Para siódma - lama

Cristal

it wasn't love, just heavy manipulation.
r.h. Sin

Przechyliła głowę, mocniej klepiąc opuszkami palców pokrytymi jasnożółtym korektorem o przedramię. Na bladej skórze wyraźnie odznaczał się siny odcisk dłoni, tu i ówdzie przeplatany fioletem i zielenią. Jeszcze rok temu na tej widok zawartość żołądka podeszłaby jej do gardła. Jeszcze rok temu płakałaby nad tym, kim się stała.
Jeszcze rok temu nie rozumiała, jak ważny jest czas i jak można go z powodzeniem spieniężyć.
— Cristal, jesteś gotowa?
Zza przepierzenia złożonego z czarnych pereł oddzielającego jej pokój od korytarza wyjrzała Violet, poprawiająca różową szminkę na ustach. Ten odcień zawsze drażnił poczucie estetyki Cristal; był zbyt ostry, zbyt prostacki by dla płci przeciwnej wydawać się jakkolwiek seksualnie pożądający, zbyt… niepasujący do tego miejsca, do bieli i czerni,  w jakich było urządzone całe to miejsce. Ale tutaj nikt nie miał czasu, żeby zaprzątać sobie głowę odcieniami na twarzach i tym, jaką rolę mają odegrać w sztuce uwodzenia. Zresztą, na samo uwodzenie żaden z klientów nie chciał marnować ani minuty, skoro przychodząc, wiedział, czego się spodziewać – kobiety przeciętnie ładnej, nagiej bądź w skąpej bieliźnie, z rozchylonymi nogami, za które płaci się kilka setek bądź tysięcy, w zależności od preferencji i fetyszy.
— Za pięć minut może wejść.
Ostatni raz zerknęła na lustro i poprawiła czarne ramiączko od gorsetu. Odgarnęła na plecy długie włosy i psiknęła na dekolt ciężkie, orientalne perfumy. Pojawił się jednak szybciej, niż o to prosiła, poznała to po cichym brzdęku pereł. Spojrzała na niego przez ramię. Siwizna oprószyła mu już skronie, zmarszczki zaczynały znaczyć twarz, niebieski garnitur opinął przeciętną sylwetkę, ale ten strój świadczył o dobrej pozycji w łańcuchu pokarmowym. Na pewno płacił dobrze.
Wstała, uśmiechając się filuternie, a następnie pozwoliła mu wziąć to, po co przyszedł.
~*~
Pojawił się ponownie równo tydzień później, z marsową miną i rozluźnionym węzłem od krawatu. Wziął ją brutalnie, od tyłu, mocno, zostawiając zsinienia na biodrach i piersiach. Po wszystkim zapiął pasek, rzucił studolarowy banknot na jej nagi brzuch i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
W kolejny czwartek przyszedł w czarnym garniturze, pachnący drogimi perfumami i w błyszczących butach. Podejrzewała, że musiał wyjść z jakiejś gali charytatywnej czy podobnego miejsca, w którym bogacze mogą pokazać swoje bogactwo. Tym razem obyło się bez siniaków, co przyjęła niemal z ulgą – inni klienci nie lubili, gdy na jej ciele pojawiały się skazy, a zakrywanie wszystkiego korektorem ją nużyło.
Ułożyła się wygodnie na szerokim łożu, nadal naga; biała, koronkowa koszulka leżała niedbale na podłodzie. Mogła za to dokładniej przyjrzeć się swojemu klientowi. Na linii żuchwy miał białą, poszarpaną bliznę, ledwo widoczną w przygaszonym świetle. Za to na serdecznym palcu nosił gruby, złoty sygnet – może obrączkę? Nie była pewna.
Gdy zapiął spodnie, spojrzał na nią beznamiętnie.
— Jak masz na imię?
— Cristal, sir. — Szefowa wbiła im do głowy, że tak mają się do nich zwracać, choć jej ciężko to słowo przechodziło przez gardło. Stawianie kogoś nad sobą nie należało do nawyków czy rzeczy, które robiłaby machinalnie.
— A naprawdę?
Uśmiechnęła się wzgardliwie, mimo że nie powinna.
— Cristal, sir — powtórzyła pewniej.
— Ile lat już tu jesteś? — Chwycił leżący na wezgłowiu krawat i zaczął zawiązywać go na szyi.
— A czy ma to jakiekolwiek znaczenie, sir? Jestem. Dla pana potrzeb. — Przejechała paznokciem po swoim biodrze w górę, w stronę piersi.
— Nie wyglądasz na taką, której kurwienie sprawiałoby przyjemność. Niezależnie od tego, jaką minę zrobisz.
Nie spodziewała się po nim takiej wnikliwości czy jakiejkolwiek analizy. Powinien się ubrać i wyjść, ewentualnie wyrazić swoje zadowolenie bądź niezadowolenie, a nie prowadzić rozmowę.
— Moja profesja nie powinna być pana zmartwieniem, skoro płaci pan za wynajęcie mojego ciała, czyż nie? Nie słyszałam jeszcze, żeby jakiś mężczyzna się skarżył — porzuciła grzeczny ton, patrząc na niego z rezerwą.
Wyglądał, jakby przez chwilę się zastanawiał, rozważał wszystkie za i przeciw wypowiedzenia słów, które jako następne padły z jego ust.
— Takie ciało nie powinno pracować w ten sposób. Za tydzień przyjedzie po ciebie mój szofer. Załóż na siebie coś więcej. I ładnego.
Rzucił na białe prześcieradło studolarowy banknot i wyszedł z cichym brzdękiem pereł, zostawiając ją samą, zdziwioną.
~*~
Wybrała czerwoną sukienkę. Gdy niespiesznie nakładała na usta pomadkę w podobnym kolorze, pozwoliła fryzjerce ułożyć swoje włosy. Chciała wyglądać perfekcyjnie – jeszcze żaden klient nie zażyczył jej poza ścianami przybytku. Rozważała, czy zapłaci więcej, wtedy bez problemu mogłaby zapłacić swoją część czynszu, a nawet kupić kilka nowych strojów.
Równo o trzynastej wsiadła do limuzyny, w której wnętrzu pachniało nowością. Po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, kim tak właściwie był ten klient, bo że pieniądze nie stanowiły dla niego problemu, już wiedziała. Wyjrzała przez okno w wierze, iż chociaż skojarzy, dokąd jedzie, ta dzielnica miasta była jednak dla niej zagadką – mieszkali tu wyłącznie wpływowi bogacze.
Gdy podjechali pod wieżowiec, drzwi otworzył jej elegancko ubrany młody mężczyzna, prawdopodobnie nawet młodszy od niej, który nie tak dyskretnie zlutrował ją od dołu do góry. Nie odezwał się słowem nawet na pożegnanie, gdy zostawił ją w luksusowo urządzonym penthousie.
Położyła torebkę na skórzanej sofie. Jej uwagę przykuł leżący na stoliku Washington Post. Zdjęcie przedstawiające jej klienta opatrzone było nagłówkiem mówiącym coś o kongresmenie Woodsie i ustawie szkolnictwa. Uśmiechnęła się pod nosem. Kongresmen. To nawet więcej, niż liczyła.
Przyszedł kwadrans później. Zrobili to brutalnie na tej właśnie sofie, rozerwał rękaw jej sukienki, obicie mebla podrażniło jej plecy i ramiona. Po wszystkim, gdy oboje się ubierali, zauważył dziurę w materiale i uniósł jedną brew, niby zdziwiony.
— Odkupię — rzucił.
— Nie trzeba, sir — odparła, podwijając materiał tak, by zakryć zniszczenie.
— Jak widzisz, stać mnie na to, żeby kupić ci nawet pięć, dziesięć takich sukienek. — Rozłożył ręce. — Stać mnie również na to mieszkanie. W którym zamieszkasz.
Otworzyła usta, niepewna, czy dobrze zrozumiała jego ostatnie słowa.
— Dlaczego bym miała, sir? — Czuła suchość w gardle.
— Bo cię kupiłem.
Powiedział to tak prosto, jakby mówił o pudełku pączków z pobliskiej piekarni, nie żywej kobiecie. Przełknęła głośno ślinę. Czy miała do czynienia z mężczyzną zdrowym na umyśle?
— O ile mi wiadomo, handel ludzmi w pierwszym świecie jest zakazany, sir.
Spojrzał na nią beznamiętnie, poprawiając mankiety koszuli.
— Wyrażę się inaczej, Cristal. — To imię wypowiedział, jakby miał żółć na języku. — Spłaciłem cię. Dinah to moja dobra znajoma, powiedziała mi, czemu dla niej pracujesz. Zapłaciłem wszystkie twoje długi, więc oficjalnie jesteś wolna, a mniej… Moja.
Ostatnie słowo miało dziwną moc.
— Nie możesz mnie ot tak mnie mieć — rzuciła sfrustrowana. — Co sobie wyobrażasz?! — W stanie wzburzenia porzuciła grzecznościową formę, którą się do niego zwracała. — Że będę tutaj siedzieć, a ty przyjdziesz, kiedy chcesz, i będziesz mnie wykorzystywał?
Przewrócił oczami. Nie mogła w to uwierzyć! Nie brał jej na poważnie!
— Cristal, uspokój się. Chciałem ci pomóc. Jesteś młodą, interesującą kobietą, a ja nie potrzebuję seksualnej niewolnicy, a partnerki.
— I co, zachciało ci się kupować żonę, bo żadna cię nie chciała?
Powolnym gestem założył marynarkę.
— W końcu zrozumiesz, że zrobiłem to dla ciebie i tak naprawdę nie oczekuję nic w zamian. A teraz idź wziąć prysznic. W sypialni znajdziesz nowe ubranie, kolacja przyjedzie o szóstej. Do zobaczenia.
O zamykające się za jego plecami drzwi w drobny mak rozbił się szklany wazon.
Szybko okazało się, że z penthouse’u nie ma żadnej drogi ucieczki – windę blokował chłopak, który wcześniej ją przeprowadził, w środku nie znalazła żadnego telefonu, a i przy sobie nie miała swojego. Dinah nie lubiła, gdy korzystały z urządzeń mogących nagrać klientów, wolała uniknąć skandalu, jaki mógłby wyniknąć, gdyby materiały znalazły się w nieodpowiednich rękach.
I już, gdy Cristal myślała, że znalazła się w pułapce, zrozumiała, jak może wykorzystać swoją sytuację.
~*~
Cristal Morris oraz Sebastian Michael Woods mają zaszczyt zaprosić na swój ślub.
~*~
Rok później
Nikt nie wiedział, gdzie Sebastian Woods spotkał swoją żonę, ale jedno było pewne: nie należało o tym mówić głośno. Cristal Woods pozostawała nietykalną osobistością, otoczoną dziwnym tabu. Mimo to, media wprost ją uwielbiały, na równi z żonami innych kongresmenów, z którymi przeprowadzała akcje charytatywne. Wpasowała się do tego środowiska lepiej i szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał, na czele z samym Sebastianem, który tylko patrzył na Cristal z coraz większym podziwem i dodatkowym, innym uczuciem w oczach.
Właśnie dlatego zabrał ją na przyjęcie bożonarodzeniowe, pewien, że poprawi tym gestem swój wizerunek, który ostatnio został nieco nadszarpnięty przez zawirowania w kongresie.
— Uśmiechnij się, kochanie. — Ułożył rękę w dole jej pleców, chcąc dodać otuchy, prowadząc ją jednocześnie w stronę państwa Andersonów.
Cristal posłała mu spojrzenie spod półprzymkniętych powiek, tak jak zawsze na niego patrzyła, gdy robił coś, czego nie aprobowała.
— Mój drogi, dobrze wiesz, że nie mogę ścierpieć Samanthy, nieważne, jak bym się nie starała — powiedziała konspiracyjnym szeptem, przywołując na usta sztuczny, szeroki uśmiech.
— Ale George zapewni mi poparcie, którego potrzebuję. Udawaj jej przyjaciółkę przez jeden wieczór, Cristal. Andersonowie są bogaci, mogą przekazać odpowiednią darowiznę, jeśli umiejętnie zwróci się ich uwagę.
Westchnęła cicho, wiedząc, że stoi w tej sprawie na przegranej pozycji.
— Oczywiście, Sebastianie. Dla ciebie wszystko.
Samantha zauważyła ich szybciej, niż zdążyli podejść do stolika, przy którym siedziała z mężem, i szybko wstała, by ucałować powietrze obok policzków pani Woods na przywitanie.
— Dobrze cię widzieć, Cristal. Wyglądasz zjawiskowo. Sebastianie, pozwolisz, że porwę twoją małżonkę na kilka minut?
Pan Woods zaśmiał się, podając dłoń George’owi.
— Naturalnie, Samantho, nie zgubcie się tylko wśród reszty przystojnych kongresmenów.
— Zapomniałeś dodać, że starych — dopowiedziała Cristal, wzbudzając tym śmiech towarzystwa siedzącego z Andersonami.
— Nie odbieraj nam tylko przyjemności rozmowy z młodą panią Woods na zbyt długo, Samantho — wtrącił Carter Thompson. — Musimy pomówić o kolejnej zbiórce.
— Oczywiście, kongresmenie. Wrócimy za parę minut.
Powoli odeszły w stronę baru, zostawiając w tyle swoich mężów rozprawiających o polityce i zamówiły drinki. Szybko znalazły miejsce na uboczu, gdzie mogły na spokojnie porozmawiać.
— Więc — zaczęła Samantha, upewniwszy się najpierw, czy nikt na pewno nie podsłuchuje. — Ile masz jeszcze zamiar męczyć się z tym kurduplem, Cristal?
Ta przełknęła łyk chłodnego napoju i uśmiechnęła się lekko, zupełnie inaczej niż kiedykolwiek przy mężu.
— Prawdopodobnie mniej niż rok. Już znalazł sobie małą kurewkę, potrzebuję tylko kilku dowodów.
Samantha uniosła brwi ze zdziwieniem.
— Szybko. Ile jesteście małżeństwem, pół roku? Nie próżnuje, jestem wręcz zdziwiona.
— Przyznał mi się do romansu. Podobno jest politycznie strategiczny, nie, żeby mnie to obchodziło.
— Rozmawiałaś już o tym z Dinah?
Cristal zakręciła na palcu wolny kosmyk, który wysunął się z perfekcyjnego wcześniej koka.
— Dinah jest na bieżąco. Pomogła mi wynająć detektywa, wszystko jest już prawie gotowe. Muszę jeszcze znaleźć dobrego prawnika.
— Zostawisz go z niczym?
Cristal uśmiechnęła się tajemniczo.
— Z pustą kieszenią i rozbitą karierą. Tego możesz być pewna.
— To zdrowie, Cristal. Za naiwnych.
Stuknęły się szklankami.
~*~
Sebastian w ten swój wykalkulowany, nieco żałosny sposób, naprawdę ją kochał. A przynajmniej tak nazywał to uczucie, gdyż po prostu nie wiedział, czym się charakteryzuje. Wyuczono go w dzieciństwie, że chodzi o przywiązanie, partnerstwo, bycie dla siebie nawzajem, miał więc pewność, że właśnie to łączy go z Cristal. Wszystko inne traciło przy tym sens, wszyscy inni ludzie, wszystkie inne relacje; uznawał je za niezobowiązujące.
Nie liczyło się to, jak zaczęła się ich znajomość czy całe małżeństwo. Sebastian pragnął odciąć się od tego, co było, skupić na celach, jakie dopiero miał przed sobą – mieli. W końcu, nieważne, czego by się nie podjął, Cristal stała przy nim i zaczynał coraz bardziej wierzyć, że nie ma to już związku z obiecanymi tysiącami za każdy rok ich małżeństwa. To właśnie jej obiecał przed ślubem, jednak teraz chciał, by była z nim dla niego, nie dla pieniędzy.
Nawet w swojej głowie brzmiał nieco żałośnie, myśląc o tym w ten sposób, jednak czego kobiety nie robią z mężczyznami?
Wszystko mogło dalej układać się w ten sposób, idealnie, jednak pewnego poniedziałkowego poranka dostarczono mu do biura czerwoną kopertę, z której wyjął papiery rozwodowe podpisane zamaszystym pismem ukochanej żony oraz zdjęcia przedstawiające jego samego, splecionego w miłosnym uścisku z Evelyn Jordan. Z Victorią Monday. Z Susan Rey. I z Robinem Jonesem.
Sekretarka usłyszała przez drzwi tylko dźwięk tłuczonego szkła.
Rozwód Cristal Morris oraz Sebastiana Michaela Woodsa został sfinalizowany cztery miesiące później. Ostatni raz Woods zobaczył – byłą już – żonę przed sądem. Zakładała na nos duże okulary przeciwsłoneczne, jej czerwona szminka błyszczała lekko w słońcu. Wyglądała na zadowoloną, wypoczętą, wręcz szczęśliwą.
Miał ochotę położyć ręce na tej chudej szyi i ścisnąć tak mocno, aż wyciśnie z niej ostatnią kropelkę życia, podobnie jak ona wycisnęła z jego kieszeni ostatniego centa.
Ździra.
— Cristal… — zaczął. Na języku miał same niewybredne epitety, którymi chciał ją obrzucić.
Odwróciła się, posyłając mu chłodne spojrzenie – a przynajmniej tak mu się wydawało, nie widział jej oczu zza okularów.
— Peyton — poprawiła go zupełnie innym głosem. Pewniejszym. Mocniejszym. — Peyton Evans. Wybacz, Sebastianie, ale nie możesz wykupić ani godziny więcej z mojego czasu.
— Ty mała, pierdolona…
— Żegnaj, Sebastianie.
I odeszła od niego w stronę swojego ochroniarza, który już łypał na Woodsa podejrzliwie. Wsiadła do luksusowej limuzyny, niegdyś należącej do niego i tyle ją widział.
Siedząc, wyjęła z torebki telefon i wybrała numer.
— Halo?
— Cześć, Dinah. Masz już kogoś nowego dla mnie?
— Masz wszystko?
Peyton uśmiechnęła się szeroko, choć jej rozmówczyni nie mogła tego zobaczyć.
— Woods jest skończony. Politycznie, finansowo i medialnie.
Dinah chwilę milczała.
— Świetnie się spisałaś, Peyton. Za dwie godziny masz lot do Chicago. Będzie na ciebie czekał mój człowiek. Zakręć się trochę wokół West Corp, wysłałam im twoje CV.
— Będziemy w kontakcie.
— Jak zawsze, siostro.
Zakończyła rozmowę, czując dumę z dobrze wykonanego zadania i pewność, że jej czas właśnie stał się droższy, niż kiedykolwiek przypuszczała, że będzie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga