Para trzecia - Buzz Astral
Studnia bez dna
Głosy. Głosy zawsze były przy
mnie. Nie pamiętam życia bez nich. Stały się moimi przyjaciółmi, częścią mnie.
Jednak to toksyczna relacja. Mówiły o strasznych rzeczach, zdradzały
najpodlejsze i najskrytsze tajemnice, pokazywały chytre plany wrogów. Mnóstwo osób
czyhało na moje życie, a przecież było warte tyle, co nic. Tyle, co wyschła
studnia na jałowej ziemi.
Mam wrażenie, że coś zrobiłem. Coś złego. Zupełnie bez przyczyny ogarnia mnie strach. Paraliżuje nawet zakończenia dendrytów i aksonów. Każda komórka krzyczy, że stało się coś strasznego. Z mojej winy.
Poruszam się w ciasnym, walcowatym pomieszczeniu. Moje ręce napotykają na kruchy kamień, nogi ocierają się o beton, a oczy oślepia światło, które dostrzegam daleko, bardzo daleko w górze. Promienie słońca wpadają do studni, oświetlając jej dno, na którym spoczywa moje bezwładne, opanowane strachem ciało. Nie mam pojęcia, co tu robię i jak się tu znalazłem.
Tuż nad głową dostrzegam metalowy pręt przymocowany do murów studni. Chwytam go brudną i zaniedbaną dłonią, unosząc do pozycji siedzącej zdrętwiałe ciało. Jednak nie czuję bólu. Musiałem zejść tu po drabinkach. Gdybym spadł — albo skoczył — z takiej wysokości na pewno nie obudziłbym się w tym miejscu, a może i w ogóle już nie otworzył oczu.
Dopiero po kilku minutach docierają do mnie wszystkie informacje. Zapach ziemi, wilgoć powietrza, echo odbijające się od szarych, kamiennych murów, moje ubranie w strzępach i skóra dłoni ubrudzona przez śliskie, zardzewiałe pręty drabinek.
Co ja tu, do cholery, robię?
Przeszukuję dżinsową kurtkę w poszukiwaniu telefonu, ale zamiast tego wyczuwam ostry przedmiot, który kaleczy moje palce. Z obijającym się o klatkę piersiową i chwytającym za żebra sercem wyciągam narzędzie z kieszeni. Na ostrzu krótkiego myśliwskiego noża mieni się szkarłatem zaschnięta krew. U rękojeści ktoś wygrawerował dobrze znane mi imię właściciela: Lars. W miejscach nieubrudzonych przez krew widzę swoje odbicie. Odbicie mordercy.
Wyrzucam nóż z rąk. Odbija się od kamieni z głośnym brzękiem i upada tuż obok stóp, ostrzem skierowanym w moją stronę.
Nie wiem, jak długo trwam w milczeniu, przysłuchując się głosom, które opowiadają mi, co się wydarzyło. Jednak każdy ma inną historię. I żadna nie jest zgodna z prawdą. Mimo to pozwalam sobie wierzyć w każdą z nich.
Nie wiem, kiedy studnia zmieniła swoje proporcje, mieszcząc w niej kolejną osobę. Moją ofiarę. A więc rzeczywiście jestem zabójcą. Naprawdę zabiłem swojego najlepszego przyjaciela, bo jego zwid nie zjawiłby się tu, gdybym nie zdradził.
Czuję na sobie wzrok Larsa. Ukrywam twarz w dłoniach, nie pozwalając, by dostrzegł, jak kolejno z moich policzków spada łza za łzą. Nie pamiętam nawet, czemu to zrobiłem. Nic nie pamiętam. Mylę sen z rzeczywistością, bo granica między nimi w moim przypadku już dawno się zatarła. Bezsilność i poczucie winy zżera mnie od środka, każda komórka chce wessać resztę ciała.
Co jeśli jestem tutaj, bo ukrywam się przed odpowiedzialnością za czyn? Jak mogłem w ogóle to zrobić? Nie mam żadnego usprawiedliwienia. Żadnego.
Kieruję wzrok na przyjaciela, który siedzi na ziemi, opiera się o kamienny mur i wpatruje we mnie cierpliwie. Kiedy spotyka moje spojrzenie, uśmiecha się.
Mam wrażenie, że coś zrobiłem. Coś złego. Zupełnie bez przyczyny ogarnia mnie strach. Paraliżuje nawet zakończenia dendrytów i aksonów. Każda komórka krzyczy, że stało się coś strasznego. Z mojej winy.
Poruszam się w ciasnym, walcowatym pomieszczeniu. Moje ręce napotykają na kruchy kamień, nogi ocierają się o beton, a oczy oślepia światło, które dostrzegam daleko, bardzo daleko w górze. Promienie słońca wpadają do studni, oświetlając jej dno, na którym spoczywa moje bezwładne, opanowane strachem ciało. Nie mam pojęcia, co tu robię i jak się tu znalazłem.
Tuż nad głową dostrzegam metalowy pręt przymocowany do murów studni. Chwytam go brudną i zaniedbaną dłonią, unosząc do pozycji siedzącej zdrętwiałe ciało. Jednak nie czuję bólu. Musiałem zejść tu po drabinkach. Gdybym spadł — albo skoczył — z takiej wysokości na pewno nie obudziłbym się w tym miejscu, a może i w ogóle już nie otworzył oczu.
Dopiero po kilku minutach docierają do mnie wszystkie informacje. Zapach ziemi, wilgoć powietrza, echo odbijające się od szarych, kamiennych murów, moje ubranie w strzępach i skóra dłoni ubrudzona przez śliskie, zardzewiałe pręty drabinek.
Co ja tu, do cholery, robię?
Przeszukuję dżinsową kurtkę w poszukiwaniu telefonu, ale zamiast tego wyczuwam ostry przedmiot, który kaleczy moje palce. Z obijającym się o klatkę piersiową i chwytającym za żebra sercem wyciągam narzędzie z kieszeni. Na ostrzu krótkiego myśliwskiego noża mieni się szkarłatem zaschnięta krew. U rękojeści ktoś wygrawerował dobrze znane mi imię właściciela: Lars. W miejscach nieubrudzonych przez krew widzę swoje odbicie. Odbicie mordercy.
Wyrzucam nóż z rąk. Odbija się od kamieni z głośnym brzękiem i upada tuż obok stóp, ostrzem skierowanym w moją stronę.
Nie wiem, jak długo trwam w milczeniu, przysłuchując się głosom, które opowiadają mi, co się wydarzyło. Jednak każdy ma inną historię. I żadna nie jest zgodna z prawdą. Mimo to pozwalam sobie wierzyć w każdą z nich.
Nie wiem, kiedy studnia zmieniła swoje proporcje, mieszcząc w niej kolejną osobę. Moją ofiarę. A więc rzeczywiście jestem zabójcą. Naprawdę zabiłem swojego najlepszego przyjaciela, bo jego zwid nie zjawiłby się tu, gdybym nie zdradził.
Czuję na sobie wzrok Larsa. Ukrywam twarz w dłoniach, nie pozwalając, by dostrzegł, jak kolejno z moich policzków spada łza za łzą. Nie pamiętam nawet, czemu to zrobiłem. Nic nie pamiętam. Mylę sen z rzeczywistością, bo granica między nimi w moim przypadku już dawno się zatarła. Bezsilność i poczucie winy zżera mnie od środka, każda komórka chce wessać resztę ciała.
Co jeśli jestem tutaj, bo ukrywam się przed odpowiedzialnością za czyn? Jak mogłem w ogóle to zrobić? Nie mam żadnego usprawiedliwienia. Żadnego.
Kieruję wzrok na przyjaciela, który siedzi na ziemi, opiera się o kamienny mur i wpatruje we mnie cierpliwie. Kiedy spotyka moje spojrzenie, uśmiecha się.
— Pamiętasz to miejsce, Even? — pyta,
wpatrując się rozmarzonymi, niebieskimi oczami w mury studni. Nie pamiętam tego
miejsca, nie wiem nawet, czy czasem nie znalazłem go przez przypadek, uciekając
przed policją. Jednak spojrzenie przyjaciela każe mi pomyśleć. Czuję w głowie
pustkę, jakby wszystkie wspomnienia zastąpiły głosy. Jakby zajęły ich miejsce.
To powoduje, że z moich oczu łzy płyną dwa razy szybciej. Czyżbym zastąpił nimi
przyjaciela? Najlepszego przyjaciela, którego potem zabiłem? — Nie płacz, Ev.
Chłopak przybliża
się do mnie i prawie czuję ciepło emanujące z jego drobnego ciała. Mój wzrok
przykuwa plama czerwieni na podkoszulku Larsa. Spoglądam na nią, potem na nóż i
w jego oczy, które utwierdzają mnie w przekonaniu, co zrobiłem. Jednak
najgorszy w tym wszystkim jest spokój przyjaciela. Dlaczego nie jest wściekły?
Czemu mnie nie obwinia? Czemu mi współczuje?
— Bawiliśmy się tu, pamiętasz? Zanim studnia
wyschła. Raz nawet do wody wpadła piłka i zszedłeś po drabinie, by ją uratować.
Dobrze, że nikt się nie dowiedział, bo nie pozwoliliby nam się tu więcej
bawić.Wtedy mieliśmy dla siebie czas, ale ostatnio... — Chłopak smutnieje.
— Jakoś nie za bardzo.
Wpatruję się w jego
piegowatą twarz, starając przypomnieć tamte czasy. Jednak nic z tego. Czuję
blokadę.
— Ja... nie
pamiętam — szepczę przez łzy.
Lars kiwa głową ze zrozumieniem, ale jego spokój tylko doprowadza mnie do złości. Nie, nie do złości. Do wściekłości. Jestem na niego wściekły. Bo zawsze taki był. Spokojny. Jakby wszystko miało się zaraz ułożyć. Jakby świat miał się zatrzymać specjalnie dla niego, by zdążył. Jakby jego życie miało się powtórzyć.
Lars kiwa głową ze zrozumieniem, ale jego spokój tylko doprowadza mnie do złości. Nie, nie do złości. Do wściekłości. Jestem na niego wściekły. Bo zawsze taki był. Spokojny. Jakby wszystko miało się zaraz ułożyć. Jakby świat miał się zatrzymać specjalnie dla niego, by zdążył. Jakby jego życie miało się powtórzyć.
— Dlaczego nie
jesteś zły? Dlaczego na mnie nie krzyczysz? Czemu mnie nie skreślasz? Dlaczego
zawsze jesteś taki spokojny?!
Nim zdążam się zastanowić nad tym, co robię, gwałtownie wstaję i chwytam nóż. Lars cofa się i przytula do ściany, a w jego oczach widzę strach. Jakbym mógł go...
Patrzę na trzymany w ręce przedmiot z obrzydzeniem. Upuszczam go i padam na kolana, zalewając się łzami. Kątem oka dostrzegam, jak chłopak przybliża się i mnie przytula. I prawie czuję jego bliskość i dotyk. Prawie.
Nim zdążam się zastanowić nad tym, co robię, gwałtownie wstaję i chwytam nóż. Lars cofa się i przytula do ściany, a w jego oczach widzę strach. Jakbym mógł go...
Patrzę na trzymany w ręce przedmiot z obrzydzeniem. Upuszczam go i padam na kolana, zalewając się łzami. Kątem oka dostrzegam, jak chłopak przybliża się i mnie przytula. I prawie czuję jego bliskość i dotyk. Prawie.
— Zawsze byłeś
taki... s-spokojny. Nawet gdy mówiłem ci, co widzę. Co słyszę. zawsze mówiłeś,
że mi mi-minie — szlocham w jego ramię. Już nawet nie czuję złości. Czuję ból,
który rozlewa się po całym ciele. Bo jak ja mogę bez niego żyć? Jak mogłem go
zabić? — Byłeś tą jebaną oazą spokoju — dodaję.
— Przepraszam, Ev.
Jego słowa doprowadzają mnie do śmiechu. Widoczny komizm sytuacji nie pozwala mi się opanować.
Jego słowa doprowadzają mnie do śmiechu. Widoczny komizm sytuacji nie pozwala mi się opanować.
— Ty mnie
przepraszasz? Ty? Chyba zapominasz, że to ja cię zabiłem. Ja cię zabiłem, a
miałeś tylko jedno życie. Rozumiesz?
Lars odsuwa się na wyciągnięcie ramion.
Lars odsuwa się na wyciągnięcie ramion.
— Jeśli oczekujesz wybaczenia, musisz
wybaczyć sobie. Bo ja ci już wybaczyłem, Even.
Podnosi się, a ze studni tworzy się niekończący korytarz, którym odejdzie. Odejdzie i już nigdy więcej go nie zobaczę. Już nie dokończymy rozgrywki w Fifę, już nie znajdzie sobie tej wymarzonej dziewczyny, nie założy rodziny, nie zrobi ze mnie wujka. Odebrałem mu wszystko. Nawet marzenia.
Podnosi się, a ze studni tworzy się niekończący korytarz, którym odejdzie. Odejdzie i już nigdy więcej go nie zobaczę. Już nie dokończymy rozgrywki w Fifę, już nie znajdzie sobie tej wymarzonej dziewczyny, nie założy rodziny, nie zrobi ze mnie wujka. Odebrałem mu wszystko. Nawet marzenia.
— Jak mam sobie
wybaczyć?
Chłopak jednak nie odwraca się. Idzie przed siebie, aż znika mi z oczu, a studnia powraca do dawnych klaustrofobicznych kształtów.
Chciałbym móc utonąć w łzach, jednak już ani jedna nie chce dać ukojenia. Patrzę wysoko w górę, Słońce już nie razi swoim blaskiem, chyli się ku zachodowi. Niebo zasłoniły szare chmury, przygotowując ziemię na deszcz. Ono też cierpi. Cały świat cierpi przez osoby takie jak ja.
Spoglądam na leżący koło ściany nóż. Nigdy nie wiedziałem, jak ocenić samobójców. Byli tchórzami, rezygnującymi z życia, ale jednocześnie odnajdywałem w nich odwagę, skoro potrafili rzeczywiście z niego zrezygnować. Teraz widzę, że zależy to od sytuacji i nie można ich ocenić jednym przymiotnikiem. Ja jestem tchórzem. Uciekam przed sprawiedliwością, próbuję skrócić swoje cierpienie. Jestem egoistą.
Nie wiedzieć, kiedy zaczął padać deszcz. Nie mam pojęcia, jak długo ściskam w dłoniach nóż. Odwracam się przodem do ściany i próbuję starannie wyryć swoje ostatnie słowa. Inaczej to sobie wyobrażałem. Zawsze marzyłem o bohaterskiej śmierci. Poświęceniu życia. A teraz żegnam się ze światem najgorszym ze sposobów.
Skończywszy, przez chwilę przypatruję się swojemu dziełu. Dno studni zdążyło już całkowicie przemoknąć. Zza chmur wygląda Słońce i do środka wpada pomarańczowawe światło, oświetlając ścianę.
Chłopak jednak nie odwraca się. Idzie przed siebie, aż znika mi z oczu, a studnia powraca do dawnych klaustrofobicznych kształtów.
Chciałbym móc utonąć w łzach, jednak już ani jedna nie chce dać ukojenia. Patrzę wysoko w górę, Słońce już nie razi swoim blaskiem, chyli się ku zachodowi. Niebo zasłoniły szare chmury, przygotowując ziemię na deszcz. Ono też cierpi. Cały świat cierpi przez osoby takie jak ja.
Spoglądam na leżący koło ściany nóż. Nigdy nie wiedziałem, jak ocenić samobójców. Byli tchórzami, rezygnującymi z życia, ale jednocześnie odnajdywałem w nich odwagę, skoro potrafili rzeczywiście z niego zrezygnować. Teraz widzę, że zależy to od sytuacji i nie można ich ocenić jednym przymiotnikiem. Ja jestem tchórzem. Uciekam przed sprawiedliwością, próbuję skrócić swoje cierpienie. Jestem egoistą.
Nie wiedzieć, kiedy zaczął padać deszcz. Nie mam pojęcia, jak długo ściskam w dłoniach nóż. Odwracam się przodem do ściany i próbuję starannie wyryć swoje ostatnie słowa. Inaczej to sobie wyobrażałem. Zawsze marzyłem o bohaterskiej śmierci. Poświęceniu życia. A teraz żegnam się ze światem najgorszym ze sposobów.
Skończywszy, przez chwilę przypatruję się swojemu dziełu. Dno studni zdążyło już całkowicie przemoknąć. Zza chmur wygląda Słońce i do środka wpada pomarańczowawe światło, oświetlając ścianę.
Czasem łatwiej wybaczyć komuś, niż sobie
Ja sobie nie wybaczyłem.
Komentarze
Prześlij komentarz