Para dziewiąta. Chaber.


Życie, które trwa


Na ulicach jest ciemno, mimo że zapaliły się już pierwsze latarnie. Idę szybko, a wiatr szarpie poły mojego czarnego płaszcza i ciska mi w twarz kropelki słonej wody. Dochodzę do Canal Grande, skręcam w prawo, ale zaraz szybko zawracam, bo dostrzegam Ludzi w Garniturach. Trzech potężnych mężczyzn, ubranych w czarne, szyte na miarę garnitury i z czarnymi parasolami w rękach. Pod klapami marynarek noszą glocki i polują na mnie od kilku tygodni. Naciągam kaptur na głowę i odbijam w Calle Larga Mazzini. Spoglądam przez ramię, ale mężczyźni mnie nie zauważyli. Przez kilkanaście minut kluczę ulicami, aby w końcu wyłonić się z cienia pod Mostem Rialto, dokąd od początku zmierzałem. Przechodzę jeszcze parę metrów i zatrzymuję się pod odrapanymi, brązowymi drzwiami ze złotą kołatką. Podnoszę ją, żeby zastukać, ale mój wzrok pada na biały pstryczek, odcinający się na tle brudnej ściany. Zabieram dłoń z kołatki i naciskam dzwonek, zanim zdążę zmienić zdanie.
– Kto tam? – odzywa się po drugiej stronie drzwi mocny, kobiecy głos, którego tak dawno nie słyszałem.
Biorę głęboki oddech, jakby przedstawienie się było najtrudniejszą rzeczą w moim życiu.
– Rigers.
               Przełykam ślinę i słyszę, jak po drugiej stronie drzwi Iris wciąga ze świstem powietrze.
               – Wynoś się stąd – mówi zimno, ale głos jej drży.
               – Przyszedłem cię przeprosić.
               – Teraz? Nie sądzisz, że już na to za późno? – sarka i uderza pięścią w drzwi. – Całkiem za późno.
               – Nigdy nie jest za późno.
               – Według kogo?! – krzyczy. – Według kogo, co? Według ciebie, Rigers?
               – Przepraszam...
               – Mamo? Z kim rozmawiasz? – słyszę cichy, dziecięcy głosik.
               – Z nikim – mówi Iris równie cicho. – Idź spać, kochanie. Zaraz do ciebie przyjdę.
               – Iris... – zaczynam.
               – Nie. – Jej głos znów jest lodowaty. – Żegnaj.
Słyszę, jak odchodzi od drzwi. Odwracam się, opadam na próg i chowam twarz w dłoniach. Wracają do mnie wspomnienia, których nigdy nie chciałem mieć.

– Najpierw mnie wyzywałaś, a teraz chcesz mojej pomocy. Trzeba było patrzeć, z kim się pieprzysz, bo mogłaś przewidzieć, że tak to się skończy. Poznałaś dziwkarza i zaczęłaś zachowywać się, jak dziwka. Trzeba było się nie puszczać.

Przyciskam ręce do uszu, chcąc zagłuszyć ten głos, mój własny głos, i słowa które zabrały mi Iris pięć lat temu. Po tym jak poznała nieodpowiedniego chłopaka i po tym, jak on odszedł od niej, gdy zaszła w ciążę. Po tym, jak zrozpaczona zadzwoniła w środku nocy do swojego najlepszego przyjaciela, który wyzwał ją od dziwek.
Jestem podły. Sam bym sobie nie otworzył.
Wstaję i przechodzę kilka kroków, a potem obracam się i wpatruję w okno na piętrze. Jest zasłonięte, ale przez firankę widać zarysy dwóch postaci siedzących na łóżku. Stoję tam, tak długo, jak długo pali się światło w tamtym pokoju. Gdy gaśnie, rozpływam się w ciemności.

