Para druga. Róża.
Nowojorski pustelnik
— Rachel, po raz kolejny mówię ci,
żebyś przestała przeglądać Internet i zaczęła wykonywać swoją pracę. — Cicho
wzdychając uśmiechnęłam się pod nosem. To samo zdanie słyszałam od dwóch
miesięcy. Właśnie wtedy ta młoda studentka została przyjęta do firmy. Chociaż
Samuel, ani żaden z jego wspólników nigdy nie powiedzieli nam co nimi kierowało
przy zatrudnianiu Rachel Jordan, to wszyscy mieliśmy jakieś teorie. Niektórzy
nawet zaczęli się zakładać o naprawdę spore pieniądze. Znajomości, ładna buzia,
chęć wprowadzenia młodego ducha do zespołu? Wszystkie z odpowiedzi mogły być
poprawne. Nam zostało tylko czekać na rozwój zdarzeń – czyli złożenie jej
wypowiedzenia – i, po rozwiązaniu zagadki, na oddanie kilku banknotów osobom,
które ją rozwiązały.
Spojrzałam na zegarek. 12:03.
Sięgnęłam ręką do torebki, leżącej pod biurkiem
i wyciągnęłam z niej zafoliowaną kanapkę. Obróciłam się na krześle o sto
osiemdziesiąt stopni i rozpoczęłam swój codzienny rytuał.
Często w filmach, gdy główny bohater
pracuje w wysokich biurowcach w Nowym Jorku, spędza pół dnia na pięćdziesiątym
piętrze, wpatrując się w panoramę miasta. Człowiek siedzący przed telewizorem
myśli sobie: „Ach, praca w takiej aglomeracji musi być cudowna. Widoki,
spotykanie najróżniejszych ludzi, ta atmosfera!”. Głupio przyznać, ale też
zaczęłam tak uważać. Co gorsza, postanowiłam spróbować życia w tym mieście,
mając pewność, że się rozwinę, poznam wielu wspaniałych ludzi i będę się
świetnie bawiła. Cóż, już po dwóch tygodniach stwierdziłam, że mam dość ludzi,
życia i jedynymi rzeczami, dla których muszę dalej żyć, są (kolejność losowa):
mój pies Krewetka, właściciel bloku, w którym mieszkam (muszę spłacać
mieszkanie) i starszy pan z mojej ulubionej cukierni, który zawsze opowie mi,
jak to innym jest gorzej.
Wyjrzałam przez przestronne okno.
Dzięki umiejscowieniu biura na drugim piętrze, ludzie nie wyglądali jak mrówki.
Każdego dnia można było oglądać ich zachowania
i dopowiadać sobie zabawne lub drastyczne – te układałam częściej – historie.
Codziennie przekonywałam się, że nie tylko ja wpadłam w rutynę, żyjąc w tym
wielkim mieście. Te same osoby, o tych samych godzinach, idące w tym samym
kierunku. I dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem.
Norman (mężczyzna ten po prostu
wyglądał mi na Normana) szedł ze swoją wnuczką, trzymając ją za rękę. 12.13.
Postarałeś się, Normanie. Co do minuty. W pewnym momencie dziewczynka zaczęła
płakać. Starszy człowiek popatrzył w niebo i zmarszczył czoło. Odwrócił wzrok w
stronę jednego ze sklepów i zaczął iść w jego kierunku, jednocześnie biorąc na
ręce małą blondynkę.
Po kilku chwilach na chodnikach
widać było głównie czarne parasole, które ciągle się o siebie obijały. A niech
to, pomyślałam. Zgubię Normana.
Obserwując ulice przez szklane okno,
czułam się jakbym wcale nie była częścią tej społeczności. Jakbym była jedynie
obserwatorem serialu, którego fabuła jest nieokreślona,
a odcinki prawie zawsze identyczne. Co śmieszniejsze, wolałam ten rodzaj
rozrywki,
niż włączenie telewizji lub laptopa. Chociaż życie nowojorczyków wydawało się
obce
i odległe, było realne. Nie to co wszystkie dramaty czy bezsensowne komedie
romantyczne. Owszem, czasem pozwoliłam sobie na obejrzenie tego typu
„odmóżdżacza”. Ale robiłam to tylko po to, aby w trakcie prowadzić dialog z
Krewetką. Co prawda głównie to ja mówiłam,
a sznaucer jedynie przechylał głowę lub zmieniał pozycję leżenia, ale
narzekanie na beznadziejne historie i jeszcze gorsze zakończenia sprawiało, że
coraz bardziej doceniałam swoją pracę – a raczej przerwy w niej.
Ugryzłam kawałek kanapki i wróciłam
do obserwowania ulicy. Miałam utrudnione zadanie, bo zamiast głów przechodniów,
widziałam jedynie parasole, w dodatku każdy był identyczny – czarny. Dlaczego
ludzie nie odważą się kupić czegoś kolorowego? Przecież to nic trudnego.
W tamtej chwili zauważyłam Normana
wychodzącego ze sklepu. Zatrzymał się pod małym daszkiem, patrząc się na małą,
podłużną rzecz, którą trzymał w ręce.
— Elle. — Odwróciłam głowę i
zauważyłam Samuela stojącego przy moim biurku. — Przyjdź po przerwie do mojego
gabinetu. Jest jedna sprawa, o której muszę z tobą porozmawiać.
— Dobrze. Mogę wiedzieć czego
dotyczy? — spytałam.
— Raczej kogo. Rachel. — Westchnął i
odwrócił wzrok do okna. Skinął głową i lekko się uśmiechnął. — Norman się
postarał, hm?
Szybko przekręciłam głowę i wyjrzałam
za szybę. Wnuczka starszego mężczyzny
z uśmiechem skakała od kałuży do kałuży, oburzając tym samym ludzi
przechodzących obok niej. Norman, również się uśmiechając, spokojnym krokiem
podążał za nią, trzymając nad jej głową parasol. Kiedy tylko zobaczyłam ten
przedmiot, zaśmiałam się cicho.
— Cały Norman — powiedziałam, ale
gdy odwróciłam głowę w kierunku mojego szefa, okazało się, że już go tam nie
było.
Nie zdziwiło mnie to, że Samuel znał
imię (nadane przeze mnie) tego człowieka.
W końcu obserwowałam go dzień w dzień i wcale tego nie ukrywałam. Początkowo
koledzy
z pracy śmiali się ze mnie i często mi dogadywali. „Ten biedny staruszek ma
swojego osobistego stalkera”, mówili. „No, no, Elle lubi starszych. Albo raczej
– starych”. Ignorowałam to, bo powiedzmy sobie szczerze – czy był sens kłócenia
się z nimi, tłumaczenia się czy obrażania na nich? Śmiałam się razem z nimi i w
końcu się przyzwyczaili do mnie, jak i moich dziwnych zachowań. Czasami i ja,
pobudzona ich docinkami, zastanawiałam się, czy coś jest ze mną nie tak. Czy to
co robię, naprawdę może podchodzić pod stalking. Nawet to wygooglowałam. Według
Wikipedii stalking, to „złośliwe i
powtarzające się nagabywanie, naprzykrzanie się czy prześladowanie zagrażające
czyjemuś bezpieczeństwu”.
Nie nagabywałam Normana, nie naprzykrzałam się mu, a moje obserwacje nie
zagrażały jego bezpieczeństwu. Wtedy też straciłam wszelkie wątpliwości co do
mojego rzekomego bycia stalkerem.
Otaczający mnie ludzie nazywali
Normana „nieznajomym”. Ale czy do kogoś w ogóle można zastosować to słowo?
Idąc przez park, nie ma innej
możliwości, niż choćby rzucić okiem na ludzi przechodzących obok, dzieci
bawiące się na placu zabaw czy właścicieli psów, biegających ze swoimi
pupilami. No i jasne, według większości ludzi, encyklopedii czy innych książek
każda z tych osób jest dla nas nieznajoma. Nie wiemy jak się nazywa, skąd
pochodzi, czy ma rodzinę, jakich ma przyjaciół, czy jest zdrowa, gdzie pracuje,
co lubi robić. Czy ma psa, czy kota. Czy woli filmy, czy książki. Jednak już na
pierwszy rzut oka możemy się czegoś o niej dowiedzieć – a to, przestaje ją
czynić nieznajomym.
Na przykład, gdy widzimy mężczyznę w
średnim wieku z małym chłopcem, którzy biegają po trawie z psem, śmieją się do
niego i co chwilę zatrzymują się, by go pogłaskać, może nasunąć nam się na
myśl: „Ten ojciec jest wspaniały. Zapewne kupił tego psa dla swojego synka,
żeby sprawić mu mnóstwo radości”. Dwa zdania, do których możemy ułożyć całą
historię. Mały chłopiec był chory i potrzebował wsparcia i pocieszenia? A może
po prostu od niemowlaka oglądał filmy o psach, czytał książki z licznymi
obrazkami tych zwierząt i zapragnął mieć jednego dla siebie? To już zależy od
nas. I w chwili, gdy zaczniemy rozmyślać o tych ludziach, o ich życiu,
przestają być dla nas nieznajomymi.
Ja, żeby się nie pogubić, nadaję
ludziom imiona. Norman i jego wnuczka, Maddie, byli pierwszymi osobami, którym
ułożyłam historię. Rodzice dziewczynki są wiecznie zapracowani i nie mają czasu
się nią opiekować. Poprosili więc jej dziadka, który po śmierci żony był
zrozpaczony, aby przeprowadził się ze spokojnego przedmieścia Nowego Jorku,
do centrum tego miasta. Prawie wszyscy na tym zyskali – Norman zajął się
wnuczką, która
w krótkim czasie stała się promykiem słońca w jego życiu po stracie ukochanej,
rodzice małej nie musieli płacić opiekunce, a Maddie… Cóż, w zasadzie mogła ona
dowiedzieć się wiele
z życia swojego dziadka, nauczyć się mnóstwa pożytecznych rzeczy i skorzystać z
jego wieloletniego doświadczenia. Jednak za kilka lat, będzie miała żal do
rodziców. Zbuntuje się
i zacznie im wyrzucać to, że się nią nie zajmowali. Że brakowało jej ich
miłości i opieki.
Za kolejne dziesięć lat, będzie miała wyrzuty sumienia, że nigdy nie
podziękowała dziadkowi za wszystko, czego jej nauczył. A potem stanie się jak
jej rodzice. I to błędne koło będzie trwać, póki ktoś nie przystanie na chwilę
i nie zastanowi się nad tym, co się dzieje w jego życiu. Tak przynajmniej było
w mojej rodzinie.
Pomimo tego, że wydawało mi się, że
doskonale znam Normana i jego nawyki, to co jakiś czas okazywał się
nieprzewidywalny. Na przykład w każdy piątek robi duże zakupy
w cukierni znajdującej się naprzeciwko budynku mojego biura. Stwierdziłam,
że najprawdopodobniej chce przywitać rodziców Maddie mnóstwem słodkości po
długim tygodniu pracy. Jednak po miesiącu poszedł tam z dziewczynką, która
wcale nie miała miny dziecka cieszącego się perspektywą spędzenia czasu z
zapracowanymi rodzicami. Dlatego pomyślałam o drugiej opcji: Maddie po raz
kolejny dostała wiadomość, że jej mama i tata,
za którymi tak tęskni, muszą zostać w pracy na weekend. Norman, chcąc jej to
wynagrodzić, kupuje jej wszystkie ulubione słodycze i wypieki. Chociaż
dziewczynka się chwilowo cieszy
i uśmiecha, to zaważy to na jej przyszłych kontaktach z rodziną. Stanie się w
stosunku do nich chłodna i nieprzystępna. Zacznie pracę z dala od nich, kupi
psa, który będzie jej jedynym
przyjacielem i będzie wieść życie pustelnika.
I tym razem, w ten deszczowy piątek,
o godzinie 12.26, Norman mnie zaskoczył
i jednocześnie poprawił humor na resztę dnia. Bo oto był i on – starszy
mężczyzna, ubrany
w czarny płaszcz, garniturowe spodnie i buty, z kapeluszem włożonym na głowę,
bacznie obserwujący biegającą po chodniku wnuczkę, trzymający w jednej ręce
papierową reklamówkę z logiem cukierni, a w drugiej zielony parasol, który miał
kształt żaby
z wielkimi, różowymi ustami i dwoma wystającymi uszami.
I w tym momencie wszystkie
wspomnienia wróciły, a mnie ogarnęło dziwne,
ale przyjemne ciepło. Zaśmiałam się cicho do siebie i spojrzałam na krople
deszczu spływające po oknie. Chociaż ścigały się ze sobą, to w końcu i tak
złączały się w jedną całość.
— Dziękuję, Normanie — szepnęłam,
skupiając się na zielonej żabie, wyróżniającej się w morzu czarnych parasoli. —
Teraz mogę zacząć od nowa.
Komentarze
Prześlij komentarz