Para pierwsza. Firletka.
Memory
Od dłuższego czasu
chodzę, czując jakbym ciągle stała w miejscu. Nie odróżniam mijanych budowli,
drzew, czy nawet samochodów, stojących na parkingach. Podążam przed siebie,
rozglądając się na boki, ale i ta czynność wprawia mnie w zmęczenie. Męczy mnie
chodzenie w kierunku, którego nie znam. Chciałabym zapytać o drogę lub chociaż
gdzie się znajduję, ale jak dotąd nie spotkałam żadnej „żywej duszy”. Czy w tym
miejscu ktokolwiek mieszka? Odganiam od siebie złe myśli, które jedynie
przyprawiają mnie o dreszcze. Mimowolnie spoglądam w górę, na niebo.
Dostrzegam, że księżyc staje się być coraz mniej widoczny, co oznacza nagły przyrost
chmur. Dokoła panuje potężny mrok, lecz jest coś, co bardziej mnie dołuje – na
swoim ciele zaczynam czuć pojedyncze krople zimnego, nocnego deszczu.
Przeklinam w duchu Matkę Naturę, która uwielbia bawić się pogodą, nie
przejmując się wcale innymi ludźmi. Momentalnie cały świat pokrywa ogromna fala
wody, spływającej prosto z góry. Oczywiście nie obędzie się bez efektów
specjalnych, dlatego też silny wiatr wplątuje się w moje rozpuszczone włosy,
tym samym rozrzucając je na wszystkie strony. Przez chwilę staram się opanować
bałagan na mojej głowie, ale szybko dociera do mnie fakt, że czynność ta jest
bezsensowna. Ocieram twarz z deszczu, który aż ścieka po moim ciele, po czym
rozglądam się po okolicy, obserwując jak szybko zamienia się w jedno, wielkie
jezioro. Mój wzrok przypadkowo pada na drogę, którą zaraz będę pokonywać.
Zszokowana przecieram oczy myśląc, że to jedynie marne złudzenie. Moje
zdziwienie sięga zenitu, kiedy masywna postać nie znika sprzed mojego wzroku. W
głowie zapala mi się żaróweczka – muszę go dogonić. To moja szansa na
dowiedzenie się czegokolwiek. Bez dłuższego namysłu nabieram tempa, a po chwili
biegnę w stronę tajemniczej osoby. Kiedy jestem tuż za nim mogę śmiało
stwierdzić, że jest to osobnik płci
męskiej. Przełykam ślinę, tym samym pozbywając się wstydu związanego z pytaniem
obcego mężczyzny w środku nocy o drogę. Chwytam postać za ramię, powodując jego
zatrzymanie. W tym momencie mam szansę, aby mu się dokładniej przyjrzeć. Mężczyzna
ubrany jest w granatowy garnitur, a w jego ręku spoczywa rączka, która w
połączeniu z materiałem daje duży parasol koloru czarnego. Na jego wierzchu
widnieje sporych rozmiarów napis „memory”. Dopiero w tym momencie przypominam
sobie, że owa osoba cały czas stoi przede mną, a ja jak głupia wpatruję się w
nią. Nie jestem w stanie dostrzec twarzy mojego towarzysza, gdyż jego wzrok
skierowany jest ku dołowi, a na głowie spoczywa kaptur od kurtki, który daje
cień.
— Co to za okolica? —
zadaję pierwsze, lepsze pytanie, które wpada mi do głowy. Mężczyzna podnosi
wzrok z ziemi…
Nagle
spory hałas wybudza mnie z tego potwornego koszmaru. Pobudzona gwałtownym hukiem automatycznie
poprawiam się do pozycji siedzącej, aby następnie całkowicie opuścić wygodne
łóżko. Zaalarmowana rozglądam się po całym pokoju, szukając powodu mojej pobudki.
Mój wzrok pada na otwarte na oścież okno, które jedynie przywołuje ogromny
chłód do pomieszczenia. Pospiesznie podchodzę do niego i zamykam, mając
nadzieję, że więcej to się nie powtórzy. Niestety, „nadzieja matką głupich”. To
już kolejny koszmar, który pobudza mój umysł w ostatnim czasie. Sen za każdym
razem wygląda niemalże tak samo. Zawsze jest tajemniczy mężczyzna z czarnym
parasolem z nadrukiem „memory”, który znam już doskonale. Otwierające się z
trzaskiem okno to również nie pierwszy incydent – to właśnie tak budzę się za
każdym razem z tego okropnego koszmaru. Sama
nie wiem co mam myśleć o tym, jest to dla mnie bardzo zastanawiające, a zarazem
przerażające przeżycie. Postanawiam nie myśleć o tym, choć na chwilę zająć
umysł czymś innym. Przenoszę mój wzrok na łóżko tuż obok mojego, na którym
smacznie śpi Victor, mój młodszy brat. To jeszcze dzieciak – ma dopiero osiem
lat. Dla niego to najlepszy czas na świecie, w końcu jakie dziecko nie
cieszyłoby się z wakacji nad morzem? Tak, właśnie. Spędzamy czas wspólnie, całą
rodziną, przeżywając letnie przygody. W jednym momencie zbiera mi się na
potężne ziewanie. Znowu nie wyspałam się i będę cały dzień rozdrażniona.
—
Wyśmienicie — szepczę sama do siebie, nie ukrywając mojego poirytowania. Chcąc,
nie chcąc, wyjmuję mój telefon spod poduszki i zerkam na godzinę. Szósta
czternaście. Wzdycham przeciągle na tą wiadomość. Przecież to środek nocy!
Jestem jeszcze zmęczona, dlatego postanawiam z powrotem wrócić do mojego łóżka.
Leżę, wpatrując się w jasny sufit i zastanawiając się nad znaczeniem
nietypowego snu, jaki mnie opętuje. A miałam o tym nie rozmyślać! Kolejne
ziewnięcie opuszcza moje usta, a ja przymykam zmęczone oczy i choć mój umysł
nadal jest mocno pobudzony, a ciało spięte, to udaje mi się odpłynąć w daleki
świat wyśnionej fikcji.
—
Cornelia! Śniadanie! — Dociera do mnie ściszony głos mamy, która stara się mnie
obudzić. Jak widać z pozytywnym skutkiem, gdyż moje powieki stają się otwarte.
Przecieram je, przeciągając się, po czym orientuję się, że łóżko mojego brata
pozostało puste. Eh, jak zwykle ostatnia wstaję. Niezgrabnie podnoszę się z
posłania i pospiesznie wybieram ubranie na dzisiejszy, słoneczny dzień. Chwilę
później gotowa opuszczam pokój i idę za wyrazistą wonią posiłku, na co mój
żołądek wydaje charakterystyczny dźwięk.
—
O, wreszcie wstałaś — zauważa mój kochany tata, wcinając kolejnego tosta. Na
sam widok jedzenia „cieknie mi ślinka”.
—
Siadaj, już nakładam — poleca mama, która zajmuje się robieniem tostów.
—
Jakie plany na dzisiaj? — zagaduję, kiedy kobieta stawia przede mną talerz
pełen pyszności.
—
Idziemy się kąpać! — odpowiada Victor z entuzjazmem w głośnie. Moje
zaciekawione spojrzenie ląduje na rodzicach, którzy wcale nie zaprzeczają.
—
Jestem za — dodaję radośnie, a w głowie obmyślam już jaki strój kąpielowy mam
na siebie założyć.
~*~
Zbliża
się wieczór, słońce chowa się za horyzontem, dlatego też wracamy do hotelowego
mieszkanka.
—
Ale zgłodniałem! — Ten to tylko o jedzeniu myśli, słowo daję!
—
Co powiecie na grilla? — proponuje mało entuzjastycznie mama. Widać, że woda
wyssała z niej jakąkolwiek energię.
Na
terenie hotelu, w którym chwilo zamieszkujemy, znajduje się miejsce wyznaczone
do robienia grilla, dlatego dość często korzystamy z tej dogodności. Tak, jak i
tym razem jesteśmy zgodni co do kolacji – szybko i prosto.
—
Corni, podasz mi ketchup ze stołu? — pyta z nadzieją tata, na co niechętnie
podnoszę się z miejsca. Podchodzę do wspomnianego mebla i chwilę analizuję jego
zawartość, po czym mój wzrok pada na ketchup. Jednak nim go chwytam docierają
do mnie głośne śmiechy kogoś, kto jest blisko mnie. Oczywiście, ciekawość jak
zwykle musi zwyciężyć i odwracam się w
kierunku odgłosów. Dostrzegam grupkę nastolatków, idącą chodnikiem tuż obok
terenu hotelowego. Oh, no tak. Przecież tu też jest zwykła ulica… Jednak moje
spojrzenie ląduje na mężczyźnie, idącym po drugiej stronie drogi. Wydaje się on
być bardzo znajomy, lecz nie mogę sobie go skojarzyć. Dziwne… przecież nie znam
nikogo stąd, a od domu jestem oddalona o kilka tysięcy kilometrów.
—
Cornelia! Zgubiłaś się tam? — Z zamyśleń wybudza mnie radosny głos taty. Ah,
tak. Ketchup.
Reszta
wieczoru minęła bardzo szybko i nim się obejrzeliśmy wysoko na niebie zagościł
sporych rozmiarów księżyc.
—
Pełnia — pomyślałam.
Pomagam
mamie posprzątać z miejsca kolacji, po czym każde z nas znika w osobnych
pokojach. No… prawie każdy. Victor, oczywiście, podąża za mną. Jakby nie mógł
mieć pokoju z rodzicami… Dobrze, że przynajmniej łazienki są oddzielone od
reszty mieszkania hotelowego. Zbieram swoje rzeczy i zamykam się w oazie
spokoju.
~*~
Po
raz kolejny budzi mnie, dobrze mi już znany, trzask. Podnoszę się z wygodnego
łóżka i pospiesznie zamykam okno. Dziwię się, że ono w ogóle jeszcze istnieje w
całości, a właściwie szyba w jego środku. Jak zwykle zerkam na śpiącego brata,
po czym siadam na łóżku i próbuję uspokoić moje serce, które bije w nadzwyczaj
szybkim tempie. Strach. Tak, właśnie. Strach jest moim bliskim przyjacielem
nocnym. Tym razem jest już ranek i to wcale nie taki wczesny. Choć raz
obudziłam się o normalnej porze, a nie w środku nocy. Nie zwlekając dłużej
podążam do kuchni, aby zrobić sobie śniadanie. Dzień byłby jednak doskonalszy,
gdyby były choć jajka w lodówce… tak bardzo mam ochotę na jajecznicę. Jedyny,
racjonalny pomysł jaki przychodzi mi do głowy, to pójście do pobliskiego
sklepu. Na szczęście, wcale nie znajduje się daleko, a droga nie powinna mi
zająć wiele czasu. Myśląc dłużej, krótki spacer dobrze mi zrobi. Muszę
poukładać wszystko w głowie. Koszmary o tajemniczej postaci miewam już od
dłuższego czasu, lecz nadal wzbudza to we mnie zastanowienie i niemałe
przerażenie. Ubieram buty oraz cienki sweter, ponieważ pogoda na zewnątrz jest
niepewna. Wychodząc z hotelu mijam te same osoby co zawsze, z którymi witam się
grzecznie. Kultura to podstawa. Przechodząc próg budynku gości mnie chłodny wiatr, który wcale
nie wygląda mi za dobrze.
Do
sklepu dociera dziesięć minut później. Wybieram potrzebne produkty, oczywiście,
nie zapominając o czymś słodkich „na zęba”, po czym udaję się do kasy i
grzecznie płacę miłej kasjerce. Tak, wiem. Moje zakupy zawsze wyglądają w ten
sposób. Nie mam potrzeby stać przed regałami pół godziny, zastanawiając się co
takiego mam wybrać. Jestem raczej zdecydowaną kobietą, wiedzącą czego oczekuję
– dziwne, co nie?
Wychodząc
ze sklepu spotyka mnie coś, co wyprowadza mnie z równowagi. Nagle,
nieoczekiwanie, zaczyna padać deszcz. Ludzi na ulicy zaczyna brakować, a ci,
którzy jeszcze tu są właśnie rozkładają parasole. Szkoda, że ja nie pomyślałam
wcześniej, jak oni. Z sekundy na sekundę zaczyna coraz bardziej padać. Moim
oczom ukazuje się masywny mężczyzna z czarnym parasolem. Serce natychmiastowo
zwiększa swoją pracę, a ciało przechodzą zimne dreszcze. Strach. To jedyne, co
teraz mam w głowie. To właśnie on włada moim ciałem, jak i umysłem. Pospiesznie
odwracam od niego wzrok, aby choć chwilę się uspokoić. Niestety, nie jest mi to
dane. Po drugiej stronie ulicy także zauważam mężczyznę z takim samym
parasolem. Czy ja popadam w paranoję? Teraz będę każdego przechodnia z czarnym
parasolem podejrzewać o występowanie w moich chorych snach? Co się ze mnie
dzieje, do cholery! Muszę jak najszybciej dostać się do mieszkania. Muszę
odpocząć. To z pewnością moje niewsypanie. Tak, to na pewno to.
W
jak najszybszym tempie udaję się do hotelu, aby następnie zniknąć w rodzinnym
gronie. Kiedy przechodzę próg właściwych drzwi, wzdycham z ulgą.
—
Dotarłam — myślę na spokojnie.
—
A gdzieś ty była w tak okropną pogodę? — Z automatu atakuje mnie moja
rodzicielka. Leniwie wskazuję na reklamówkę z zakupami, co miało wyjaśnić moje wyjście. — Jesteś cała mokra…
idź się szybko przebierz, bo zaraz będziesz chora, znając ciebie.
Dopiero
teraz uświadamiam sobie, że faktycznie jestem cała przemoczona. Woda to aż
spływa ze mnie, tym samym robiąc niewielką kałużę w mieszkaniu. Rzucam mamie
przepraszające spojrzenie, po czym znikam w swoim pokoju. Pospiesznie biorę
pierwsze, lepsze ubranie i idę do łazienki, która, o dziwo, jest wolna. Z
odrazą ściągam z siebie mokre ciuchy i wchodzę pod ciepły prysznic. To idealna
metoda, aby się szybko ogrzać. Uwielbiam gorącą wodę, która otula moje
zmarznięte ciało, tym samym wywołując na nim „gęsią skórkę”.
Odprężona
przyjemnym prysznicem ze smutkiem opuszczam mą oazę spokoju. Nienawidzę, kiedy
jest tak paskudna pogoda. I niby co ja mam takiego dzisiaj robić? Ani nigdzie
wyjść, ani… właściwie nic. Pozostaje mi jedynie spędzić czas w hotelowym
mieszkaniu. Wyśmienicie…
—
Hej, młody. Co robisz? — zagaduję do brata, gdyż znudzenie daje o sobie znać.
Chłopiec spogląda na mnie, nie rozumiejąc mojego pytania. Rzadko kiedy spędzamy
ze sobą czas, jak to często bywa z rodzeństwem. Raczej mamy własne ścieżki, na
które żadne z nas sobie nie wdeptuje.
—
Gram. — Jego odpowiedź jest niezwykle wyczerpująca, przez co wymyka mi się
wredne prychnięcie. Mimowolnie zerkam na ekran telewizora. Victor gra w jakąś
grę akcji, „strzelaninkę”, ale coś mu nie idzie z wykonaniem misji. Nie mogę
patrzeć, jak się z tym morduje, dlatego siadam obok niego, na kanapie i
wyciągam rękę.
—
Daj. Ja spróbuję. — Chłopiec jest zaskoczony moim gestem pomocy, ale bez
wahania podaje mi pada. Próbuję moich
sił, lecz wcale nie jest to takie łatwe, jak się z początku wydawało. Nie
ukrywam, że misja ta i mi przyprawia sporo trudności. Po wielu nieudolnych
podejściach wreszcie udaje mi się wygrać pojedynek. W tym samym momencie
rozlega się głośny grzmot, sygnalizujący nadejście burzy. Victor aż podskakuje
z powodu nieoczekiwanego hałasu. Chwilę później dźwięk ponawia swe tonacje.
—
Cornelia! Pomogłabyś mi zamykać okna! Zaraz nam naleje do mieszkania! — Jestem
pewna, że głośne krzyki mojej mamy słychać w całym budynku. Nie chcąc, aby nadal się bulwersowała,
podnoszę swoje cztery litery i idę do swojego pokoju wykonać polecenie. Mama
zawsze z rana otwiera wszędzie okna, a później wychodzi, jak wychodzi. Wzdycham
przeciągle i znikam za drzwiami swojego pokoju. W pomieszczeniu panuje mocny
chłód, przez co owa „gęsia skórka” zaczyna gościć na mym ciele. Pospiesznie
zamykam okno, aby złagodzić uczucie zimna.
—
No, i po sprawie — szepczę sama do siebie. Czasem mam takie zwyczaje…
Jednak
moje przekonanie o „załatwionej sprawie” nie jest do końca rzetelne. Kiedy mam
zamiar opuścić już pomieszczenie i jestem przy drzwiach, dociera do mnie głośny
trzask, podobny do tego, który słyszę prawie co noc. Z drżącymi rękoma odwracam
się, aby upewnić się w moich absurdalnych przekonaniach. Okno faktycznie jest
ponownie otwarte na oścież. Ten jeden maleńki czyn sprawia, że czuję się,
jakbym miała zaraz zemdleć. Chwiejnym krokiem podchodzę do ściany budynku i
przelotnie zerkam w dół, na ziemię. W jednej chwili cały mój dotychczasowy
strach przemienia się w istne przerażenie. Na zewnątrz nie widzę nikogo, żadnej
„żywej duszy”… prócz tej jednej. Masywny mężczyzna z czarnym parasolem z
napisem „memory”. I choć jestem na dość wysokim piętrze, doskonale mogę
zauważyć to jedno, krótkie słowo wypisane na przedmiocie. Serce podchodzi mi do
gardła, lecz w głowie pojawia się pewna myśl. Muszę się dowiedzieć prawdy. To
moja szansa. To na pewno On.
Bez
zastanowienia wybiegam z hotelowego mieszkania, mijając zaskoczonych rodziców,
a następnie opuszczam także budynek. Staję na mokrym od deszczu chodniku i rozglądam
się pospiesznie na wszystkie strony w poszukiwaniu nieznajomego, który jednak
wcale nie jest taki nieznany. Krople deszczu intensywnie spadają na moje
rozgrzane od biegu ciało, jednakże ja ledwie je czuję. Jestem zajęta czymś
całkiem innym, czymś ważniejszym. W jednej chwili zauważam mężczyznę, dlatego
rzucam się biegiem w jego stronę. Muszę go dogonić. Nie mogę pozwolić mu uciec.
To on jest moim wyjaśnieniem. To właśnie jego potrzebuję. Czuję, że jestem
blisko poznania prawdy, która od dawna mnie męczy.
Kiedy
jestem już blisko niego chwytam go za rękaw kurtki, chcąc, aby się odwrócił w
moją stronę. Muszę go zobaczyć. Poznać skrywany sekret. Zachowuję się jak w
transie, pieprzonym amoku. Niestety, nie jestem w stanie się z niego wydostać.
To silniejsze ode mnie. Ma nade mną sporą przewagę.
Nagle
mężczyzna robi dokładnie to, czego oczekuję. Powolnym ruchem odwraca się w moją
stronę. Na chwilę wstrzymuję oddech. To
dla mnie wielka chwila poznania prawdy. Gdy postać podnosi głowę ku mnie, moje
serce przestaje bić na moment. Dłoń mimowolnie zakrywa usta, aby nie wydobył
się z nich głośny pisk, krzyk, cokolwiek co może wyrazić panikę. W jednej
chwili cały świat zaczyna przybierać czarny odcień, a uliczny hałas przestaje
być dla mnie słyszalny. Ostatnia myśl, jaka widnieje w moim umyśle przed
całkowitą utratą świadomości jest dla mnie czymś niemożliwym.
Człowiek bez twarzy…
Komentarze
Prześlij komentarz