Mam niewiele czasu. Na ulicach widzę coraz więcej Ludzi w Garniturach, wydaje się, że opracowują jakąś strategię, żeby mnie złapać. Nie mogę pozostać na widoku, a  nie mam dokąd pójść, więc staram się być cały czas w tłumie turystów i nie wzbudzać podejrzeń. Wchodzę na Plac św. Marka i rozglądam się. Prosto na mnie idzie Człowiek w Garniturze, sięgając pod marynarkę. Zamieram. Nie jestem w stanie się ruszyć i tylko patrzę, jak w jego ręce pojawia się srebrny kształt. Mężczyzna wyjmuje pistolet i unosi go zupełnie nie zwracając uwagi na ludzi dookoła. Mam wrażenie, jakby nagle przeszedł przeze mnie prąd i odzyskuję kontrolę nad ciałem. Rzucam się do ucieczki. Roztrącam ludzi, usiłując przepchać się przez tłum. Wydostaję się ze zbitej, ludzkiej masy i wbiegam w jedną z ulic, odchodzących od placu. Rzucam szybkie spojrzenie przez ramię – Człowiek w Garniturze podąża za mną. Skręcam w Calle Sangallo, a potem wypadam na Campo Rusolo. Z lewej strony nadchodzi kolejny Człowiek w Garniturze. Nasze spojrzenia się spotykają się przez sekundę, w jego zimnych oczach nie ma żadnych emocji. Nie zatrzymuję się, tylko biegnę przed siebie, napędzany strachem i myślą o Iris, o tym, że muszę się z nią pogodzić. Nie mam odwagi odwrócić się i sprawdzić, czy Ludzie w Garniturach wciąż są za mną, więc po prostu dalej biegnę. Przekraczam kanał  Rio dei Scoacamini, pochylam głowę i próbuję wtopić się w tłum po drugiej stronie mostu. Razem z rzeką ludzi przelewam się przez kolejne ulice i dopiero po kilku minutach sprawdzam, czy Ludzie w Garniturach wciąż są za mną. Uważnie lustruję mijające mnie osoby, ale nie widzę tych, którzy mnie ścigają. Wciągam ze świstem powietrze i przeczesuję ręką włosy. Udało się.
Jeszcze raz omiatam wzrokiem otoczenie,  mocniej naciągam kaptur na głowę i wsuwam ręce do kieszeni. Idę w stronę Mostu Rialto, do Iris.
– Kto tam? – pyta moja przyjaciółka kilka chwil po tym, jak wcisnąłem dzwonek.
– Rigers.
Iris nie odpowiada i słyszę jej kroki, jak oddala się od drzwi. Ponownie wduszam biały pstryczek.
– Iris! – krzyczę. – Muszę z tobą porozmawiać! Pozwól mi wytłumaczyć.
Słyszę zgrzyt przekręcanego klucza i drzwi otwierają się z impetem.
– Nie ma czego tłumaczyć! – krzyczy Iris. – Nie chcę z tobą gadać! Nigdy więcej!
Nie docierają do mnie jej słowa. Patrzę tylko na nią, jakbym nie mógł uwierzyć, że znów ją widzę. Iris potrząsa głową, a jej półdługie blond włosy opadają na policzki. Zaczyna zamykać drzwi. Momentalnie wyciągam rękę do przodu i nie pozwalam jej ich zatrzasnąć. Drugą rękę wyciągam w jej kierunku.
– Pozwól mi wytłumaczyć – mówię cicho. – Proszę.
– Nie. – Niebieskie oczy Iris są ciemne od gniewu.
– Proszę. – Dotykam jej ramienia.
– Zabierz rękę.
Posłusznie wykonuję polecenie.
– Jeżeli pozwolę ci powiedzieć, co masz powiedzieć, pójdziesz sobie? Na zawsze?
Czuję, jakby czyjaś dłoń złapała mnie za gardło i zaczęła dusić. Nie jestem w stanie odpowiedzieć, więc tylko kiwam głową.
– W takim razie wejdź. – Iris przepuszcza mnie w drzwiach i prowadzi do salonu. – Siadaj.
Siadam na kanapie i czekam, aż ona zrobi to samo, ale Iris stoi w drzwiach, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i patrzy na mnie z nienawiścią. Przełykam ślinę.
­            – Kiedy rzuciłem słuchawką tamtego wieczoru w pokoju zrobiło się strasznie pusto. We mnie zrobiło się pusto – zaczynam, odtwarzając w pamięci tamtą chwilę. – Chciałem od razu zadzwonić, przeprosić cię, ale... Ale tego nie zrobiłem. Nie wiem, dlaczego, nie umiem tego wytłumaczyć...
– Nie można tego wytłumaczyć – przerwa mi Iris.
Patrzę na nią, ale ona ma zamknięte oczy.
– Masz rację. Nie szukam usprawiedliwień, bo ich nie ma – milknę, a po chwili kontynuuję: – Potem było już coraz trudniej się pogodzić. Widziałem cię kilka razy, za każdym razem chciałem podejść i za żadnym razem tego nie zrobiłem. Zachowałem się, jak najgorsze ścierwo i z każdym dniem coraz bardziej się za to nienawidziłem. A im bardziej się nienawidziłem, tym bardziej uważałem, że nie zasługuję na to, żebyś mogła mi wybaczyć...
– A teraz? Co takiego się zmieniło?
– Brakowało mi ciebie każdego dnia – mówię, nie odpowiadając na pytanie. – Każdego dnia chciałem przyjść tutaj i każdy dzień kończył się tym, że tego nie robiłem. Patrzyłem tylko, czy wszystko u ciebie w porządku, czy potrzebujesz mojej pomocy, o którą nigdy już nie poprosisz, bo o którą raz poprosiłaś, a ja... – Przeciągam ręką po twarzy i po włosach. – Kilka razy wysłałem ci pieniądze, bo uważałem, że to jedyne, co mogę ci teraz dać. Czuję się tak bardzo winny za wszystko, co przeze mnie wycierpiałaś, że nie miałem odwagi spojrzeć ci w oczy.
– A teraz? – powtarza.
– Teraz... – Biorę głęboki oddech. – Teraz ścigają mnie Ludzie w Garniturach. Nie wiem, kim są, ale polują na mnie. Niedługo mnie zabiją i wtedy już nie zdążę, nie zdążę nic zrobić, nic naprawić. Popełniłem w życiu tyle błędów, zraniłem najbliższe mi osoby i niedługo umrę na bruku, jak pies. Ale musiałem tutaj przyjść. Musiałem ci powiedzieć, jak bardzo żałuję tamtej nocy, gdy w słuchawce usłyszałem twój płacz, tuż przed tym, zanim nią trzasnąłem. Zrobiłbym wszystko, żeby to cofnąć, a tak długo nie umiałem zrobić nic, żeby to naprawić. Iris... – Podnoszę się z kanapy i podchodzę do przyjaciółki. Jej twarz jest mokra od łez. Dotykam jej policzka, a ona drga pod moim dotykiem. – Przepraszam.
Otwiera oczy i patrzy na mnie, nic nie mówiąc. Słyszę kroki na schodach i zerkam w tamtą stronę. W przedpokoju pojawia się dziewczynka, ubrana w różową piżamkę. Ma blond włosy i uśmiecha się lekko, niepewna jak się zachować.
– Kto to, mamusiu? – pyta.
Iris spogląda najpierw na córkę, a potem znów patrzy mi w oczy.
– To jest Rigers, kochanie – mówi cicho, łzy ciekną jej po policzkach. – Znałam go dawno temu.
Czuję, jak serce wali mi o klatkę piersiową, a żal i smutek trzymają za gardło, ledwo pozwalając mówić. 
– Przepraszam. – Głos mi się załamuje. – Przepraszam.
Iris wyciąga rękę i dotyka mojego ramienia. Pochylam się lekko i obejmuję ją.
– To był największy błąd mojego życia – mówię. – Przepraszam.
– Wybaczam ci – odpowiada Iris, a szczęście i ulga, jakie mnie wypełniają prawie pozbawiają mnie tchu. Przyciskam przyjaciółkę do siebie, a ona odwzajemnia uścisk. Po kilku chwilach odsuwa się, podchodzi do córeczki i mówi coś do niej cicho.
– Rigers, to jest Rosa – zwraca się do mnie i uśmiecha się. Ja też się uśmiecham.
Patrzę na Iris i Rosę, a potem spoglądam przez okno. Gdzieś tam są ludzie, którzy na mnie polują, ich czarne parasole i czarne garnitury, skrojone na miarę. Gdzieś tam są ich srebrne pistolety, zawsze naładowane, z których naboje przedziurawią moje ciało, kiedy nadarzy się odpowiednia okazja. Gdzieś tam jest moje życie, które się skończy, ale tutaj jest moje życie, które trwa.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga