Para trzynasta - żółw

         Dnia dwunastego marca moja córka stała się umierająca. Heh, to dziwne... Z każdą godziną te słowa stawały się coraz łatwiejsze. Dlaczego? Jako matka nie powinnam tak myśleć... W końcu to moje dziecko. Może to przez to, że pogodziłam się z myślą, że to moja wina? Że każdy mi to powtarzał, nawet mąż? Na początku płakałam, szlochałam do poduszki, leżąc w pustym łóżku, ale w końcu przestało to robić na mnie wrażenie. Jednak to się zmieniało, gdy po chwili odpoczynku wchodziłam do sali szpitalnej. Wtedy to wspomnienie, gdy dachowaliśmy, uderzało we mnie z taką siłą, że ktoś równie dobrze mógł mnie uderzyć pięścią w twarz. Czasem, kiedy to były te lepsze dni, otwierała oczy i lekko się uśmiechała, mówiąc "cześć, mamo". Lekarze wspominali, że czasem budził ją ból albo nie dawał zasnąć. Musieli zwiększać dawkę leków. 
         — Czuję się po nich o wiele lepiej — zapewniała. — Dają mi morfinę. Myślisz, że będę mogła ją gdzieś kupić, kiedy wyjdę ze szpitala? — żartowała z tym błyskiem w oku, który miała po mężu. 
         A ja śmiałam się, mimo że nie miałam na to najmniejszej ochoty. 
         Jednak czasem były takie dni, że dzwonili po mnie, żebym posiedziała z córką, bo we śnie pełnym leków przeciwbólowych i morfiny, mnie wołała, nieraz zdarzyło się, że nawet płakała, mimo że parę minut temu sama wygoniła nas do domu, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Że sami potrzebujemy odpocząć. Wtedy wracaliśmy. Z czasem po prostu przestałam wychodzić ze szpitala. Kiedy prosiła, żebym odpoczęła, szłam do bufetu i siedziałam tam kilka godzin, gapiąc się w ścianę i myśląc o wypadku. 
         Cholera, nie chciałam skrzywdzić własnego dziecka. Żadna matka tego nie chce. Jednak zrobiłam to i to tylko moja wina, że tak się stało. Uparłam się, żeby ją odwieźć, mimo że byłam zmęczona po pracy. Siedziałam na lekcjach od siódmej rano, a następnie odbyło się zebranie z rodzicami. Wtedy siedziała u przyjaciół. Nie chciałam, żeby po dwudziestej pierwszej wracała sama. Mąż siedział wtedy w pracy, więc nie miał czasu. Córka mówiła, że sama by mogła wrócić, ale jak osioł upierałam się przy swoim. Zgodziła się. Wsiadła do auta. Ruszyłyśmy. A ja tylko na moment przymknęłam powieki... Naprawdę, na sekundę. I tyle wystarczyło, żeby zjechać z drogi i wjechać w rów, między ulicą a lasem. Dachowałyśmy. Nie wiem, jak to się stało, ale dachowałyśmy. A moja córka leżała na ziemi, jedynie nogi miała w samochodzie. Prawie cała przeleciała przez szybę. A to wszystko moja wina... 
Kiedy ta scena stawała mi przed oczami, zamykałam oczy i starałam się uspokoić. Jednak to na nic. Mąż miał rację. To była tylko moja wina. Nikogo więcej. Nie jego, że wziął nadgodziny i nie mógł po nią przyjechać. Nie rodziców, którzy ciągle pytali o swoje pociechy, mimo że mówiłam, że musiałam odebrać córkę. Tylko moja wina. Nienawidziłam tego... 
         — Obwiniasz się — stwierdzał mąż, wchodząc do pokoju, gdy szlochałam w poduszkę. — I dobrze. Bo to tylko twoja wina.
         Miałam ochotę wziąć coś ciężkiego i w niego rzucić. Jednak nigdy tego nie zrobiłam. Bo po pewnym czasie te słowa straciły znaczenie, bo zrozumiałam, że to prawda. Kłamstwo powtarzane tysiące razy, stawało się prawdą. Tak to brzmiało, prawda?
         Nigdy to nie była jego wina. Zawsze była moja. To nie tak, że wziął nadgodziny i nie mógł jej z tego powodu odwieźć. Wolał siedzieć w pracy niż ze mną, w cichym, pustym domu. Koleżanki opowiadały mi, że ich mężowie cieszyli się, gdy mogli zostać trochę sami.
         — Wiecie, z czasem ogień przygasa — mówiła, zaciągając się mocno papierosem. — Ale takie chwile, gdy nikogo nie ma w pobliżu, tylko wy… Dają mocnego kopa. Dają to poczucie, że należycie do siebie. Wtedy możecie zrobić wszystko. Seks, oglądanie filmu, zmywanie… Cokolwiek. Ale czujecie się wtedy jak przed ślubem. Cudowne uczucie.
         Oglądanie filmu? Nie pamiętałam, kiedy ostatnio to robiliśmy, a co dopiero kochanie się… Nie byłam pewna, czy wziąć pamiętałam, jak to się robiło.
         Nie chciałam z nim siedzieć w jednym domu. On uciekał w wir pracy, mimo że nasza córka siedziała w szpitalu, w tragicznym stanie, który miarowo się poprawiał. Odwiedzał ją codziennie, ale to nie był nawet ułamek tego, co ja siedziałam z nią. Jednak korzystał z każdej okazji, żeby mnie upokorzyć. Nie widział ran na plecach czy rękach. Nie widział śladów po igłach. W pierwsze dni miała za mało krwi. Później jej przeciwciała nie mogły jej chronić. Były na to za słabe, zajęte obrażeniami wewnętrznymi. Gojeniem ran. Wypluwaniem odłamków szkła. A ja oddawałam krew, gdy tylko mogłam. W końcu lekarz mi zabronił.
         — Za niedługo to panią będziemy musieli ratować, gdy dalej tak będzie.
         A ja musiałam coś robić. Czułam, że to miało sens, bo córka z każdym dniem stawała się coraz zdrowsza. Blada skóra nabierała kolorów. Rany, wciąż nie zagojone, nie wywoływały nagłego grymasu, gdy się na nie patrzyło. Zdrowiało. A to wszystko dzięki lekarzom i mojej krwi. Bo udało mi się kupić jej czas. Czas, który potrzebowała, by się wyleczyć. By zregenerować organizm. Byłam jej handlarzem i kupcem zarazem.
         — Będę mogła pójść za kilka miesięcy na koncert? — pytała, gdy miała lepsze dni. — Wszystkie moje przyjaciółki idą.
         W te dni mówiła jak typowa nastolatka. Czasem wspominała coś o chłopakach, o plotkach, które mówiły jej koleżanki, gdy ją odwiedzały czy dzwoniły, o imprezach, na których były… Jak nastolatka. Potrzebowała czyjegoś towarzystwa, by porozmawiać. By w szpitalu być normalną, zdrową nastolatką. A ja byłam jej przyjaciółką, której nie miała za złe, że prawie ją zabiła. Kiedy o tym tak myślałam, zbierało mi się na łzy, ale nigdy tego przy niej nie zrobiłam. Ona potrzebowała wsparcia, a nie szlochającej matki, którą miałaby jeszcze pocieszać. Dlatego nigdy nie płakałam przy niej. Nigdy przenigdy. Nie potrzebowała kolejnych problemów. Jednak mąż miał mi to za złe. Twierdził, że powinnam jej pokazywać, że żałowałam tego wypadku. Nie zgadzałam się z tym ani trochę. Ona wiedziała, że zrobiłabym dla córki wszystko. A ten wypadek… To koszmar, który miał za mną chodzić krok w krok codziennie, aż do mojej śmierci. On tego nie rozumiał. Chciał zostać moim katem w całej okazałości. Rozumiałam, że to była moja wina, nikogo więcej, ale nie musiał mi o tym przypominać na każdym kroku, bo zamiast siebie nienawidzić, zaczęłam czuć to do niego. Chciał, żeby nasza rodzina się rozpadła? Bo czułam, jak miłość do niego sypała mi się w rękach. Miałam ochotę rzucić mu błotem w twarz. Zrobić coś, by poczuł się jak ja. Ale nie mogłam tego zrobić, bo córka na pewno, by to zobaczyła. Nie skupiłaby się na tym, by wyzdrowieć tylko na tym, że rodzina się rozpadała. A wtedy moje wykupienie czasu, nie miałoby sensu. Nasz handel czasem okazałby się zbędny…
         Nie spodziewałam się, że mogłabym zakryć ten grzech swoim poświęceniem. Ale to się stało. I mogłam pokazać mężowi, że zależało mi na córce najbardziej na świecie.
Pewnego dnia lekarz zadzwonił do mnie na komórkę. Nie do męża tylko do mnie. Akurat wtedy pakowałam do torby książki dla córki.
         — Pani córka ma złe badania. Ma niewydolność nerek. Myśleliśmy, że leki dadzą radę… Pani córka potrzebuje przeszczepu.
         Myślę, że zareagowałam jak wszystkie matki, by zareagowały na moim miejscu. Moja córka mogła umrzeć. Pojechałam do szpitala, przekraczając dozwoloną prędkość i łamiąc co najmniej pięć przepisów ruchu drogowego. Znalazłam się w szpitalu najszybciej, jak mogłem. A moje maleństwo leżało pod tymi wszystkimi maszynami… Masa rurek, piszczących maszyn. Nie mogłam na to patrzeć.
         — Proszę zrobić wszystkie badania. Chcę być dawcą — powiedziałam do lekarza.
Nie protestowali. Nikt nawet by nie mógł. Pobrali wszystkie potrzebne rzeczy, zrobili badania. Biegałam od sali do sali, mimo że kazali mi jeździć na wózku. Zignorowałam to.
         Cała ta sytuacja wydawała się być snem. Nie wiem, kiedy znalazłam się w łóżku, tuż obok córki, która co chwile spała. Ścisnęłam ją za rękę. Odwozili mnie do sali bez poinformowania męża. Może to nie było zbyt miłe i opiekuńcze z mojej strony, ale zanim dali mi narkozę, myślałam o tym, czy po wybudzeniu i dowiedzeniu się, co zrobiłam, znowu będzie mnie upokarzał na każdym kroku.
I to była moja ostatnia myśl. Nie wybudziłam się po operacji. Ale byłam pewna, że kupiłam córce całe życie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga