Para dziesiąta. Malwa.



Czasami myślę, że to niesamowite, jaką moc ma nasz umysł,
by przekonać nas o prawdziwości naszych destrukcyjnych wymysłów”
Natalia Krzesłowska — Na krawędzi widelca. Spowiedź bulimiczki


 CheMia

            Po raz pierwszy Iza zobaczyła ją chwilę po tym, jak Michał z klasy wyżej zaczął się z niej wyśmiewać; to zabolało. Powiedziała mu wtedy, że jest ogromnym chamem i odwróciła się na pięcie, gnając ile sił prosto do łazienki. Zamknęła się wtedy w kabinie i siedziała tam aż do końca przerwy. Nawet gdy zabrzmiał dzwonek na lekcje, miała wątpliwości, czy na pewno powinna tam iść.
            Po raz pierwszy zaczęła o niej myśleć, gdy wróciła do domu. Była zaintrygowana tożsamością kobiety w czerni, która podpierała się na kiju od parasolki. Nie pasowała do szkoły, więc natychmiast odrzuciła tezę, że to uczeń (wyglądała zbyt dojrzało) czy nauczyciel (na pewno nie podpierałaby się parasolką), może czyjaś matka… Tę myśl też prędko od siebie odsunęła, zazwyczaj matki wyglądały poważniej i starzej od niej. Kim ty, u licha, jesteś?, pytała samą siebie, i dlaczego tyle o tym myślę?
            Po raz pierwszy spotykają się twarzą w twarz, a dzięki temu i rozmawiają, zaraz po spotkaniu Izy z przyjaciółmi. Tamtego pamiętnego dnia wybrali się na pizzę, tej wiecznie uznawanej przez Luizę za podpizzę, którą i tak zjadła. Iza akurat stawiała, dlatego tym razem byli skazani na hawajską. Kiedy wracała do domu, na piechotę oczywiście, żeby spalić nadmiar kalorii z obiadu, nie wiadomo skąd zjawiła się ta kobieta. Na samym początku tylko szła kilka kroków za nią, ostatecznie postanowiła ją zaczepić; ot z ciekawości. Tamtego dnia odprowadziła ją pod same drzwi i zniknęła, nim Iza mogła się zorientować i pożegnać.

* * *
            Zdążyła całkowicie o niej zapomnieć, nie pojawiała się w jej myślach ani nawet w snach, miała również wystarczająco dużo spraw na głowie, że brakowało na to zwyczajnie czasu. Pokazała się, gdy Iza miała grypę jelitową, chociaż nadal nie było dla niej jasne, jakim cudem weszła do jej domu, a tym bardziej pokoju.
            Końcówka lutego okazała się tego roku wyjątkowo kapryśna, jednego dnia można było poczuć środek wiosny lub wczesnego lata, a kolejnego mrozy jak sprzed dwudziestu lat. Przeziębienie połączone z rewelacjami żołądkowymi to nie połączenie, którego można wyczekiwać.
            Przeszła do salonu, gdzie miała już przyszykowaną do leżenia kanapę; mnóstwo poduszek w przeróżnych kolorach, koc elektryczny oraz pełen zestaw leków na stoliku kawowym. I miednicę obok w razie, gdyby wymioty okazały się szybsze od jej biegu do łazienki.
            — Wygodnie?
            Tak dobrze pamiętała ten głos, znowu zjawiła się znikąd. Pod wpływem impulsu i ciekawości, natychmiast odwróciła głowę w jej stronę. Wyglądała prawie tak samo jak za pierwszym i drugim razem, różnice były drobne. Nadal w czarnej sukni i równie czarnych butach, ale tym razem parasolka zasłaniała jej twarz, więc nie mogła dostrzec, czy teraz jest równie blada jak wtedy. Poprzednio zgoniła to na dość marny makijaż, teraz zaczęła się zastanawiać, czy aby nie wstydzi się swojego wyglądu. Zerknęła na dłonie zaciśnięte na uchwycie parasola, były szczupłe na tyle, że mogła swobodnie dostrzec odznaczajace się żyły. W tamtym momencie sama zapragnęła mieć podobne.
            — Kim ty, kurwa, jesteś? — spytała niezbyt głośno przez bolące gardło. 
            W tej samej chwili zastanowiła się, dlaczego jeszcze nie zaczęła krzyczeć ani wzywać policji. Obca kobieta, która zasłania swoją twarz, niepostrzeżenie włazi do twojego domu, a ty po prostu pytasz, kim jest? Idiotka, skarciła się w myślach i próbowała dojść do tego, co miałaby teraz zrobić. Rzuciła okiem na swoje otoczenie, żeby sprawdzić, czy miałaby czym się obronić w razie konieczności, licząc że materiał parasola nie był zbyt prześwitujący, by niczego jej rozmówczyni nie zobaczyła. Nie miała pod ręką niczego, co mogłoby być użyteczne.
            — Znasz mnie.
            — Wzywam policję — odpowiedziała jej, nadal nie wiedząc, czy bezpiecznie postąpiła, zdradzając swoje plany nieznanej kobiecie.
            Obserwowała ją, niezdolna do poruszenia. Już wystarczająco źle czuła się przez rewolucję w jej żołądku i niemożności przełknięcia normalnego posiłku, a teraz na dodatek skręcało ją w brzuchu z nerwów, obawiała się obcej w swoim domu. Chwycić za telefon mogła dość szybko, ale nie miała już takiej pewności co do równie prędkiej ucieczki czy wybrania numeru alarmowego, nie w takim stanie. Nie wiedziała, jak postąpić.
            Gdy w taki sposób myśli plątały się jej  w głowie, czuła wręcz, jakby jedna usiłowała przekrzyczeć drugą, pani w czerni usiadła na brzegu jej kanapy. Iza nie bez przyczyny się wystraszyła, nie wiedziała, co powinna pomyśleć. Bać się? To nie wchodziło w grę, strach podobno łatwo wyczuć, przynajmniej tyle wyczytywała z psychologicznych tematów na forach. Żadna z nich nie odezwała się przez dłuższy czas.
            — Dla przyjaciół jestem Mią. — Uśmiechnęła się lekko, wtedy Iza zobaczyła, jak ostre miała rysy twarzy. Jakby otumaniona, przez moment pozazdrościła jej naprawdę cudownych i wystających kości policzkowych.
            Wariuję, powiedziała do siebie w myślach i nawet starała się żartować, czy to już syndrom sztokholmski ją dopadł.
            — Nie jesteśmy przyjaciółkami.
            — Ale możemy przecież.
            Przeszedł ją dreszcz po plecach, brzmiało to przerażająco, a ona nawet nie potrafiła się przeciwstawić, nie znała nastawienia ani możliwości pani w czerni. Zaczęła się jeszcze bardziej obawiać tego, do czego mogłaby być zdolna, gdyby spotkała się z odmową. Wolała nie ryzykować i zrobić to dopiero, gdy chociaż będzie w lepszym stanie zdrowia, przez ten czas mogłaby chociaż poudawać.
            Nic się przecież nie stanie.
            — Oczywiście, że możemy.

* * *

            Przyjaźń z Mią jest dziwna.
            Czasami mam wrażenie, że to ja więcej muszę z siebie dawać niż ona, ale gdy staram się jej to powiedzieć, ona uważa, że jest zupełnie odwrotnie, bo dzieli się sposobami i całą tą swoją wiedzą. Co z tego, jeśli to ja rezygnuję z wyjść do kina, do McDonald’s czy zwykłych imprez u Kasi, Tomka czy Marceli? To ja nikomu nie mogę mówić o niej, muszę trzymać się jej zasad.
            Naprawdę, czuję się czasami w tej przyjaźni jak więzień, jakbym nie mogła z nikim innym spędzać czasu, tylko robić to, na co ona ma ochotę. To nie jest trochę dziwne? To, że moje pomysły są zdeptywane i muszę się jej podporządkowywać?
            Czasami jest mi w tym trudno, nie wiem, co z tym zrobić.
            Jak wygląda prawdziwa przyjaźń, wiesz może?
            Zamknęła zeszyt imitujący pamiętnik i schowała pod materac. Nie mogła pozwolić, żeby ktokolwiek się dowiedział o przyjaźni z Mią, nawet jeśli należała do tych najmniej pożądanych, to chociaż była. Nie miałaby wtedy nikogo, kto dawałby jej tyle swojej uwagi, nie chciała tracić czegoś takiego.
            — Jak to robisz, że nie jesteś głodna? — spytała, łapiąc się za burczący brzuch.
            — Oczywiście, że jestem. Na wszystko są sposoby, pytanie: co dasz mi w zamian?
            — Nic nie mam.
            Mówiła prawdę, nie posiadała niczego, co mogłoby ją zadowolić. Nie była tak bogata, by nakupować jej pięknych rzeczy, które by pochłaniała oczami, wsparcie z kolei nie było czymś, za co można się wymieniać. Myślała intensywnie nad tym, co mogłaby jej ze swojej strony zagwarantować.
            — Gdy ci powiem, przejdziesz ze mną na trzydniowy fast z wodą[1].
            Chryste.
            Nie miała wyjścia, musiała się zgodzić. Nie była to wielka cena za tak wartościowe rady i wskazówki, które mogłyby ją przybliżyć do schudnięcia. Często tłumaczyła sobie, że dietetyk czy trenerzy personalni też pobierają w końcu opłaty za diety, to w gruncie rzeczy nie różniło się tak bardzo. Iza nieraz podziwiała idealną figurę Mii i zazdrościła. Zazdrościła przede wszystkim tego brzucha i bioder, zaraz po tym wyraźnego wcięcia w talii. Jak mogłabym tego nie chcieć?
            Mia zaczęła obracać parasolką w miejscu, Iza nadal nie wiedziała, dlaczego za każdym razem miała ją przy sobie. Nie zawsze przecież padało, a ona i tak ją ze sobą zabierała.
            — To przecież nie jest trudne, nie tylko hektolitry wody są wyjściem. Są papierosy, jest alkohol, byle nie te przeklęte piwa, to są puste kalorie, ale to chyba pamiętasz?
            Pokiwała głową, oczywiście, że wiedziała, zbyt często jej to powtarzała. Czekała, aż zacznie mówić dalej. Mówiła, ale Iza w tym czasie czuła, jakby słuchała powtórki serialu i to ją zaczynało denerwować. Wiedziała to wszystko, dlaczego kazała jej tak długo czekać? Dlaczego nie przechodziła do swoich sposobów, tych nowych, które mogłaby od razu wprowadzać do życia?
            Zamknęła oczy i dalej wsłuchiwała się w jej głos, próbując zapamiętywać każde słowo, byle nic jej nie umknęło, byle wszystko zapamiętać. Nie mogła niczego pominąć, niedługo mogła przyjść ta chwila, że już za chwilę będzie musiała zacząć to praktykować.
            — Sama widzisz, możesz zjeść, co zechcesz, w dowolnej ilości, możesz się pozbyć tego w każdej chwili jak ja. — Spojrzała na nią i widziała tam radość, jakby dostawała oświecenia i poczucia kontroli nad sobą. — Możesz to zrobić, zaspokoisz się tym zapachem i smakiem, a i tak nie będziesz tyć. To nie jest wspaniałe?
            Jest.
           
* * *

            — Lepiej już się czujesz, skarbie? — spytała zatroskanym głosem mama Izy.
            Na ustach Izy pojawił się uśmiech, miała większy apetyt ostatnio, co nie uszło uwadze jej rodziców, których najwyraźniej to ucieszyło, zwłaszcza po ostatnim unikaniu wspólnych posiłków. Zdawała sobie sprawę, że łatwiej będzie to teraz ukryć, zarówno dietę, jak i Mię.
            — O wiele lepiej, mamo, tęskniłam za twoimi gołąbkami — odpowiedziała rozmarzonym głosem.
            Nie kłamała, po ostatniej głodówce czuła się koszmarnie z braku sił. Nie wiedziała, jak skupić się na nauce do egzaminów, kiedy jedyną myślą w głowie było jedzenie i to, co będzie mogła w końcu przygotować, gdy wszystko się skończy.
            Zauważyła, że jej słowa sprawiły mamie ogromna radość, a jej jeszcze większą, gdy widziała jej zadowolenie. Starała się jeść tak szybko jak tylko mogła, nie chciała pozwolić na to, by posiłek się strawił i zdążył się przedostać na tyle daleko, że się go nie pozbędzie.
            — Pójdę do siebie — powiedziała jeszcze na odchodne, gdy składała talerz do zlewu. Jej mama pokiwała głową, widząc całkowicie zjedzony obiad.
            Iza była świadoma, że nie może pozbyć się jedzenia w łazience, nie pozwalała sobie na podejrzenia, a przez ostatnie dni dotarło do niej, że dźwięk wody z umywalki nie zagłuszał tak dobrze tych odgłosów, jak początkowo jej się wydawało. Musiała wymyślić coś innego. Prędko poszła do pokoju i zaczęła szukać. Szukała czegokolwiek, co mogłoby się nadać. Otworzyła szeroko drzwi szafy i zaczęła przerzucać ubrania na łóżko, nie miała wiele czasu, tak samo jak i brakowało pomysłu.
            Zobaczyła pudełko, które natychmiast ustawiła płasko na podłodze i uklęknęła przed nim. Jeszcze tylko zabrała telefon z łóżka i nastawiła głośniej niż zazwyczaj pierwszą płytę Linkin Park. Włożyła palce do gardła, czekając, aż w końcu się zacznie. Nawet specjalnie zapuszczała paznokcie, chociaż za takimi nie przepadała, by stało się to jeszcze prostsze. I to podziałało. Zamknęła oczy, nie mogąc znieść tego widoku, ale kontynuowała, dopóki nie poczuła samej wody.
            Otworzyła oczy i jakby na zawołanie na jej twarzy pojawił się ogrom łez, które chwilę potem zostały starte rękawem bluzki. Starannie zamknęła pudełko, usiłując jak najmniej na nie spoglądać, i zabrała taśmę z biurka. Zaczęła je zaklejać, żeby przypadkiem nie otworzyło się, gdy będzie się go pozbywać. Okno było już  przygotowane i nim się obejrzała, pakunek został zrzucony.
            — Iza. — Usłyszała zza pleców głos swojego ojca.
            Nie wie, na pewno nie wie.

***

— Nadal ją widujesz?
— Mię?
— Mamy zasady, pamiętasz?
— Tak, nadal widuję moje wariactwo, moją bulimię, Mię, panią w czerni. Jakkolwiek to nazwać, to ciągle ona — powiedziała zdenerwowana, chociaż nie powinna. Wiedziała, że ona chce dobrze, taka jego praca.
— Kiedy się to zaczęło?
Dawno temu.





[1] Fast oznacza w kręgu anorektyczek i bulimiczek dzień, kiedy nie jedzą            i nie piją absolutnie niczego, w tekście: dni, w których       dopuszczalne jest jedynie spożycie wody.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga