Para trzynasta - orzeł
Kiedy noce będą krótsze
Rozglądał się na wszystkie strony, dokładnie przypatrywał
wnętrzu, czując przy tym coś na podobieństwo przytłoczenia. Zupełnie tak, jak
gdyby Teatr Nyks miał własną duszę, ciało i oczy przeszywające go na wylot.
Jakby wiedział o nim wszystko, już od momentu jego przyjścia.
Hilary obojętnie zajęła miejsce w drugim rzędzie i spojrzała wymownie na swojego towarzysza. Głupek, myślała, zastanawiając się przy tym, jak mogła dać się zaciągnąć na coś takiego, jeszcze w takie miejsce! Bo nie oszukujmy się — było ono obskurne i gdy Hilary patrzyła na nie, w głowie jej się nie mieściło, że niegdyś było szanowane i wielbione przez "absolutnie każde żywe stworzenie".
— Czyżby to były tylko pomówienia? — mruknęła cmokając ustami, podczas gdy Stanisław próbował przybrać jakąkolwiek dogodną pozycję na niezwykle cienkim i niewygodnym fotelu.
— To znaczy?
— Popatrz na to, przecież ta rudera kompletnie nie kojarzy się z czymś magicznym czy jak to tam określały nasze babcie... Myślisz, że coś pomieszały? To już nie ta pamięć...
Chłopak jednak tego nie skomentował. To prawda, jego babcia (a tylko jedna żyła) miała skłonności do wyolbrzymiania, jednak oboje dobrze wiedzieli, iż pani Kozłowska, której wnuczką była Hilary, mogła pochwalić się niebywałą pamięcią i przywiązaniem do zdarzeń rzeczywistych. Poza tym jeszcze gdzieś w piwnicy powinien znaleźć czasopisma o świetności tejże placówki.
— Show must go on, no nie, doktorku?
W odpowiedzi wziął tylko głęboki oddech, co skończyło się nagłym napadem kaszlu. Wszystko przez duszącą woń palonego cygara.
Nerwowo mielił w dłoni bilet, patrząc jak brudna, czerwona kurtyna się rozsuwa, a zza niej kształtuje postać chuderlawego chłopaka z brązowymi loczkami. Nie obdarzając widzów nawet spojrzeniem, usiadł przy fortepianie. Przymknął powieki, a gdy już był pewny, że cała uwaga skupiona jest tylko i wyłącznie na nim — zaczął grać. Początkowo wolno, na wysokich dźwiękach, ażeby tylko pobudzić niedosyt publiki, potem podarował jej szereg skomplikowanych sekwencji dźwięków. To jest — skomplikowanych może dla nich, on miał w końcu muzykę we krwi. Płynnie przechodził z dźwięku do dźwięku, a nikt nie ośmielił się choćby pisnąć.
Staś na zmianę otwierał i zamykał usta, jego wzrok podążał to na chłopaka, to na fortepian, choć brunet i tak patrzył na nich jak na jedność. Tak, jakby instrument stanowił jedynie przedłużenie ciała artysty. Długie, chude palce sprawnie przesuwały się po klawiszach, a melodia z echem odbijała się w ludzkich głowach. Stanisław poczuł się pusty. Powietrze uleciało z jego płuc, zupełnie tak jak jakiekolwiek niepotrzebne myśli czy emocje. Była tylko muzyka. Nagle przestał się liczyć dyskomfort, smród i półmrok spowodowany wadliwym działaniem reflektorów. Oczywiście — zdawał sobie sprawę, że wrażenie byłoby tym większe, o ile nie musiałby przejmować się znalezieniem odpowiedniej pozycji i uniknięciem przedwczesnej śmierci przez uduszenie, ale... Odnosił wrażenie, że właśnie w tym momencie poczuł tę całą magię i zastanawiał się, czy Hilary odebrała to tak samo.
Gdy w powietrzu uniósł się ostatni dźwięk, publika natychmiast powstała, a salę wypełniły gromkie brawa. Artysta leniwie opuścił swój instrument i ukłonił się. Na jego twarz wpełzł narcystyczny uśmieszek. Nie czekając ani chwili dłużej czmychnął ze sceny, przy czym dało się usłyszeć skrzyp desek pod jego stopami.
— Uch, nie lubię gościa.
— Co? Dlaczego? — Stanisław obrócił się w stronę Hilary i zmarszczył brwi.
— Taka aura. No wiesz, chłopak zdaje sobie sprawę ze swoich możliwości... Chociaż momentami odnosiłam wrażenie, że jednak się gubił.
Brunet pokręcił głową.
— Mi się podobało.
— Nie powiedziałam, że mi nie — westchnęła — ale nie oszukujmy się, od razu widać, że zauważa tylko czubek własnego nosa.
Chłopak przygryzł wargę, marszcząc przy tym brwi i intensywnie myśląc o słowach przyjaciółki. To znaczy... Zwykł tak ją nazywać, choć w praktyce nie sprawdzało to się zbyt często. Stanisław nie lubił o tym myśleć, jednak niejednokrotnie miał wrażenie, że Hilary się nad nim lituje. Zupełnie tak, jakby najchętniej zrobiła coś innego, ale sumienie nie pozwalało jej go zostawić. Pewnie rozpowiadała na prawo i lewo, jaki to jest okropny.
Hilary obojętnie zajęła miejsce w drugim rzędzie i spojrzała wymownie na swojego towarzysza. Głupek, myślała, zastanawiając się przy tym, jak mogła dać się zaciągnąć na coś takiego, jeszcze w takie miejsce! Bo nie oszukujmy się — było ono obskurne i gdy Hilary patrzyła na nie, w głowie jej się nie mieściło, że niegdyś było szanowane i wielbione przez "absolutnie każde żywe stworzenie".
— Czyżby to były tylko pomówienia? — mruknęła cmokając ustami, podczas gdy Stanisław próbował przybrać jakąkolwiek dogodną pozycję na niezwykle cienkim i niewygodnym fotelu.
— To znaczy?
— Popatrz na to, przecież ta rudera kompletnie nie kojarzy się z czymś magicznym czy jak to tam określały nasze babcie... Myślisz, że coś pomieszały? To już nie ta pamięć...
Chłopak jednak tego nie skomentował. To prawda, jego babcia (a tylko jedna żyła) miała skłonności do wyolbrzymiania, jednak oboje dobrze wiedzieli, iż pani Kozłowska, której wnuczką była Hilary, mogła pochwalić się niebywałą pamięcią i przywiązaniem do zdarzeń rzeczywistych. Poza tym jeszcze gdzieś w piwnicy powinien znaleźć czasopisma o świetności tejże placówki.
— Show must go on, no nie, doktorku?
W odpowiedzi wziął tylko głęboki oddech, co skończyło się nagłym napadem kaszlu. Wszystko przez duszącą woń palonego cygara.
Nerwowo mielił w dłoni bilet, patrząc jak brudna, czerwona kurtyna się rozsuwa, a zza niej kształtuje postać chuderlawego chłopaka z brązowymi loczkami. Nie obdarzając widzów nawet spojrzeniem, usiadł przy fortepianie. Przymknął powieki, a gdy już był pewny, że cała uwaga skupiona jest tylko i wyłącznie na nim — zaczął grać. Początkowo wolno, na wysokich dźwiękach, ażeby tylko pobudzić niedosyt publiki, potem podarował jej szereg skomplikowanych sekwencji dźwięków. To jest — skomplikowanych może dla nich, on miał w końcu muzykę we krwi. Płynnie przechodził z dźwięku do dźwięku, a nikt nie ośmielił się choćby pisnąć.
Staś na zmianę otwierał i zamykał usta, jego wzrok podążał to na chłopaka, to na fortepian, choć brunet i tak patrzył na nich jak na jedność. Tak, jakby instrument stanowił jedynie przedłużenie ciała artysty. Długie, chude palce sprawnie przesuwały się po klawiszach, a melodia z echem odbijała się w ludzkich głowach. Stanisław poczuł się pusty. Powietrze uleciało z jego płuc, zupełnie tak jak jakiekolwiek niepotrzebne myśli czy emocje. Była tylko muzyka. Nagle przestał się liczyć dyskomfort, smród i półmrok spowodowany wadliwym działaniem reflektorów. Oczywiście — zdawał sobie sprawę, że wrażenie byłoby tym większe, o ile nie musiałby przejmować się znalezieniem odpowiedniej pozycji i uniknięciem przedwczesnej śmierci przez uduszenie, ale... Odnosił wrażenie, że właśnie w tym momencie poczuł tę całą magię i zastanawiał się, czy Hilary odebrała to tak samo.
Gdy w powietrzu uniósł się ostatni dźwięk, publika natychmiast powstała, a salę wypełniły gromkie brawa. Artysta leniwie opuścił swój instrument i ukłonił się. Na jego twarz wpełzł narcystyczny uśmieszek. Nie czekając ani chwili dłużej czmychnął ze sceny, przy czym dało się usłyszeć skrzyp desek pod jego stopami.
— Uch, nie lubię gościa.
— Co? Dlaczego? — Stanisław obrócił się w stronę Hilary i zmarszczył brwi.
— Taka aura. No wiesz, chłopak zdaje sobie sprawę ze swoich możliwości... Chociaż momentami odnosiłam wrażenie, że jednak się gubił.
Brunet pokręcił głową.
— Mi się podobało.
— Nie powiedziałam, że mi nie — westchnęła — ale nie oszukujmy się, od razu widać, że zauważa tylko czubek własnego nosa.
Chłopak przygryzł wargę, marszcząc przy tym brwi i intensywnie myśląc o słowach przyjaciółki. To znaczy... Zwykł tak ją nazywać, choć w praktyce nie sprawdzało to się zbyt często. Stanisław nie lubił o tym myśleć, jednak niejednokrotnie miał wrażenie, że Hilary się nad nim lituje. Zupełnie tak, jakby najchętniej zrobiła coś innego, ale sumienie nie pozwalało jej go zostawić. Pewnie rozpowiadała na prawo i lewo, jaki to jest okropny.
Z drugiej strony Staś miał poczucie (a może po prostu ogromną nadzieję), że dziewczyna nie byłaby do tego zdolna. Tak rozpaczliwie pragnął, by przynajmniej ona dostrzegła w nim coś dobrego, jednak uważał to za zbyt piękne, by mogło być realne.
Po krótkiej przerwie na scenę weszła może ośmioletnia dziewczynka dzierżąca w dłoni skrzypce. Gdy tylko uniosła wzrok na publikę, jej twarz pokryła się purpurą, a ona sama mimowolnie postąpiła krok w tył. Ktoś zza kurtyny prawdopodobnie powiedział jej słowa otuchy, dzięki czemu nieco się uspokoiła i w końcu zaczęła grać.
— Szczerze mówiąc trochę wątpiłam w sukces tego przedsięwzięcia — odparła Hilary już po koncercie. — Wiesz, Oizyski stoczył się na dno, mogłoby się wydawać, że już nikt nie będzie chciał z nim współpracować. Ale to całkiem niezła okazja dla dzieciaków.
Podmuch zimnego powietrza sprawił, że Stanisław mimowolnie wsunął ręce głębiej do kieszeni płaszcza. Lato było wyjątkowo chłodne.
— Za tydzień pewnie pojadę do Gdańska...
— Czyli co, mam iść sam? — Stanisław gwałtownie obrócił się w stronę dziewczyny.
— Nie wiem do końca, ale na to wygląda. Holipa, wolałabym zostać w domu!
W oczach Stasia Hilary zdawała się małą, humorzastą dziewczynką, a na dopełnienie jego myśli brakowało tylko jej tupnięcia nogą.
Ściemniało się, a Kozłowską goniły liczne wiadomości matki, tak że szli szybciej niż normalnie — a nawet zakrawało to pod bieg. Mówili mało. W głowie chłopaka cały czas grała muzyka, a oczami wyobraźni widział jeszcze artystę, lśniącego na ogromnej scenie blaskiem bogów.
— Noce są za długie — powiedział bratu, gdy leżał wpatrzony w sufit, gdzieś na granicy dnia i nocy. A mówił tak wprawdzie każdego wieczoru, trochę z nadzieją,
że kiedyś faktycznie zdoła przyspieszyć czas.
~***~
Następnej soboty Stanisław spotkał się z tym samym przytłoczeniem — może nawet większym, jako że ludzi było więcej niż ostatnio. Brakowało mu Hilary, a w dodatku nie mógł zająć tego miejsca, co tydzień wcześniej, gdyż było już dla kogoś zarezerwowane. Usiadł więc w drugim rzędzie i mimo wszystko poczuł ogrom dystansu dzielącego go od sceny. Zastanawiał się, kto tym razem zagra, a ku jego uciesze był to kędzierzawy młodzieniec.
~***~
Następnej soboty Stanisław spotkał się z tym samym przytłoczeniem — może nawet większym, jako że ludzi było więcej niż ostatnio. Brakowało mu Hilary, a w dodatku nie mógł zająć tego miejsca, co tydzień wcześniej, gdyż było już dla kogoś zarezerwowane. Usiadł więc w drugim rzędzie i mimo wszystko poczuł ogrom dystansu dzielącego go od sceny. Zastanawiał się, kto tym razem zagra, a ku jego uciesze był to kędzierzawy młodzieniec.
Był niezwykle zdumiony, gdy po koncercie spotkał go opartego o mury budynku. Unosił się nad nim papierosowy dym, którego Stanisław tak bardzo nie znosił, że mimowolnie jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia.
— Jak ci się podobało? — rzucił artysta, rzucając również niedopałek na ziemię
i przydeptując go eleganckim butem.
— Bardzo...
Stanisław czuł się nieswojo, jeszcze nie zdołał zrozumieć sytuacji, w jakiej się znalazł. Dlaczego w ogóle rozmawiał z tym chłopakiem?
— Wiktor. — Młodzieniec podał Stasiowi szczupłą i zimną dłoń.
— Stanisław. — Lubił przedstawiać się pełnym imieniem, jego zdaniem sprawiał wtedy wrażenie poważniejszego, dojrzalszego.
— Mi się nie podobało. Moja towarzyszka się pomyliła, a ja musiałem to jakoś podtrzymać. Ale niczego nie zauważyłeś, prawda?
Otóż to. Nie zauważył i było mu wstyd. Spojrzał w prawo i tylko wzruszył ramionami. Ludzie nadal kotłowali się przy wejściu.
— Oizyski ma się teraz za boga. Robi to dla własnej korzyści, a nas tak naprawdę ma głęboko w poważaniu.
— Przesadzasz. Macie ogromną szansę zaistnieć... — zawahał się, ale postanowił mówić dalej. — ... Masz ogromny talent. Kiedy grasz, czas zwalnia lub przyspiesza, zupełnie tak, jakby należał tylko i wyłącznie do ciebie. Kiedyś ktoś cię doceni i będziesz miał okazję podziękować Aleksandrowi za taką szansę.
— Jak na razie on nawet nam nie podziękuje za tych wszystkich ludzi. — Wiktor kiwnął głową w stronę tłumu, choć tak naprawdę słowa Stasia niezwykle go poruszyły. — Muszę iść. Będziesz za tydzień?
— Mhm... Pewnie tak.
Byli obaj, była też Hilary, mimo wszystko zadowolona z pobytu w Gdańsku. Był czas płynący wolno i przyspieszający. Każdy dźwięk wydostający się spod palców artysty był jak handel czasem. Wiktor był niebywałym negocjatorem, a jego muzyka darem od losu.
Hilary to czuła. Tę różnicę między pierwszym a obecnym koncertem. Atmosfera w teatrze była inna, choć nie umiała do końca wyjaśnić, na czym ta inność polegała. Staś natomiast potrafił — chodziło o samego Wiktora, w którym coś chyba pękło. Wiedział, że ma cudowną moc poruszania ludzkich serc i nabrał nieco większej pokory.
Aleksander Oizyski patrzył na jego występ i dumnie się uśmiechał. Teatr Nyks ożył i dzięki niemu także noce miały w sobie więcej życia i magii. W końcu nie dłużyły się w nieskończoność.
— Bardzo...
Stanisław czuł się nieswojo, jeszcze nie zdołał zrozumieć sytuacji, w jakiej się znalazł. Dlaczego w ogóle rozmawiał z tym chłopakiem?
— Wiktor. — Młodzieniec podał Stasiowi szczupłą i zimną dłoń.
— Stanisław. — Lubił przedstawiać się pełnym imieniem, jego zdaniem sprawiał wtedy wrażenie poważniejszego, dojrzalszego.
— Mi się nie podobało. Moja towarzyszka się pomyliła, a ja musiałem to jakoś podtrzymać. Ale niczego nie zauważyłeś, prawda?
Otóż to. Nie zauważył i było mu wstyd. Spojrzał w prawo i tylko wzruszył ramionami. Ludzie nadal kotłowali się przy wejściu.
— Oizyski ma się teraz za boga. Robi to dla własnej korzyści, a nas tak naprawdę ma głęboko w poważaniu.
— Przesadzasz. Macie ogromną szansę zaistnieć... — zawahał się, ale postanowił mówić dalej. — ... Masz ogromny talent. Kiedy grasz, czas zwalnia lub przyspiesza, zupełnie tak, jakby należał tylko i wyłącznie do ciebie. Kiedyś ktoś cię doceni i będziesz miał okazję podziękować Aleksandrowi za taką szansę.
— Jak na razie on nawet nam nie podziękuje za tych wszystkich ludzi. — Wiktor kiwnął głową w stronę tłumu, choć tak naprawdę słowa Stasia niezwykle go poruszyły. — Muszę iść. Będziesz za tydzień?
— Mhm... Pewnie tak.
Byli obaj, była też Hilary, mimo wszystko zadowolona z pobytu w Gdańsku. Był czas płynący wolno i przyspieszający. Każdy dźwięk wydostający się spod palców artysty był jak handel czasem. Wiktor był niebywałym negocjatorem, a jego muzyka darem od losu.
Hilary to czuła. Tę różnicę między pierwszym a obecnym koncertem. Atmosfera w teatrze była inna, choć nie umiała do końca wyjaśnić, na czym ta inność polegała. Staś natomiast potrafił — chodziło o samego Wiktora, w którym coś chyba pękło. Wiedział, że ma cudowną moc poruszania ludzkich serc i nabrał nieco większej pokory.
Aleksander Oizyski patrzył na jego występ i dumnie się uśmiechał. Teatr Nyks ożył i dzięki niemu także noce miały w sobie więcej życia i magii. W końcu nie dłużyły się w nieskończoność.
Komentarze
Prześlij komentarz