Wilno

Syn atamana


Pamięci Piotra W.


          Dziewczęta wynosiły w kapeluszu miot kociąt urodzonych w ruinach zbombardowanej kamienicy. Córki atamana z nimi nie było.
          Mężczyźni siedzieli na betonowych płytach, na wzór ław ułożonych wokół robiącej za stół szpuli po kablu. Palili papierosy i pili podły samogon, przynajmniej dopóki ataman nie przyszedł. Ataman przyniósł dobry samogon, i to nie flaszkę, a pięć pieprzonych litrów dobrego        
          Żorik i Szurik zrobili mu miejsce na swojej płycie, Mychajło chciał usłużnie poczęstować go papierosem, ale ataman pokręcił głową. Zapalił fajkę, założywszy za ucho siwy wąs.
          – Czekacie tu na coś innego niż moja gorzała? – spytał ponuro czegoś, jak nie on.
          Przez oddział przeszedł szmer tłumionego śmiechu.
          – Na Wasyla – burknął w końcu Szurik. – On zawsze robi jakieś numery.
          Mychajło splunął pod szpulę.
          – Za spódniczką pewnie znowu poleciał. On się ciągle z babami kręci.
          – On jest z tymi babami w oddziale, kretynie – parsknął Szurik. – Musi tak być, bo razu pewnego, kiedy słoneczko wznosiło się nad szarym blokowiskiem, ten kretyn wlazł na minę, a mina zamiast nogi urwała mu jebałkę. Dał mi w pysk, jak spytałem, więc to musi być prawda.
          Znów zaszemrał niemrawy śmiech, jakby chłopaki były zbyt zmęczone, żeby trzeźwo ocenić, jakie Szurik wygaduje nieśmieszne głupoty. Ataman uniósł brew, puszczając kółko z dymu.
          – Jak na moje – mruknął Żorik. – To on sam wygląda jak jedna wielka brzydka baba.
          Tym razem chłopaki znalazły dość siły, żeby zaśmiać się gromko i jednym głosem.
          – Nie wiem, kurwa, ile bym musiał wychlać i wypościć, żeby Wasyla z babą pomylić – stwierdził dobitnie Szurik.
          Żorik zagwizdał nagle przeciągle.
          – Hej, dziewczyny, co się na nas boczycie! Chodźcie tu, napijecie się z nami, zapalicie!
          Ale dziewczyny naprawdę boczyły się czegoś. Przycupnęły pod szczerbatą resztką ściany, wszystkie w dosztukowanych mundurach, z warkoczami i z karabinami wyborowymi, i łypały spode łba na atamana, jakby się bały, że poukręca kociętom główki.
          Ataman by nie poukręcał, ale cieszył się, że dziewczęta nie podeszły. Kobiet z reguły nie lubił. Za stary był wprawdzie i zbyt doświadczony, by wprost nimi pogardzać, i jeżeli któraś zasłużyła się w boju, to pierwszy był do tych zasług wysławiania. Nie znosił natomiast damskiego towarzystwa, piskliwych głosów, rozmów błahych zupełnie odmienną od męskiej błahością i – o krok był od pomyślenia o typowo babskiej skłonności do plotek, ale spojrzał zaraz na Szurika i Mychajłę. Pokręcił głową. W każdym razie – dobrze, że dziewczęta nie podeszły.
          Nie podeszły nawet kiedy mężczyźni wypili już prawie cały samogon, a słońce zaczęło świecić nieznośnie z zachodu, jakby chciało dokuczyć im jeszcze w ostatnich agonalnych podrygach.
          – Gdzieście się rozbili? – spytał ataman, kiedy jasne i oczywiste stało się to, że Wasyl już nie przyjdzie.
          Znaczy dla chłopaków się stało, bo ataman wiedział, że Wasyla nie będzie ani przed zmrokiem, ani przed świtem, ani w ogóle, dopóki on sam się nie wyniesie. Bo wiedział, na kogo Kozacy wołali „Wasyl”.
          – Tam, zaraz. – Szurik wyrzucił z głębi płuc kłąb gęstego papierosowego smogu, zgasił kiepa o obcas.
          – Konia odprowadziliście, jak kazałem?
          – Konia odprowadziliśmy, jak kazaliście.       
          I wspięli się niskim zboczem za zbombardowaną kamienicą. Spod soczystej, zielonej trawy wyzierały resztki kostki brukowej i krawężników, a wlokące się w ogonie dziewczęta niosły kocięta w kapeluszu. Oni mogli się mordować, ale kraina żyła. Ataman osądził, że to piękne, i po tym stwierdził, że wypił więcej niż chciał.
          Bądź co bądź, chłopaki zaprowadzili go „tam, zaraz”, czyli do smętnej wioski z dykty i blach falistych. Gdyby nie pasące się za byle jak skleconym ogrodzeniem kasztanowate dońskie konie, obóz wojskowy przypominałby raczej obóz dla uchodźców.
          Ataman zacmokał na swojego ślązaka, jabłkowitego siwka z nosem garbatym jak u żydka i jedynego swoją drogą Polaka, jakiego w życiu szanował. Ślązak potrząsnął grzywą i podbiegł rączo do drucianego biedapastucha, który przesadziłby bez rozpędu, gdyby tylko chciał. Ucieszony był czegoś, ale i ataman cieszył się, że go widzi. Lubił tego konia, i dlatego nie nadał mu imienia. Inne konie mogły sobie być Siwkami, Wronkami czy jakimiś tam bardziej egzotycznymi Muratami, żeby wygodnie było je wołać z padoku, ale gdyby ten tutaj miał imię, to za łatwo byłoby zapomnieć, że koń to bydlę głupie i, choć wielkie, w porównaniu z człowiekiem bardzo kruche. No i, koniec końców, dobro nabyte.
          Póki co ataman podrapał bydlę za uszami, poklepał w szyję i skarmił kostką cukru. Rzecz oczywista, że koń nie powinien – ale wielkie rzeczy, człowiek też nie powinien pić samogonu. Przydałoby się go jeszcze poczyścić i obejrzeć, ale ledwie ataman spróbował przeleźć nad drutem, zakręciło mu się we łbie i mało nie upadł. Nie, to się którejś z dziewcząt nakaże – nie chciały pić, to niech mają.

*

          Z rana obudziły go skoczne dźwięki straszliwego disco rusko z głębokich lat osiemdziesiątych. Wyczłapał niemrawo z dyktowej chałupiny, spodziewając się że zobaczy pustynię i góry zamiast zielonej trawy i zbombardowanych kamienic. Wybudził się jednak zaraz i oprzytomniał – trzydzieści lat minęło przecież od tamtej interwencji, i tylko młodzi puszczali starą muzykę z niewiele nowszego głośnika. Niech im już będzie. Do Czajkowskiego tańczyć przecież nie będą. Do Biczewskiej tym bardziej.
          Od wieczora nikt nie wytrzeźwiał, a kto miał szaszkę, ten tańczył i kręcił szaszką. Mychajło zgrabnie wyszedł z układu, wybijając obcasami na murawie rytm ostatnich nut piosenki, i bez słowa podał atamanowi swoją szaszkę, bo wiedział, że ataman umie kręcić dwiema.
          Ataman wybił rytm pierwszej nuty i szabelkami wywinął, aż mało sobie wąsów nie uchetał. Zaraz przystanął jednak i oddał Mychajle jego szaszkę, bo usłyszał, że coś dzieje się w szopie sypialnej żołnierek.
          Gdyby któryś z chłopaków próbował pchać się z łapami do którejś dziewuchy, to ataman by mu te łapy przy dupie obciął. Nienawidził takich, bo sam miał córkę-żołnierkę.
          Na szczęście obyło się bez obcinania, bo to tylko Szurik wjechał konno do baraku i produkował się w głos z głębi duszy, przekrzykując ryczące z głośnika disco rusko. Jedna z dziewczyn coś tam mu odkrzykiwała, druga chowała się pod kocem, trzecia oburzała się i nadymała.
          Ataman zagwizdał przeciągle.
          – Na wsteczny, Kozaku! – ryknął na Szurika. – Jesteś w wojsku, a nie w pierdolonej Willi Śmiesznotce! Szarapowa, Rudawina! Są tu takie?
          Drobna brunetka natychmiast stanęła przed nim na baczność, a po chwili dołączyła do niej atletyczna blondynka, wstydliwie i karnie osłaniająca się kocem. To był kolejny powód, dla którego ataman tak nie lubił kobiet, zwłaszcza młodych. Przeważnie zbyt późno docierało do nich, że wojna nie jest na poważnie.
          – Weźcie dwie najlepsze strzelczynie i idźcie z nimi na tamtą kamienicę – przykazał. – Wasyl miał tam iść, ale Wasyla nie ma i nie będzie. Szurik, zbierz chłopaków, za kwadrans wyjeżdżamy. I przysięgam, że jak jeszcze raz wywiniesz taki numer, to ci tego konia spod dupy zabiorę.
          I wyjechali.
          Koło południa zaczęli trzeźwieć i nadpłynęła bolesna fala kaca. Słońce stało wysoko i prażyło nie litościwiej niż nad Kabulem i Dżalalabadem. A oni jechali, smętni, nieogoleni i śmierdzący. Byle wyjechać z miasta.
          Nawet koniom nużyło się już obijanie podków o asfalt.
          Coś kliknęło ślązakowi atamana pod kopytem.
          A potem wszystko na moment zniknęło.
          Ataman ocknął się na asfalcie trzy metry dalej, cały we krwi, a w uszach dalej dzwoniła mu eksplozja. Na prawo – czysto, na lewo – Mychajło, którego siła wybuchu wyrwała ze strzemion i cisnęła nim o drogę.
          Po drugiej stronie głuchej ciszy strzelali. Ataman chwycił oszołomionego Mychajłę i pociągnął go za sobą do rowu, szukając najmarniejszej choć osłony.
          Kiedy zobaczyli rządowych, było już prawie po ptakach – skurwysyny wiały, aż się kurzyło. Zwiałyby, gdyby ataman nie posłał za nimi zielonej cytrynki. Za granatem huknął strzał i zdawać by się mogło, że mieli jeszcze snajpera – ale nie mieli, mieli za to strzelca wyborowego, który właśnie spadł z drzewa.
          Przez moment było cicho, tylko konie chrapały. A potem asfaltem przykłusował ten, który strzelał – wysoki, solidnie zbudowany mężczyzna, rudy jak lis i z gębą paskudną jak nieszczęście.
          Tym mężczyzną była córka atamana.
          Spojrzała na ojca, a i on dopiero wtedy na siebie spojrzał – białe szarawary miał zalane krwią, jakby świnie bił. Potem oboje spojrzeli na asfalt. Konie stały po pęciny we krwi i wnętrznościach ślązaka.
          Córka atamana uniosła pogardliwie wargę.
          – No, to teraz wiesz przynajmniej – stwierdziła. – Że mężczyźni też czasem mają okres.
          Popędziła konia i wyminęła ich galopem, aż mało się jej kasztanek nie poślizgnął na ślązaczych trzewiach.
          Za miasto wyjechali zaraz – poza ślązakiem atamana nie mieli żadnych strat, tylko Szurik oberwał w ramię, czym nie przejął się wcale. Dowcipkował nawet, że będzie rwał na tę ranę pielęgniarki. Ale nic dziwnego, bo rządowi głupi byli i źle naszykowali zasadzkę – spodziewali się, że Kozacy przejadą samochodami, a nie konno. I że będzie ich mniej.
          Obóz pod miastem był większy. Mieli więcej ludzi, lepsze zasieki, lepszą wódkę i równie gównianą muzykę, ale za to puszczaną z większego głośnika. Szurik rzeczywiście przylepił się zaraz do jakiejś pielęgniarki, a córka atamana przywitała się ze wszystkimi krótkim, męskim uściśnięciem dłoni, i tylko ojca pominęła.
          Tańczyła potem, najpierw sama, kręcąc dwiema szaszkami, a potem z jakąś nie za wysoką dziewuszką. Dziewuszka gapiła się na nią jak w obraz, uśmiechnięta, widocznie dumna, że tańczy z nią taki wybitny strzelec.
          Ataman zastanowił się przez moment, czy dziewuszka wie – ale stwierdził, że nic a nic go to nie obchodzi. Może to nawet i lepiej. Skoro jego córka już się uparła na bycie mężczyzną, to niech przynajmniej nie będzie pedałem.
          Pił z Mychajłą, któremu nadal nogi dygotały jak w febrze, ale uśmiechał się niemrawo i zaraz podsunął atamanowi szaszkę. Ataman przyjął ją, ale poczekał, aż jego córka odejdzie. Wykazała się, niech teraz ma. Zwiałaby zaraz, gdyby           
          Doczekał się w końcu, i już niosąc szabelki czuł, że coś jest nie tak. Może coś było w wódce. A może to on dalej był w szoku po tym, jak spadł z konia i wyrżnął o asfalt.
          Wywinął szaszkami jak raz, ale ledwie spróbował unieść wyżej nogę, poczuł coś jak – nie jak ból, raczej jak darty materiał. Ale to nie był materiał, tylko jego ciało.
          Przyschnięta krwawa plama pojaśniała nagle, a ataman poczuł, jak krew leje mu się po udzie. Przycisnął mocno materiał do rany, ale ręka mu zaraz osłabła, bo krwawił mocno i coraz mocniej.
          Ziemia uderzyła go w kolana. Gdy uderzała w czoło, już tego nie poczuł.

*

          Obudził się śmierdzący i odwodniony, a w głowie miał tylko myśl, że szkoda mu zabitego konia.
          W lazarecie było mrocznie, brudnobiało i okropnie duszno. Gdzieś w głębi namiotu lekarka zajmowała się Szurikiem, który ani myślał ją podrywać. Wnioskując z urywków rozmowy, wdała mu się infekcja.
          Ataman usiadł z trudem. Zdrętwiały był, ale nie za bardzo. Może z dzień tak przeleżał.
          Podbiegła do niego zaraz pielęgniarka, młodziutka i myszata. Podała mu blaszany kubek z wodą. Wypił chciwie.
          – Odprysk kości przegapiliście, atamanie – mamrotała. – Tętnicę wam naruszył, to cud że tutaj, a nie jeszcze w polu. Doktor Marina Iliczna zarządziła transfuzję, i drugi cud, że się przyjęła.
          Ataman zatrzymał ją ruchem dłoni i przemówił, kiedy dopił do dna:
          – Kto dał krew?
          Dziewczyna milczała, zmieszana.
          – Kto?
          – Wasyl dał – odparła cichutko. – Zakazał mówić.
          – To czego mówisz? – Ataman uśmiechnął się pobłażliwie.
          Jeszcze drugi dzień miał leżeć. Jego córka łaziła czasem po lazarecie – Szurikowi przyniosła papierosy, a od pielęgniarek brała jakieś chore ilości bandaży. Ojca nie odwiedziła i aż do wieczora zachowywała się, jakby nie istniał.
          Za to wieczorem wpadła do lazaretu, omal nie rozrywając wejścia. Kopnęła łóżko, popchnęła lekarkę i wrzasnęła strasznie, aż do kości przejęło:
          – Powiedziałaś mu!
          Jak żbik skoczyła ku myszatej pielęgniarce i strzeliła ją na odlew w twarz. Nieszczęsna zatoczyła się i upadłaby, gdyby córka atamana nie chwyciła jej za fartuch i nie poprawiła pięścią w sam środek twarzy.
          – Wasyl, kurwa, oszalałeś!
          Mychajło ledwo zdołał odciągnąć ją od pielęgniarki. Wrzasnęła na niego, kuksnęła łokciem w żebra, a on kropnął ją w pysk, jakby bił faceta. Córka atamana, zamiast skulić się jak bita kobieta, pchnęła go z całych sił, aż upadł na polowe łóżko.
          Lekarka pospiesznie wyprowadziła pielęgniarkę pod tylną ścianą lazaretu, a córka atamana, krwawiąc obficie z nosa, pociągnęła Mychajłę do pionu i oboje wyszli na dwór, mamrocząc coś o piciu wódki.
          Ataman nie rozumiał, dlaczego Mychajło próbował pobić jego córkę, nie mógł też pojąć, dlaczego wszyscy tak przejęli się zwykłą przepychanką między kobietami. Potrzebował naprawdę długiej chwili, by pojąć, że oni nie widzieli dwóch kobiet. Że widzieli wielkiego rudego faceta znęcającego się nad drobną dziewczyną. Że jego córka naprawdę jest osobą, która chce i umie okładać się po pyskach z mężczyznami – z innymi mężczyznami.
          Że jego córka nie jest, nigdy nie była i nigdy nie będzie kobietą.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga