale idealnie
słyszałem, jeśli chodziło o jedzonko. Umiałem się obudzić w nocy, gdy Rodzice
już spali, a Młody szedł do lodówki. Pilnowałem, by nic mu nie upadło. Czasem
spoglądał na mnie i wtedy przez nieuwagę kawałek wędliny spadał na ziemię, a
jak wiadomo to co na podłodze należało do mnie.
Pewnego
dnia źle się poczułem. Nie mogłem wskoczyć na kanapę i wołałem Rodzinę, by mnie
podnosiła. Ah, ta starość! Dawała w kość w najmniej oczekiwanym momencie.
Jednak po zastrzyku przeciwbólowym danym przez panią weterynarz, przeszło jak
ręką odjął. Sam się wtedy nie spodziewałem, że to nie kręgosłup mnie bolał.
Parę
dni później czułem się spuchnięty. Brzuch szurał po dywanie. Nie należałem do
szczupłych, ale nie byłem chodzącą kiełbaską. Leżałem przy Młodym, który nie
miał zajęć. Nie piszczałem. Po prostu leżałem, rozmyślając o tym jak mogłem tak
szybko i nagle przytyć. Przypomniałem sobie wszystkie ciasteczka. Gdy
otwierałem sam szafkę, by pokazać Rodzinie, czego chciałem. Jedzenia. Po
kastracji stałem się łakomy. Jednak nie na tyle, by nie móc się swobodnie
poruszać.
Kiedy
Mama wróciła do domu, ledwo wstałem z kanapy, by się przywitać. Pisnąłem,
wstając. Musiała to zauważyć, bo poszła ze mną do weterynarza. Mimo że padało,
nie wzięła czarnej parasolki, którą tak lubiła. Zostawiła ją tuż przy wejściu.
Trzymała mnie na rękach. Dopiero kiedy znaleźliśmy się w gabinecie, położyła
mnie na stole. Doktor Olga, która pozbawiła mnie przyrodzenia (okropna baba!) zdziwiła
się na mój widok.
—
Przytył? — to chyba miało być stwierdzenie faktu, ale zabrzmiało jak pytanie.
Mama
rozmawiała z weterynarzem, a ja wyglądałem przez okno. Widziałem dzieci
wychodzące z gimnazjum. Młodzi kiedyś tam chodzili. Jednak ich nie dostrzegłem.
Dopiero gdy mama porozmawiała z kimś przez telefon, a do łapy podłączyli
kroplówkę, przybiegła Młoda za swoim chłopakiem. Nie mogłem wstać, by się z
nimi przywitać. Zamerdałem ogonem. Łapa zabolała. Młoda podbiegła i mnie
przytuliła, delikatnie. Chłopak pogłaskał mnie po głowie. Porozmawiali z mamą o
rzeczach, których nie rozumiałem. Wszyscy płakali, dotykali mojej głowy. Młoda
i chłopak latali od domu do weterynarza, przynosząc kolejne rzeczy. Byłem
śpiący. Przysypiałem i tylko budziło mnie ich chodzenie i różne badania.
Nie
wiem, kiedy przyjechał Tata. Chłopak poszedł do naszego domu a my wsiedliśmy o
samochodu. Kolejny weterynarz. Nowi ludzie, których nie znałem. Dotykali mnie,
macali po dużym brzuchu. Następnie zostałem przeniesiony do pustego
pomieszczenia, gdzie siedziałem sam z Mamą i Młodą. Głaskały mnie, płakały, a
ja czułem się słabiej, coraz słabszy. Chciałem się położyć, spać u Mamy na
brzuchu. Ale nie mogłem. Położyłem się na podłodze i zamknąłem oczy, wsłuchując
się w nadchodzące kroki. Do pomieszczenia wszedł młody lekarz. Mama rozmawiała
z nim o jakiś rzeczach.
—
Kiedy to będzie rak do nie usunięcia, proszę go nie wybudzać. Nie chcemy, żeby
się męczył — powiedziała, głaszcząc mnie delikatnie po łapie. Nawet łapy miałem
siwe.
Przytuliły
mnie i zaczęły mówić, żebym walczył. Żebym się nie poddawał, że mnie kochają.
Też was kocham. Kocham nad życie. Ale byłem śpiący. Zamknąłem oczy, gdy młody
mężczyzna wziął mnie na ręce. Spojrzałem na nie, stały na korytarzy zapłakane.
A ja wtedy nie wiedziałem, że nigdy więcej ich nie zobaczę.
Umarłem
w wieku jedenastu lat. Na raka. Lekarz zadzwonił do Mamy, że rak był wszędzie,
a przytyłem, bo miałem krwotok wewnętrzny. Wsłuchiwałem się w jego słowa,
stojąc tuż przy swoim ciele. Usłyszawszy to, biegłem do domu. Może o tym nie
wiedzą, ale patrzę na nich. Biegłem za samochodem. Widziałem rozpacz Rodziny.
Wszyscy płakali przez parę dni. Młoda nie poszła do szkoły. Leżała w łóżku,
wtulona twarzą do poduszki. Mama nie mogła patrzeć na szydełko. Młody wpatrywał
się w ścianę. Tata sięgał po moją smycz, ale w ostatniej chwili zabierał dłoń. Nie
zdjęli masy obrazów ze mną. Wciąż tam byłem, w ich domu. Moje ciało zostało
spalone i leży na półce w czarnej, błyszczącej urnie, przy bombce w kształcie
krówki. Lubię krowy. Obok leży także moja ukochane zabawki — szczurek i panda.
Mają także nowy obraz ze mną. Siedzę zamyślony, a w rogu są niebieskie kwiatki.
Mama mówiła, że to niezapominajki.
Po
tym jak umarłem, mama nie rusza czarnej parasolki.
Po
tym jak umarłem, mam lepsze oczy i wyglądam ich przez okno w pokoju Młodego. Mimo
że mnie nie widzą, wciąż ich witam w progu domu.
Komentarze
Prześlij komentarz