Para trzecia - delfin
Pożyczony czas
– Catarina III błaga wiernych, aby się nie
lękali.
Quentin Adler aż podskoczył. Dźwięk dobiegał
ze starego laptopa, z buczącym w tle programem radiowym ustawionym na
częstotliwość partyzantki.
Od stu
czterech dni, bo tyle trwała już rosyjska okupacja, byli zupełnie odcięci od
wiadomości spoza polis. Czy, dokładniej rzecz ujmując, docierały do nich
informacje sprzeczne, niewiarygodne i, w kilku wypadkach, całkiem głupie, od
podziemia do mieszkańców, od nowej władzy do ludu, od człowieka do człowieka.
Quentin nauczył się już ignorować je wszystkie. Tiago nie potrafił.
Sierżant
technik Santiago Estevez był człowiekiem, któremu szum zagłuszanych
zewnętrznych transmisji spędzał sen z powiek skuteczniej niż rosyjskie
wystrzały o zmierzchu. Od czasu, gdy zamieszkali w reszce zbombardowanej
kamienicy przy zachodnich granicach, ciągle przynosił i wymieniał kilogramy
elektroniki – komputery, akumulatory, telefony komórkowe. Tablety, części
bankomatów, nawet pagery i zegarki elektroniczne, w których grzebał wieczorami.
Quentin przez pierwszy miesiąc był pełen zapału wobec jego prób przywrócenia
łączności, przez drugi akceptował potrzebę robienia czegokolwiek konstruktywnego,
przy trzecim nie spodziewał już się żadnych efektów, może poza rozrostem stosu
podzespołów walających się przy łóżku.
Mieszkali
w okupowanym mieście. Każdy dzień, który przeżywali, był czasem niejako
pożyczonym. Każda informacja mogła doprowadzić do skrócenia tego czasu,
informacji jednak zazwyczaj nie było.
Do teraz.
Quentin spojrzał z zaskoczeniem na laptopa leżącego na kolanach Tiago. Głośniki
szumiały nieco, ale wyraźnie słyszał dochodzący z urządzenia dźwięk dzwonów.
– Nie wierzyłeś, prawda? Sierżant spojrzał na towarzysza z przyganą. Dzień był gorący i parny, ciemne włosy lepiły mu się więc do czoła i karku, nagie ramiona oraz tors pokryte miał potem. Nie wstali jeszcze z łóżka.– Kanał Belén – odpowiedział Quentin, jakby to nie było oczywiste.
Belén
było jednym z najstarszych polis. Zbudowane jako następca Watykanu, od ponad
dwóch wieków należało do kolejnych papieży – najpierw do Bereniki II, później
Jana Pawła IV, aby w końcu trafić do Katarzyny III, wybranej w konklawe
dokładnie w dniu narodzin Tiago, czterdzieści lat temu. Belén znajdowało się
pięćset kilometrów od ich polis, Melilli, więc Quentin był pewien, że padło już
kilka miesięcy temu. Teraz jednak, gdy słyszał głośno zaszumioną transmisję,
coś w nim odżyło.
Miał
nadzieję na więcej komunikatów, spiker jednak przerwał. Z głośników laptopa
popłynęły cicho dźwięki starej kolędy:
Con mi
burrito sabanero
voy
camino de Belén
Con mi
burrito sabanero
voy
camino de Belén...
Była
Wigilia Bożego Narodzenia.
– Udało mi się obejść fale tłumiące. Musiałem znaleźć odtwarzacz na tyle stary, aby łapał fale typu wi-fi, ale przeprogramować go tak, aby z tej odległości wyczuł i odfiltrował wiadomości wysyłane przez Belén – tłumaczył Tiago. Quentin wiedział, że to jego sposób okazywania uczuć i zainteresowania, nie wtrącił więc, że wolałby wreszcie po tylu dniach ciszy i smutnego ignorowania okresu przedświątecznego po prostu posłuchać sobie kolędy. W Melilli oficjalnie nie było Bożego Narodzenia, przynajmniej nie w terminie, w którym zazwyczaj obchodziło je polis. Był to jeden ze sposobów, w jaki Rosjanie pokazywali im, kto teraz rządzi.
Jakby to
kogokolwiek mogło powstrzymać. Ludzie żyjący w pożyczonym czasie bardzo
potrzebują czegoś, co by wypełniło te wszystkie mijające godziny.
*
Wbrew
przewidywaniom Santiago, w Wigilię Bożego Narodzenia zwierzęta nie przemówiły
ludzkim głosem.
Trzeba jednak przyznać, że próbowały – rosyjskie patrole miały pochowane pałki i paralizatory. Karabinów także nie było widać nigdzie, a to sądząc po rzadkich odgłosach wystrzałów zmyliło co głupszych partyzantów.
Wymknęli
się z kamienicy wczesnym wieczorem, zabierając ze sobą laptopa. Tiago założył
odziedziczony po poprzednim lokatorze elegancki płaszcz, nieco przyciasny w
barach, Quentin, chłopak z dobrego domu, miał jeszcze kilka białych koszul.
Razem wtapiali się w bury tłum przechodniów, gdzieniegdzie przetykany zielonym
rosyjskim mundurem. Szli jak wszyscy, z twarzami spuszczonymi ku ziemi, szybko,
ale też jednostajnie. W pewnym momencie przeżyli chwilę grozy, gdy nadgorliwy
żołnierz chciał legitymował przechodniów na wyrywki, inny jednak, mówiący po
hiszpańsku z akcentem tak obcym, że ledwo go rozumieli, kazał im tylko iść
szybciej.
Gdy
dotarli do zawalonego centrum handlowego, Quentin zorientował się, że przez
cały czas Santiago trzymał go za ramię tak mocno, że prawdopodobnie pozostawił
po sobie sine odciski palców.
Stara
galeria handlowa była jednym z tych miejsc, które uznawano za bezpieczne.
Zlokalizowana była na obrzeżach polis i w czasie bombardowania zawaliła się tak
szczęśliwie, że część parteru zapadła się pod ziemię, w miejsce parkingu.
Wszystkie oficjalne wejścia były zasypane – wchodziło się przez dziurę w
ścianie połączoną z kanalizacją. Rosjanie do tej pory tego nie odkryli.
W tym
właśnie miejscu zgromadzili się w wigilijny wieczór ludzie – pięcio-, może
sześciotysięczny tłum. Było zaskakująco cicho. Kilkoro dzieci usiadło na
zawalonej gruzem podłodze, ale zdecydowana większość po prostu stała z
oczekiwaniem, aż Tiago ustawi swojego laptopa w wolnym miejscu, a tęgi ksiądz z
ogorzałą twarzą wdzieje szaty liturgiczne.
– Fratres, agnoscamus peccata nostra, ut apti simus ad sacra mysteria celebranda – zabrzmiał melodyjny głos papieżycy Katarzyny III.
Quentin
nie był religijny. W Melilli był to raczej ewenement. Co prawda w preambule
konstytucji polis zapisano Plus ratio quam vis, przed wojną jednak wielu
powiadało, że słowo ratio powinno być zastąpione fides. Nie mógł
jednak odmówić Tiago mszy w Wigilię i to mszy tego rodzaju. Nie w tym czasie.
Wsłuchiwał się więc w słowa papieżycy, czując pewną gorycz na myśl o tym, że
jako ateista pewnie był jednym z niewielu znających łacinę. Palce splótł z
palcami Santiago mocno, dawał mu się ciągnąć w górę i w dół za każdym razem,
gdy trzeba było klękać czy wstawać. Tłum mamrotał wyuczone na pamięć formuły
jednostajnie, z dziwnym, kościelnym przyśpiewem.
Kazanie
Katarzyna wygłosiła po hiszpańsku, zwracając się, co zresztą było do
przewidzenia, do mieszkańców Belén. Było w nim dużo wielkich słów, jak wiara,
walka czy poświęcenie i Quentin szybko poczuł, że zdecydowanie wolał kolędę o
osiołku.
Przez
niemalże godzinę, pomijając krótką chwilę, gdy ksiądz rozdawał komunię, nie
było słychać niczego prócz papieżycy, jakby samo słuchanie jej słów wymagało
takiego skupienia, że ludzie niemalże zapominali nawet o oddychaniu.
W końcu,
po słowach ite, missa est, nadal w niemalże zupełnej ciszy, ludzie
zaczęli się rozchodzić.
*
- ...si
me ven si me ven, voy camino de Belén...
- Widziałem, że ci się podoba, to nagrałem. Na lepsze czasy – wytłumaczył Tiago.
Nigdy nie był dobry w wyrażaniu uczuć, co było o tyle wygodne, że Quentin nie
był dobry w ich przyjmowaniu. Nie miał zupełnie wyczucia, jakiej reakcji
oczekuje rozmówca. Teraz też nie wiedział. W kamienicy po zmroku robiło się
zimno, zadrżał więc mimowolnie, a Tiago zarzucił mu na ramiona nagrzany ciepłem
własnego ciała płaszcz. Siedzieli przy stole w małej kuchni, do jedzenia mieli
resztkę czegoś, co mogło być pieczenią, ale również mogło być czymkolwiek
innym.
– Nie mamy choinki – bąknął Quentin w końcu. Nie mieli również Gwiazdy Betlejemskiej, indyka ani ponczu, i po raz pierwszy w życiu czuł się źle z tą myślą. I prezentów...Mina Tiago wskazywała na to, że się myli.
– … mamy prezenty?
– Jutro.
*
Pierwszy
dzień Bożego Narodzenia był równie gorący jak poprzedni, a fakt, że ciało Tiago
grzało lepiej niż niejeden piec kaflowy wcale Quentinowi nie pomagało. Obudził
się przed świtem.
W pokoju
pachniało piernikiem. Nie czuł tego zapachu od miesięcy.
Wstał
cicho, kierując się do kuchni. Na stole stała blacha pełna, już ostygłych,
nierównych ludzików z piernika. Niektóre ludziki miały oczy i usta zrobione z
taniego, białego lukru, na inne najwyraźniej lukru już zabrakło. Koło wypieków
leżał elektroniczny zegarek. Gdy go wziął do ręki i włączył, zapikał cicho, a
zamiast cyferblatu pojawił się interfejs oznajmiający, że właśnie podłączył się
do szyfrowanego pasma.
– ...Cayo César, powtarzam, tu Cayo César, ta wiadomość pewnie jest zagłuszana, powtarzam, tu Cayo César, wzywam legalny rząd wraz z rodzinami, powtarzam, wzywam legalny rząd z rodzinami do mobilizacji militarnej, mówi Cayo César, wzywam Christinę Adler...Quentin upuścił zegarek na blat.
– ...jesteśmy w stanie zapewnić wam nietykalność, mówi Cayo César, potrzebujemy was...
– Cóż, Wesołych Świąt – usłyszał głos Tiago. Odwrócił się bez słowa. Białe światło ekranu zegarka odbijało się od jego pomarańczowych oczu niczym od szklanej tafli.
– Ja... - Quentin wyciszył komunikat wzywający jego matkę. Uśmiechnął się niepewnie. - Wesołych Świąt. Skąd wziąłeś pierniki?
– Nawet nie wiesz, jak dobrze jest umieć naprawić staruszce piekarnik – odpowiedział Santiago, otwierając kuchenne drzwi, aby przenieść przez nie przystrojoną w papierowe aniołki choinkę.
_
*Belén –
hiszp. Betlejem
*Piosenka
świąteczna lecąca z laptopa to "El burrito de Belén", można posłuchać
tutaj. Burrito oznacza osiołka – zaznaczam, bo już jedna
osoba śmiała się z "kolędy o burrito".
*Fratres,
agnoscamus peccata nostra, ut apti simus ad sacra mysteria celebranda -
Przeprośmy Boga za nasze grzechy, abyśmy mogli godnie odprawić Najświętszą
Ofiarę
*Plus
ratio quam vis – Więcej znaczy rozum niż siła.
*fides –
wiara
*ite,
missa est – idźcie, ofiara spełniona
*Cayo
César – zasadniczo hiszpańska wersja nazwiska rzymskiego polityka, sławnego z
tego, że fragmenty jego "Komentarzy..." co roku trafiają do testu
maturalnego z łaciny
Komentarze
Prześlij komentarz