Para szósta - kaczka



Dłonie piszącej lalki
Przyjaciel z dzieciństwa

            Przymknęła powieki, skrzyżowała nogi w kostkach, poruszyła nieznacznie palcami. Żółty materiał apaszki zwinięty na kolanach pogiął się odrobinkę. Kosmyk włosów wydostał się z grubego warkocza, czerwone usta przybrały postać prostej kreski. Myślała o tym, co powinna powiedzieć, w jakie słowa ubrać to, co czuje. Co pragnęła czuć, aby to wyglądało pięknie i w oczach ważnej osoby zostało docenione. Nie prosto jednak zmierzyć słowa, bo jak można wysnuć to jedno, pewne, nieskalane znaczenie, które będzie wyjątkowe dla nich? Co mogła powiedzieć, aby dokładnie przekazać w liście to, co naprawdę czuje.
            To nie było proste.         
            — Kontynuować? — zapytała cichym, ciepłym głosem wysoka i postawna kobieta za biurkiem.
            — Ja… ja, nie wiem… — Zakłopotana klientka zacisnęła dłonie mocniej na materiale. Spojrzała ukradkiem na wyprostowaną kobietę, która odsunęła dłonie od maszyny do pisania.
            — Spokojnie, niech pani mi o nim opowie.
            — Nim? Ja chciałam do rodziców…
            Lekkie wykrzywienie warg wystarczyło, aby zaskoczenie wymalowało się na twarzy klientki. Po chwili szeroko rozwarte oczy przyćmił rumieniec, a za nim, niemal natychmiast, szczupła postać pochyliła się do przodu.
            — Czy mogłaby pani…
            Chwila zawahania, czerwona twarz.
            — Napisać tak dwa?

            ***

            Gesty, słowa, mimika — wszystko tworzyło coś sprzecznego ze sobą, coś zupełnie oderwanego od początkowego wrażenia, emocji, odczucia, które towarzyszy przy pierwszym. Za każdym pierwszym dotknięciem, krzykiem, wstydem, smutkiem, przeczuciem i troską. Każdym pierwszym spotkaniem i pierwszą myślą, która nawiedza nas, gdy tylko stajemy twarzą w twarz z czymś nowym. Tego nie da się opisać słowami, nie da się tego dopasować do konkretnych myśli, choć ludzie usilnie pragnęliby odnaleźć jedną, poprawną odpowiedź na to pierwsze. Odpowiedź i ocenę. Nawet bez komentarza nie mogliby iść dalej, bez opinii wobec tego, co się stało. Zarówno ich, jak i kogoś bliższego. Słowa, gesty, mimika — wszystko, co może stać się myślą i uczuciem, choć pierwotnie nigdy nią nie było.
            Łatwiej oddać komuś uczucie, wyrazić się niedokładnie, błądzić i czekać na ocenę. Na to jedno potwierdzenie, które w jakiś sposób powie wprost, że jest to dobre, że się sprawdzi, że ma szansę. Dlatego pisała listy. Składała słowa dla kogoś, kto nie potrafił sam przed sobą przyznać się do tego, co tak naprawdę ma wewnątrz siebie. Odczytywała to między wersami, nazywała prosto. Nieskomplikowanie. Prosto, łagodnie, oprawiała w epitety, budowała rozległe zdania. Takie było zadanie piszącej lalki.
            Taka praca, w której postawna kobieta siedziała za biurkiem i przyjmowała gości i wciąż, i wciąż, mimo minionych lat, pisała na tej samej maszynie do pisania. Nikomu to nie przeszkadzało, a ona czuła się bezpieczniej. Miała coś, co znała i lubiła. Nie musiała przejmować się żadnym problemem, dziwnym procesorem, czy internetem. Była tylko ona, kilka liter i cisza, zakłócana jedynie słowami klientów.
            Czas nadawał coraz bardziej magicznej atmosfery temu miejscu. Drewniane półki uginały się pod ciężarem coraz to nowszych pozycji książkowych. Masywne, ciężkie zasłony okrywały okna, nadal pozostawając na swoim miejscu. Z wyższością machały sąsiadowi z naprzeciwka, u którego od lat okna zasłaniały żaluzje.
            Nie lubiła tego zimna ogarniającego każdy zakątek starej kamienicy. Z ledwością zgodziła się na ocieplanie, jeszcze gorzej przyszło jej znieść przebudowę klatki schodowej. Odnowienie — usunięcie — pięknych zdobień na poręczy, wyszorowanie starych napisów na ścianach — to wszystko przykryła warstwa szarości. Obojętnej, neutralnej szarości, która przyćmiła mroczny i podniszczony klimat kamienicy. Nie lubiła tego, brakowało jej charakteru. Uczuć. Emocji. Czegoś wyraźnego i innego…
            — Witam.
            Podniosła wzrok wprost w stronę lekko uchylonych drzwi.
            — Mówili, że tutaj zatrzymał się czas… — Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, taksując spojrzeniem pomieszczenie, a po chwili kobietę stojącą za biurkiem.
            — Nikt się nie pomylił — powiedział, lekko unosząc brwi na widok delikatnego kobiecego uśmiechu.
            — W przytulnym miejscu zawsze łatwiej się otworzyć, prawda? — powiedziała ciepło, jednocześnie gestem zapraszając gościa na krzesło stojące tuż naprzeciwko biurka.
            — Ma pani rację, tutaj ma się wrażenie, jakby naprawdę czas się zatrzymał. Nawet trochę na złość. Nie lubi pani technologii, prawda?
            — Szczerze nienawidzę — uśmiechnęła się szerzej.
            — Jest pani…
            — Kamila — przerwała, siadając na swoim krześle. — Proszę mówić mi Kamila, zawsze niezręcznie się czuję, gdy ludzie mówią mi tak oficjalnie. Nie jestem jeszcze taka stara.
            — Właśnie miałem o tym wspomnieć. O pani, Kamilo, wieku.
            Ton delikatnie się zmienił. Wyczuła to, zawsze taki się stawał, gdy dany rozmówca koncentrował się na danej sytuacji. Pragnął ją zmienić na swoją korzyść, przejść do konkretów, ominąć wszelkie grzecznościowe formy. Porzucić coś, co wcześniej zapoczątkował. W takich klientach wyczuwała coś niesmacznego. Zawsze siadali wyprostowani, zawsze ich twarze były pięknie uśmiechnięte, a dłonie nad wyraz spokojne. Wyczekiwali od niej reakcji. Dlatego prostowała się, podnosiła kąciki ust do góry i ich obserwowała.
            — Zawsze byłam ciekawa jakbyście napisali list, jakimi słowami byście się posłużyli, aby przekazać mi, co czujecie — powiedziała, uważnie obserwując mężczyznę w beżowym płaszczu.
            — Myślę, że prosto i konkretnie. Nie trzeba wielu słów, aby przekazać jedynie komunikat…
            — Ale potrzeba miłego wstępu? — Uniosła brwi.
            — Oczywiście. Może w pomieszczeniu czas się zatrzymał, ale pani temperament ani trochę nie odpuścił.
            — Mój temperament, jak to pan ujął, po prostu powtarza za każdym razem to samo. Nie potrzeba mi kwiatów, miłych powitań. Nie ruszę się stąd, nieważne ile mi zapłacicie. W tej kamienicy…
            — Mieszka jeszcze trójka rodzin. Trójka z sześciu — przerwał, widząc jak oczy kobiety zmrużyły się niebezpiecznie.
            Obserwował ją, gdy pochyliła się do przodu. Krótkie włosy opadły na okrągłą twarz. Była wysoką kobietą, taką, która nawet bez obcasów potrafiła spojrzeć mu prosto w oczy. Nie była szczupła i słodka. Mógł ją zaliczyć do kogoś, kto doskonale wie, na czym stoi. Do kogoś upartego i mającego swoje dziwactwa. Była po prostu starcem w ciele trzydziestoletniej kobiety. Nigdy nie widział jej w spodniach, cudem uraczył zimą w czapce z pomponem. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło go, gdy przypadkiem z kolegą ujrzał Kamilę, gdy wychodziła z tej obskurnej kamienicy w różowych tenisówkach. Wtedy i on wynajmował mieszkanie w niedawno wybudowanym bloku, które zresztą kilka lat temu wykupił na własność. Byli sąsiadami, choć młoda kobieta wolała koncentrować się w swojej malutkiej kapsule czasu, wątpił czy interesowało ją cokolwiek innego poza tymi paroma metrami kwadratowymi i starą maszyną do pisania.
            Jednak uszczęśliwiała ludzi.
            Jakimś magicznym sposobem sprawiała, że to czasowe pudełko malowało na twarzach klientów ulgę. Nie był również nikim bezwzględnym, aby zmuszać ją do czegokolwiek. Dostał tylko zadanie od wyższego szczebla tej chorej drabiny. Jego praca polegała na wykonywaniu poleceń, na wysłuchiwaniu rozkazów. Jej praca skupiała się na słowach i spisywaniu myśli. Tych prawdziwych.
            Zawsze zastanawiał się, jak to jest, że większość ludzi podkreśla właśnie to.
            — Coś jeszcze?
Odezwała się po chwili, wyczuwając jakby, że musiał poświęcić sobie chwilę. Podniósł oczy wprost na łagodny wzrok, który już nie wykazywał ani odrobinę zdenerwowania.
— Nie… nie — wydukał, obserwując jak kobieta prostuje się i podchodzi do drewnianego wieszaka.
— Nie ma pan ochoty na spacer? — zapytała jakby nigdy nic, zakładając płaszcz na ramiona.
           
            ***

            Nie miał. Naprawdę nie miał ochoty na spacer, nienawidził ich. Za każdym razem wyciągany wieczorem z domu stawał się marudny i miał ochotę po kilku metrach na kolejną kawę. Zastanawiało go więc, dlaczego się zgodził na podreptanie do malutkiego parku tuż naprzeciwko kamienicy. Próbował sobie tłumaczyć próbą wykonania poleconego przez szefa zadania, a nic przecież nie zbliża jak wspólny spacer, prawda? Może uda się mu przekonać do wyprowadzenia się w inne, przecież wygodniejsze miejsce. Kto chciałby mieszkać przy ruchliwej ulicy, wśród hałasu, wśród nieprzyjemnych dźwięków klubów, mając do wyboru spokojną dzielnicę miasta? Nie chciało ich szefostwo wyrzucać, chciało po prostu zmienić im miejsce. Rozbudowa kamienicy była tylko początkiem, odnowienie jej, stworzenie tutaj kolejnych szkółek, biur podróży, sklepików — wszystko to wyglądało w myślach mężczyzny o wiele lepiej od starego mieszkania.
            Przetarł dłonią podbródek, spoglądając kątem oka na starszą kobietę.
            — Nie uważa pani, że marnujemy czas? — zapytał wprost.
            Kamila milczała, idąc zaledwie dwa kroki przed nim. Splotła dłonie z tyłu.
            Przygryzł wargę, spoglądając nerwowo na zegarek.
— Pani Kamilo, porozmawiamy? — Dotknął jej przedramienia, aby choć na chwilę się zatrzymała.
— Za chwilę. Chciałabym panu… panu coś pokazać.

***

[Dzień wcześniej]

— Miałeś kiedyś dziwnego klienta? — spytał jego współpracownik, z którym od samego początku dzielił swoje biuro.
— To znaczy? — Zmrużył oczy.
Bartek skrzywił się, po czym, jakby na poprawę nastroju, wrzucił do buzi kilka żelków.
— Słyszałem, że idziesz do tej baby, co mieszka na Korfantego. Żadne babsko mi nie zabrało tyle cierpliwości. Mówię ci, nie zgadzaj się na nic, bo szkoda twojego czasu.
— Zgadzać się? — Uniósł brwi.

***

Druga godzina. Zaczął myśleć, że wygodniej byłoby zostawić papiery na tym starym biurku, a nie marnować czas w tej cholernej ciszy. Jakby jeszcze rozmawiali to spacer nie byłby tak niezręczny. Powoli zaczynał się irytować, nigdy nie miał wyjątkowych pokładów cierpliwości, nie należał do tych ludzi, co przechadzając się po parku zachwycali się każdym elementem.
Przeczesał palcami włosy, wpatrując się w szerokie ramiona kobiety.
Zastanawiał się, czy to dlatego ludzie nazywają je piszącymi lalkami. Czy ta dziwność i zagadkowość, anielska cierpliwość, czy to wszystko było ich wizytówką.
— O czym pan myśli?
Dobiegł go cichy głos. Otrząsnął się niemal natychmiast, pełen nadziei, że spacer dobiegł końca.
— O piszących lalkach — powiedział wprost.
— Jesteśmy dość specyficzne, prawda? — odwróciła się w jego stronę, jednocześnie wskazując dłonią w rękawiczce drewnianą, zieloną ławkę. — Usiądźmy.
— Chyba nie muszę na to odpowiadać, zwłaszcza że powoli traciłem cierpliwość, chodząc za panią przez tak długi czas.
Uśmiechnęła się delikatnie, siadając i gładząc zwiewną suknię na kolanach.
— Nigdy nie kipiałeś cierpliwością, a to była moja mała zemsta.
— Zemsta? — zapytał od razu, wpatrując się z zaciekawieniem w siedzącą kobietę.

***

[dwadzieścia lat wcześniej]

— Jesteś gruba! I brzydka!
Wskazał palcem na dziewczynę, która przed chwilą wpadła na niego w parku. Umorusani błotem siedzieli w kałuży, mając łezki w oczach. Choć gniew sprawiał, że okrągłe twarzyczki nabrały czerwonej barwy, to oboje przygryzali wargi, aby nie pokazać, że upadek jednak bolał.
— Chłopcy nie obrażają! — wykrzyknęła w odwecie, zawzięcie próbując ponownie zawiązać wstążkę przy kucyku na czubku głowy.
            — A dziewczyny nie biegają! — warknął, posyłając byłej koleżance piorujące spojrzenie.
            Próbowali się podnieść z kałuży, uratować choć troszkę ubrania.
            — Jestem starsza, mi wolno — mruknęła pod nosem.
            — Rok nie robi żadnej różnicy, olbrzymie — powiedział, prostując się wojowniczo.
            Nawet gdy próbował stać na palcach nie mógł ani odrobinkę jej przewyższyć. Kamila była największą dziewczyną w kamienicy. Wzrostem nikt jej nie dorównywał, miała też tak szerokie ramiona, że niejeden szóstoklasista wypadał przy niej jak słabiak. Zderzenie z nią bolało, ale nie mógł tego przyznać.

            ***

            Uśmiechnął się pod nosem.
            — Kobiety jednak mają cholernie dobrą pamięć. — Zaśmiał się, czując, że delikatny rumieniec obsypuje jego policzki.
            Pamiętał, pamiętał tę dziewczynkę, która od feralnego, choć błahego przypadku została efektem wszystkich jego kreatywnych żartów i ksywek. Nie szczędził w niczym, ani w czynach, ani w słowach. Tamten dzień był szczególny. Tamtego dnia śpieszył się na swoją pierwszą randkę z cudowną Różą. Pamiętał jak tydzień wcześniej zdążył postawić cały dom na nogi. Mama wiedziała, że ma mu wyprać białą koszulę, sąsiadka obiecała mu, że będzie mógł pozrywać goździki z ogródka. Wszystko było gotowe, a to gotowe wszystko zepsuła olbrzymia Kamila, która wpadła na niego w parku.
            Kamila teraz była równie wysoka, choć on ją w końcu przewyższał o te parę centymetrów. Może z trzy, czy dwa. Jednak był wyższy, postawniejszy, choć i jej ramiona ani trochę nie przypominały ramion pięknej lalki. Ponownie uśmiechnął się pod nosem, widząc jak kobieta poklepuje miejsce obok siebie.
            Chodzili razem jeszcze trzy klasy w podstawówce, a potem Kamila zniknęła. Wyprowadziła się z kamienicy, zostawiając rodziców w pokoju, w którym teraz zatrzymał się czas.
            — Rozpoznałaś mnie? — zapytał, posłusznie siadając obok kobiety.
            — Na początku nie, potem wydawałeś mi się znajomy. Zaproponowałam spacer, nie za bardzo wiedząc jak mam ci o sobie przypomnieć…
            — Cały czas się nad tym zastanawiałaś?
            Gdy skinęła głową, oparł się o tył ławki, odchylając głowę.
            — Kiedyś byłaś bardziej pewna siebie.
            — Kiedyś byłeś bardziej niecierpliwy.
            Spojrzeli na siebie kątem oka, wykrzywiając usta w uśmiechu.
            Zerknęła na swoje dłonie, po chwili podnosząc jedną z nich do ust. Chwyciła zębami materiał, ściągając jednym ruchem rękawiczki.
            — Chciałabym coś dla ciebie napisać — powiedziała cicho, wysuwając dłonie do przodu. Ułożyła je z pamięci, jakby w powietrzu dotykała klawiatury.
            Na jej słowa ponownie się wyprostował. Na jej słowa skierował wzrok wprost na wyciągnięte dłonie, czując jak współczucie ogarnia stare już serce. Nic jednak nie powiedział, nie wiedział, czy mógł, czy dane mu było choć trochę współczuć, po tym co kiedyś robił. Ona jednak wydawała się rozumieć, że byli dziećmi.
            Wtedy, gdy nastały ciężkie czasy w Polsce, byli dziećmi. Pomimo zakończenia wojny, wciąż czegoś brakowało. Choć nie musieli żyć w takim strachu jak rodzice, to nadal, mimo wszystko, bali się ciszy i bali się złamania choćby zasady. Nieświadomie odtrącając od siebie to, że żyli w spokojnej dzielnicy, a gdzieś dalej było gorzej. Pozostały jednostki, których nie dało się uspokoić nawet przelewem krwi.
            — Nie zapomniałeś, prawda?
            — Nie wiem, czy bym mógł — powiedział szczerze.
            Poruszyła palcami w powietrzu, obserwował ruchy dłoni, które wydawały się nagle magiczne. Wydawały się śladem historii.
            — Twoi rodzice — zaczął, próbując zwrócić uwagę Kamili. — Wiesz. Odesłali cię gdzieś dalej, myśląc, że będziesz bezpieczna…
            — Wiem.
            — Moi. — Pochylił się do przodu, splatając i zaciskając mocno dłonie. — Moi zostali tutaj ze mną, kłócąc się, że rząd wyśle do nas wsparcie, że nie musimy się niczego obawiać.
            Czuł się niezręcznie, każde kolejne wspomnienie wracało. Każda cisza, której się tak bali biła w niego ze zdwojoną siłą. Każdy krzyk w kłótni sąsiadów, wyrwanie się z kamienicy. Płacz dorosłych, że gdy wysłali swoje dzieci do bliskich, to właśnie je spotkał najgorszy los.
            Zacisnął mocniej dłonie.
            Płacz dzieci, gdy uświadomiły sobie, że miejsce, gdzie siedział kolega w ławce zostało puste aż do samego końca. Płacz, gdy na podwórku zabrakło kogoś jednak, nawet jeśli nikt go nie lubił. Jak było z Kamilą.
            — Cierpiałem — wyszeptała. — Cierpiałem, czując jak serce rozrywa mi smutek. Za każdym razem, gdy myślałem, o tym, gdy kogoś obraziłem, że nie zdążyłem dać pięknych goździków Róży. Cierpiałem i bałem się, że w końcu spotka to również mnie, że to bezpieczne miejsce nagle stanie się centrum czegoś większego.
            Milczał, słuchając Kamili i jednocześnie wpatrując się w jej dłonie, które uderzały w powietrze.
            — Drodzy rodzice…
            Poczuł, jak niewidzialna kula hamuje mu oddech.
            — Chciałem, abyście mnie chronili. Abyście byli przy mnie, bo byliście silni. Wiem, że obrona innych również była ważna, wiem, że ratowaliście życia, wiem, że służyliście komuś. Jednak się bałem…

            ***

            [dwadzieścia lat wcześniej]
            — Spakuj mi te bandaże do torby, Kuba, szybko — powiedziała nerwowo, zamykając drobną torbę z lekarstwami. Kosmyk włosów wydostał się z niedbałego koka, mama zawsze poprawiała go nerwowo. Zawsze w pośpiechu.
— Mamo — szepnął wtedy cichutko, wychylając się lekko zza ściany.
— Wypiorę ci ją, Maćku. — Spojrzała w jego stronę, delikatnie się uśmiechając. — Wrócimy szybko i zdążysz odwiedzić swoją dziewczynę, obiecuję.
— Mamo…
— Obiecuję. — Dotknęła dłonią walizki, zerkając w stronę swojego męża.
— Obiecujemy, jesteś młodym mężczyzną, ona nie będzie na ciebie długo czekała. — Męski głos rozbrzmiał w malutkim pokoiku na strychu kamienicy.
Maciek wpatrywał się w rodziców, czując jak dłoń taty klepie go po ramieniu. Nie chciał, aby jechali. Nie chciał.

***

Jej głos był kojący. Wydawał się rozbudzać i gasić stare rany. Choć to była odległa przeszłość, ona robiła z nią, co tylko chciała. Wyciągała na zewnątrz rzeczy, do których nigdy by się nie przyznał. Prawdziwa rzeczywistość ujęta tymi dłońmi. Przymknął powieki, starając się skupić jedynie na głosie Kamili. Na jej słowach. Na wspomnieniach z przeszłości.
Nie przeszkadzał mu marnowany czas.
— Tym uszczęśliwiasz ludzi? — zapytał, przerywając kobiecie w połowie zdania.
Zamilkła na chwilę, opuszczając dłonie na kolana.
— Tym zajęłaś się, gdy… — wziął oddech. — Wtedy, gdy was zaatakowali?
Zacisnęła dłonie w pięści.
— Siedem lat później zaczęłam… pisać.
Skinął głową.
— Mogę spróbować? — szepnął, zerkając kątem oka na kobietę, która potwierdziła skinieniem głowy. Wyciągnął więc dłonie przed siebie, nie mając bladego pojęcia jak powinien je ułożyć i gdzie na maszynie do pisania znajdują się konkretne litery. Starał się po prostu poruszać dłońmi, jednocześnie mówiąc.
— Drogi Maćku, choć cię nie poznałam na początku — powiedział niepewnie, widząc kątem oka uśmiech na okrągłej twarzy Kamili. — cieszę się, że mogę z tobą porozmawiać i powspominać stare, smutne, radosne chwile…
— Wiedząc, że jesteśmy już oboje dorośli — wtrąciła się, widząc jego zmieszanie. — Wiedząc, że u nas tak naprawdę wszystko w porządku. Nie ważne, co robimy, gdzie rozeszły się nasze drogi.
Uniosła również dłonie, rozsiadając się wygodnie na drewnianej ławce. Maciek również nie opuszczał swoich rąk, choć niezmiernie bawiła go ta sytuacja, również chciał posłuchać. Chciał zbudować coś słowami, co nigdy nie przeszłoby mu przez usta. 
— Cieszę się, że żyjesz — kontynuowała. —  Nie gniewam się na ciebie, nie czuję urazy. To były miłe wspomnienia, nawet jeśli jako dzieci płakaliśmy, teraz wydają się błahe, takie malutkie, takie beztroskie i piękne. Nawet jeśli ty byłeś zakochany po uszy z cudownej Róży, a ja podkochiwałam się w starszym Piotrku, który w dzień świętego Walentego dał mi niebieską walentynkę. Nawet mimo tego, byłeś moim kolegą z dzieciństwa. Ty ostatni, w dniu mojego wyjazdu, nakrzyczałeś na mnie, mówiąc, że mam wrócić, a wtedy będziesz ode mnie wyższy.
— Teraz jestem.
— Jesteś. Choć nie mam ci za złe tego, co robisz. Gdzieś wiem, że tak trzeba, że coś rusza dalej — powiedziała, czując jak tym razem coś jej uwiera w gardle.
— Jednocześnie to boli, prawda?
Nie odpowiedziała. Choć ponownie zerknęła na swoje dłonie i na rękawiczki obok nich. Poczuła lekkie ukłucie w sercu na widok błyszczącego metalu, poczuła jak łzy wzbierają się w oczach na wspomnienie o wyjeździe. Na wspomnienie o cierpieniu, jakiego doświadczyła.
A tam miało być bezpiecznie. Ktoś gwarantował jej, że to właśnie wyjeżdżając będzie mogła odzyskać spokój i żyć normalnie. Maciek również był wtedy tego pewny. Dlatego, gdy tylko ściągnęła rękawiczki, przeszło go ogromne współczucie, że obietnica dana im przez dorosłych została złamana.
— Dlatego piszę listy, mam wrażenie, jakby wtedy handlowała czasem. Zwracała komuś coś, przed czym ukrywał się latami.
Uszczęśliwiała ludzi, pomyślał ponownie. Pisząc zimnymi, metalowymi protezami — dawała im radość.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga