Para piąta - surykatka
Nie lubię takich odpowiedzi
Za każdym kolejnym razem wpisywał
kod do drzwi wejściowych szybciej i pewniej. Na początku musiał jednocześnie
recytować sobie ciąg cyfr w głowie, obecnie robił to coraz bardziej
intuicyjnie. Nie osiągnął jeszcze takiego mistrzostwa, jak w przypadku drzwi w
jego własnym bloku, gdzie pamiętał w zasadzie tylko ruch palców po panelu i
sekwencję odgłosów wydawanych przez przyciski. Pi piu piu pi pa po pa piuu –
tak brzmiała najoczywistsza odpowiedź, a jej liczbowa odpowiedniczka była
abstrakcyjna i niepotrzebna. Chwycił za klamkę i wszedł do małej, oświetlonej
skąpym, zimnym światłem klatki schodowej. Wdrapał się na trzecie piętro, stanął
przed drzwiami numer sześć i wyciągnął z kieszeni kurtki klucz. Kiedy tylko
przekroczył próg, dobiegła go puszczona bardzo cicho muzyka FATM.
„…And I was on the island and you were there
too
But somehow through the storm I couldn’t get
to you
Oh, St. Jude, somehow she knew…”
Elwira siedziała na parapecie z
laptopem na kolanach. Uśmiechnęła się, gdy stanął obok niej.
– Hej. Jak tam ci dzień minął? –
Miała bardzo cichy głos, delikatny jak skrzydło ważki, miły jak mały kociak.
— Ujdzie. Stary Krecik chyba
wstał lewą nogą, bo pod koniec wykładu znowu zaczął nawijać, że jesteśmy bandą
dużych, leniwych dzieci i z takim podejściem, jakie prezentujemy obecnie, żadne
z nas niczego nie osiągnie – zrelacjonował tonem, z którego można było się
łatwo domyślić, iż traktuje starszego profesora dość protekcjonalnie i
niefrasobliwie.
– Milutko. – Pokiwała głową z
rozbawieniem, lekko ściągając przy tym usta.
– A na koniec jeszcze zakrzyknął:
„Za czas, który wam poświęcam, oczekuję więcej zaangażowania i szacunku!”,
zupełnie jakby jego czas był niesamowicie rzadkim dobrem, za które każdy, kto
nie jest nami, z chęcią zapłaciłby własną nerką. Powinni już dawno wysłać go na
emeryturę. A ty? Byłaś dziś na uczelni?
– Emm… no tak w sumie to nie. –
Uśmiechnęła się jak mała dziewczynka, którą starszy brat właśnie przyłapał na
psocie. – Jakoś, wiesz, po prostu nie czułam ochoty opuszczać domu. Może jutro
się wybiorę…
– Dobra, w takim razie od ilu dni
łazisz bez przerwy w piżamie?
– Ojejku, jedno z tych trudnych.
Ale nie martw się, myłam się dzisiaj. – roześmiała się zalotnie. – Chcesz
obejrzeć kolejny odcinek The Man In The High Castle?
– Chętnie. Masz coś do jedzenia?
– W lodówce są tylko moje Day
Up’y i trochę sałaty lodowej, ale mogę zaraz zamówić coś z indyjskiej knajpki.
Zdjęła laptop z kolan i
przekręciła się przodem do niego. Przysunęła się, oplatając go nogami.
Poznali się dwa lata temu na
kameralnej imprezce u pewnej jego koleżanki z roku. Zwrócili na siebie uwagę
dosłownie przez przypadek, ale jedno drugiemu szybko przypadło do gustu.
Zaczęli się spotykać i dość prędko wylądowali razem w łóżku. I tak to się jakoś
od tego czasu toczyło. Trochę razem, trochę osobno. Od pewnego czasu nocował u
niej trzy razy w tygodniu, lecz wynikało to głównie z dogodniejszego dojazdu do
pracy. Chodzili razem do kina, jeśli było na co, w lato wyjechali na tydzień za
granicę. Nigdy nie zaliczyli etapu gruchających słodko gołąbków. Ich związek
był czuły i szczery, natomiast pozbawiony niepotrzebnej liryczności i
pompatyczności.
Konto na Netfliksie mieli od
niedawna wspólne, ale na spędy rodzinne jeździli wyłącznie osobno. Podejrzewał,
że gdyby w tym dokładnie momencie któreś z nich oznajmiło, że pragnie odejść,
całą sprawę dałoby się pokojowo ogarnąć w mniej niż pół godziny. Odrzucała go
myśl o oświadczeniu się jej, bez względu na to, czy miałoby to nastąpić za lat
dwa, pięć, czy dziesięć. Niepotrzebne utrudnianie sobie życia zobowiązaniami,
widmo toksycznego trwania przy drugiej osobie z poczucia obowiązku lub winy.
Nuda. Obojgu odpowiadała nowoczesna, luźna relacja, życie wyłącznie
chwilą obecną. I choć może nie był to model idealnego związku rodem z mokrych
snów jego mamusi, ale czuli się naprawdę całkiem szczęśliwi. W końcu – czym
różni się kaprys od dozgonnej miłości?
Pocałunek był bardzo przyjemny,
ale nic nie trwa wiecznie. Puściła go i z gracją elfa zeskoczyła z parapetu.
– Powcierasz mi wcierkę w skalp,
oki?
Kiwnął głową bez zbytniego
zaangażowania. Mniej więcej dwa miesiące temu znalazła jakąś grupę na fejsbuku,
z której dowiedziała się, iż kręcone włosy mogą nie chcieć się kręcić, gdy są
niewłaściwie pielęgnowane. Od tego czasu testowała nową odżywkę średnio raz w
tygodniu, latała po mieszkaniu w bawełnianym podkoszulku na głowie, a ostatnio
był świadkiem, jak nakładała sobie na włosy miód i olej Kujawski. Na
razie osiągnęła tyle, że jej ładne, proste kosmyki nabrały wyglądu
rozczochranych i dziwacznie poodgniatanych pasm, czasami tylko lekko
pofalowanymi przy końcach.
Elwira poszła do łazienki po
wcierkę, równocześnie zamawiając jedzenie przez telefon, a on zabrał się za
wyszukiwanie interesującego ich serialu. Niestety nie było go na Netfliksie,
więc musiał ich poratować pewnym portalem z nie do końca legalnymi filmami.
Dziewczyna wróciła do dużego pokoju i usiadła obok niego na kanapie dokładnie w
momencie, w którym wcisnął przycisk Play.
Oczywiście najpierw czekała ich
reklama.
– Kuźwa, co to jest, jakiś
coaching dla normalnych inaczej? – rzucił żartobliwie, podczas gdy ona układała
głowę na jego kolanach.
– Może twój wykładowca oglądał tę
reklamę – podsunęła. – Zobacz, oni też mówią, że czas jest super hiper cenny.
Wziął do rąk brązową buteleczkę i
wylał sobie na dłoń pierwszą porcję śmierdzącego specyfiku. Zaczął delikatnie
masować jej skórę głowy okrężnymi ruchami, a gadające głowy coraz bardziej
angażowały się w swą misję.
– „Pomyśl, ile
pieniędzy i szans do rozwoju tracisz, bo jesteś kiepsko zorganizowany,
bo ci się nie chce…
— To o tobie, Elu…
– … gdy dzisiaj
marnujesz czas na bzdety, okradasz z niego siebie z przyszłości. Nie lepiej
podarować sobie codziennie drobny prezent?
– Czy tak nie gadały złe typy z
tej książki Endego, „Momo”?
– „Naucz się handlować czasem
z samym sobą. Dzięki naszym warsztatom…
– Będziesz żyć długo i
szczęśliwie i radośnie – wyszeptał pompatycznie.
– „Naucz się handlować czasem z
samym sobą” – powtórzyła wolno Elwira. – Brzmi chwytliwie, ale w sumie nie
wiem, sensu w tym chyba za grosz. No bo jak myślisz – da się handlować czasem?
– Kurcze, nie byłem przygotowany
na takie filozoficzne pytanie… Handel czasem… czyli musisz czas sprzedawać albo
kupować, albo wymieniać za coś… i musisz mieć z tego jakąś korzyść.
Wow, znał słownikową definicję
słowa handel. Profesor Miodek i stryjek ekonom byliby dumni.
– No dobrze, ale jak? Wiesz co,
może zapauzuj na moment.
Powstrzymał się od skomentowania,
że ma tłuste ręce, a ona też by dosięgła, tylko jest leniwa, wychylił się nad
nią i zatrzymał intro serialu. Przez chwilę miał nieco lepszy widok na jej
twarz i stwierdził, iż zna ten wzrok. Więc jednak nie Japońskie Stany
Pacyficzne, a długie wieczorne rodaków rozmowy. Nie będzie to pierwszy raz,
kiedy wspólnie debatują nad zupełnie niespodziewanymi tematami. W zasadzie
lubił to w niej – umiejętność ciągłego przyglądania się światu, analizowania go
i dziwienia się.
– Pomyśl sobie tak – Podjął
wyzwanie. – Masz fabrykę i robotników, i sprzedajesz dyfuzory do suszarek. W
cenę tych suszarek musisz wliczyć zysk dla siebie oraz koszt ich
wyprodukowania. Co jest kosztem?
– No, ja myślę, że surowce na
pewno kosztują, utrzymanie w dobrym stanie fabryki i maszyn, nie wiem jakich,
ale jakieś na pewno się przydadzą, hmm, hmm, muszę też zapłacić moim robotnikom
za to, że dla mnie pracują.
– Dokładnie, a jak u ciebie
pracują, to poświęcają tej pracy jakiś czas ze swojego życia. Więc, kiedy ja
kupię twoją suszarkę, to zapłacę za czas, którego robotnicy potrzebowali na
zrobienie jej. Ty i oni zarobicie na tym czasie.
– Brzmi to niegłupio,
przynajmniej dla mnie... Poczekaj, a jak mam bardziej wykwalifikowanego
pracownika, to płacę mu więcej, bo więcej czasu spędził na robieniu suszarek
niż jakiś nowicjusz. Być może tez więcej lat się szkolił w zawodzie…
– Kuźwa, może powinienem jutro
pójść do Krecika z kwiatami – zaśmiał się. – Dobra, zamiana miejsc i na lewy
boczek!
Ochoczo zmieniła pozycję,
ułatwiając mu dostęp do drugiej połowy swojej głowy.
– Ale tak w sumie – zaczęła
ostrożnie i z zastanowieniem. – to ja chyba nie wiem. Przez moment wydawało mi
się, że wszystko jest logiczne, a jednak coś mi się nie podoba. – Pstryknęła
kilka razy palcami. – Przecież mogę równie dobrze uznać, iż daję pieniądze temu
wykwalifikowanemu pracownikowi za jakość suszarek i za jego wiedzę, wtedy to
również pasuje. Nie zamierzam płacić pracownikom więcej, jeśli tylko spędzają
więcej czasu w mojej fabryce, ale zaczną robić wszystko wolniej, wyprodukują
tyle samo suszarek. – Mówiła coraz szybciej, jednocześnie specjalnie akcentując
niektóre wyrazy, aby mieć pewność, że zostanie zrozumiana. – Wynagrodzę ich za
zwiększenie ilości towaru… Chyba, nie znam się na przedsiębiorczości. Chcę
powiedzieć, rozumiesz, czy nie jest tak, że możemy to samo zdefiniować na różne
sposoby i ciężko jest tak naprawdę wyliczyć za co płacimy, bo mamy za dużo
zmiennych? Czy istnieje przypadek, w którym handlujemy wyłącznie czasem i
niczym innym?
Znany schemat. Lubiła odwracać
kota ogonem, drobiazgowo rozpatrywać różne szczegóły, a on kombinował nad
kolejnymi argumentami, które by ją zadowoliły. Teraz potrzebował chwili, nie
bardzo długiej, na głębsze zastanowienie się.
– Hipotetycznie, jest sobie jakaś
niezwykle ciężko chora osoba. Przykuta do łóżka, uzależniona od innych, trzeba
jej pomagać w najprostszych czynnościach życiowych. Nie ma żadnych szans na
poprawę jej stanu zdrowia, co najwyżej można dbać o to, by się tak szybko nie
pogarszał. Już nie spełni swoich marzeń, nie jest przydatna dla społeczeństwa,
nie może zrobić nic. Jej życie to tylko jałowe, bezsensowne trwanie. I mamy
rodzinę tej osoby. Mogę sobie wyobrazić, jak staraliby się za wszelką cenę
przedłużyć jej egzystencję, walczyliby o nią, wydawali wielkie pieniądze na
prywatne leczenie, pragnąc kupić jej więcej czasu. Tylko czasu, tylko trwania,
bo do niczego innego ta osoba nie jest już zdolna. Jak się podoba?
– To strasznie smutne. Taka osoba
musi być przeraźliwie nieszczęśliwa przecież. Czy nie lepiej pozwolić jej
ode-aaa-jść? – pisnęła, gdy zbyt mocno pociągnął ją za włosy.
– Przepraszam cię. – Pocałował
dziewczynę w ramię. – Zdaniem tej osoby pewnie lepiej, ale w handlu zdarza nam
się podejmować decyzje, które przynoszą stratę komuś innemu.
Usłyszeli dźwięk domofonu –
niechybny znak, że przyjechała ich obiadokolacja.
– Wstawaj – zarządził. – Ja idę
umyć ręce, a ty odbierz jedzenie.
Gdy ponownie usiadł na kanapie,
został obdarowany gorącym kurczakiem curry. Po kilku kęsach uznał, iż do
potrawy dodano o szczyptę czosnku za dużo, ale przynajmniej kolendra była
świeża.
– Tutaj też mamy dobry przykład
handlu czasem – podjął od niechcenia. – Oczywiście w tej mocno umownej i
niejednoznacznej konwencji. Pracownik restauracji po zrobieniu dla nas posiłku,
zamiast wziąć się za kolejne zamówienie, którego zrealizowanie przyniesie mu
zysk, musi jeszcze dowieźć nam nasze jedzenie do domu. Zajmuje mu to więcej
czasu, więc opcja z dostawą kosztuje drożej. Tak, oczywiście, można po prostu
uznać, że dopłacamy mu za zużytą benzynę, pewnie będzie prościej. Aczkolwiek… -
ostatnie słowo zaakcentował, zarzucając w powietrzu drobne niedopowiedzenie i
uśmiechnął się.
Teraz wedle wszelkich praw
dyskusji była kolej Elwiry. Od niechcenia międliła widelcem w swojej porcji
curry, a na jej czole pojawiła się drobna zmarszczka. Czuł, że coś w niej
narasta i spokojnie czekał, aż będzie gotowa ubrać to w słowa.
– Jako początkujący handlowiec
często nie posiadasz nic – odezwała się prawie szeptem. – Zaczynasz powoli
gromadzić majątek. Jeśli bardzo tego potrzebujesz, bank lub jakaś inna
instytucja może dać ci pożyczkę. Kiedy się rodzimy, każdy z nas ma na własny
użytek jakąś określoną ilość czasu do śmierci. Dlaczego go dostajemy, kto jest
naszym bankiem?
– Bóg? Przeznaczenie? – podsunął
nie bez pewnego sceptycyzmu.
– Nie neguję takich odpowiedzi,
ale ich nie lubię. Są za łatwe, zbyt ogólne, nic nie tłumaczą, nie tak
naprawdę. Nie lubię tego rodzaju pytań. Każde z nich generuje setki następnych,
paradoksalnie zwiększa naszą niewiedzę. Nie prowadzi do nikąd, albo prowadzi do
zbyt wielu rzeczy naraz. Zapętlić się w tym można. A mimo to wciąż coś we mnie
ma potrzebę ich zadawania. – Westchnęła.
– Procesy metaboliczne w naszych
komórkach? Znaczy… nie w sensie, że mają potrzebę pytań. One dają nam życie.
Czas.
Przez kilka sekund patrzyła na
niego z szeroko otwartymi oczyma, gwałtownie wybita z metafizycznej
melancholii. Potem skrzywiła się, a z jej ust wydobył się bliżej nieokreślony
dźwięk mający zapewne wyrażać zdegustowanie i głęboką awersję to tego, co
biologiczne, właściwą niektórym humanistom i mieszczuchom. Cokolwiek to było,
jego zdaniem zabrzmiało przeuroczo.
Teraz z kolei skupiła się ze zdwojoną
uwagą na pojemniku z curry, połykając kilka wielkich grudek ryżu, jakby miały
być one uniwersalnym lekarstwem na trywialność.
– Czas jest dziwny – wymamrotała
z wciąż nie do końca pustą buzią. – Taki… wszechobecny. Trudny do
zdefiniowania. Pomaga nam jakoś nie pogubić się w mnogości tych wszystkich
zdarzeń.
Spontanicznie wpadł mu do głowy
cytat całkiem a’propo i postanowił się nim z nią podzielić.
– „Być może czas jest czymś
podobnym do powietrza i odbicia rzeczy trwają w nim tak samo, jak dalekie
obrazy miast i krajobrazów przenosi fatamorgana”… Andrzej Stasiuk – dodał,
widząc, że marszczy ze zdziwieniem brwi.
Założyła kosmyk włosów za ucho i
spojrzała na niego uważnie.
– Mój drogi, powiedz mi, jak to
jest – ilekroć widzę cię pogrążonego w lekturze, jest to „Gra o Tron” albo coś
podobnego, a potem w rozmowach potrafisz zarzucić takimi ładnymi
sformułowaniami?
Ton miała raczej żartobliwy, ale
z jakiegoś powodu zirytowało go to pytanie.
– W liceum miałem polonistę z
charyzmą. – Wzruszył ramionami. – A obecnie najwięcej czytam, jak w lato jadę
do staruszków na działkę. Ale ty przecież jeszcze nigdy tam nie byłaś.
Właściwie nie umiał podać
racjonalnej przyczyny, dlaczego chciał, aby to zabrzmiało jak przytyk. Zdziwiła
go oschłość w jego własnym głosie.
– Wiesz, że nie lubię spędzać
czasu na robieniu konfitur i grillowaniu – powiedziała niespodziewanie
zapalczywie.
Nagle nabrał ochoty, żeby zabrać
już swój pojemnik i wyrzucić do śmieci.
– Weźmiesz też mój? – spytała,
gdy zaczął podnosić się z kanapy.
Przeszedł do niewielkiej,
urządzonej niemalże całkowicie na biało kuchni. Nachylił się nad szafką pod
zlewem i niecierpliwym ruchem wrzucił pojemniki razem z resztką ich zawartości
do kosza. Przed opuszczeniem pomieszczenia zauważył jeszcze, że Elwira jak
zwykle zapomniała z początkiem miesiąca zerwać kartkę z kalendarza wiszącego na
ścianie.
Kiedy zobaczył ją wpatrzoną w
ekran swojego smartphona, uznał, że rozmowa dobiegła końca. Miał już iść do
łazienki, gdy usłyszał, jak dziewczyna mówi swym normalnym, miłym głosem:
– Chodź, mam dla ciebie historię.
– Zaczekała chwilę, aż usiadł, i kontynuowała. – Wpadłam na pomysł, żeby wpisać
w Google’a „handel czasem”, tak tylko, aby sprawdzić, czy coś fajnego wyskoczy.
Na anglojęzycznej Wikipedii znalazłam artykuł na temat angielskiej rodziny z
XIXw. o nazwisku Belville. Ogólnie jak dzisiaj mój i twój zegarek będą
pokazywać godzinę z różnicą powiedzmy jednej minuty i nie jesteśmy pewni, który
z nich się spóźnia, możemy sprawdzić w Internecie. Przed Internetem tego typu
informacje podawano na przykład w radiu, a w czasach jeszcze dawniejszych
ludzie też chcieli sobie jakoś z tym radzić. No i jeden z Belvillów, John
Henry, pracował w obserwatorium w Greenwich, więc wiedział, która jest godzina
według tamtejszej dokładnej aparatury. Potem on, jego żona, a później córka
jeździli po okolicy i za drobną opłatą pozwalali ludziom regulować zegarki
względem swoich z ustawioną godziną z obserwatorium. Handlowali czasem. Czy to
nie brzmi świetnie? – Uśmiechnęła się.
Ciężko mu było to przyznać, ale w
momencie, w którym wiedział już, że dziewczyna nie żywi urazy, kamień spadł mu
z serca. Historia Belvillów, nawet przedstawiona w zaledwie paru zdaniach,
miała w sobie coś interesującego i wyrażenie aprobaty przyszło mu bez trudu.
– Wow, naprawdę ciekawe. Może uda
nam się znaleźć coś jeszcze?
– Hmm, jakiś film, handel szkłem,
wyścig z czasem, to chyba nam się nie przyda… „Czy za handel czasem jest
ban”? – zdziwiła się, po czym kliknęła w odpowiedni link.
– „Czy jest dozwolony handel
czasem poświęconym na grę… – zaczął czytać jej przez ramię. – jest to raczej
cwane zagranie graczy… tak, handel czasem jest karany banem”. – Spojrzał na
adres strony. – Dogry.pl, forum, Metin2? Co to jest?!
Czasem, gdy życie zaskakuje nas
czymś zupełnie absurdalnym, jedną z naturalnych reakcji potrafi być
niekontrolowany napad głupawki. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o zabrnięcie w
nieznane wcześniej zakątki internetu. Dokładnie to przydarzyło mu się w tej
chwili.
– Zatem widzisz – wyrzucił z
siebie, kiedy już udało mu się względnie złapać oddech. – Teraz wiemy wszystko.
Handel czasem jest zły i zakazany. – wyszczerzył zęby. – Szkoda, wielka szkoda,
chętnie dokupilibyśmy sobie nieco dodatkowych lat, nie?
Elwira, która dotąd obserwowała z
rezerwą jego walkę o powagę, już otwierała usta, aby skomentować, jednak w
ostatniej chwili coś ją powstrzymało. Przechyliła nieco głowę i wlepiła w niego
przenikliwe spojrzenie.
– Pytasz mnie żebym z tobą
pożartowała, czy naprawdę jesteś ciekaw mojej opinii? – spytała poważnie.
– No, przyjmijmy, że tak, jestem
ciekaw, a co?
Podparła pięścią brodę i
zmarszczyła brwi. Na dłuższą chwilę w pokoju zapadła cisza. Poczuł delikatny
niepokój.
– Jeśli mam być szczera – zaczęła
bardzo cicho i poważnie. – to chyba wręcz wolałabym oddać komuś trochę mojego
czasu. Nie zawsze… ale są takie dni, kiedy czuję się przytłoczona życiem,
wiesz? Wszyscy dookoła mnie gdzieś biegną; tyle się dzieje, tyle możliwości.
Gubię się w tym i zaczynam wycofywać. Godziny przelatują mi przed oczami, a ja
nie potrafię do niczego się zmobilizować. Potem jestem na siebie zła, że może
jednak trzeba było wyjść na tę uczelnię i takie tam. Myślę sobie: „Następnym
razem ogarnę to lepiej”, ale to się nigdy nie udaje. To prawda, co wcześniej
mówiłeś, jestem leniem, a im więcej mam czasu, tym łatwiej mi go marnować.
Robię się rozlazła, rozedrgana. Czy też tak miewasz?
Nie był przygotowany na tego typu
wyznanie.
– Nie, nigdy się tak nie czuję.
Nie lubię takich odpowiedzi
Za każdym kolejnym razem wpisywał
kod do drzwi wejściowych szybciej i pewniej. Na początku musiał jednocześnie
recytować sobie ciąg cyfr w głowie, obecnie robił to coraz bardziej
intuicyjnie. Nie osiągnął jeszcze takiego mistrzostwa, jak w przypadku drzwi w
jego własnym bloku, gdzie pamiętał w zasadzie tylko ruch palców po panelu i
sekwencję odgłosów wydawanych przez przyciski. Pi piu piu pi pa po pa piuu –
tak brzmiała najoczywistsza odpowiedź, a jej liczbowa odpowiedniczka była
abstrakcyjna i niepotrzebna. Chwycił za klamkę i wszedł do małej, oświetlonej
skąpym, zimnym światłem klatki schodowej. Wdrapał się na trzecie piętro, stanął
przed drzwiami numer sześć i wyciągnął z kieszeni kurtki klucz. Kiedy tylko
przekroczył próg, dobiegła go puszczona bardzo cicho muzyka FATM.
„…And I was on the island and you were there
too
But somehow through the storm I couldn’t get
to you
Oh, St. Jude, somehow she knew…”
Elwira siedziała na parapecie z
laptopem na kolanach. Uśmiechnęła się, gdy stanął obok niej.
– Hej. Jak tam ci dzień minął? –
Miała bardzo cichy głos, delikatny jak skrzydło ważki, miły jak mały kociak.
— Ujdzie. Stary Krecik chyba
wstał lewą nogą, bo pod koniec wykładu znowu zaczął nawijać, że jesteśmy bandą
dużych, leniwych dzieci i z takim podejściem, jakie prezentujemy obecnie, żadne
z nas niczego nie osiągnie – zrelacjonował tonem, z którego można było się
łatwo domyślić, iż traktuje starszego profesora dość protekcjonalnie i
niefrasobliwie.
– Milutko. – Pokiwała głową z
rozbawieniem, lekko ściągając przy tym usta.
– A na koniec jeszcze zakrzyknął:
„Za czas, który wam poświęcam, oczekuję więcej zaangażowania i szacunku!”,
zupełnie jakby jego czas był niesamowicie rzadkim dobrem, za które każdy, kto
nie jest nami, z chęcią zapłaciłby własną nerką. Powinni już dawno wysłać go na
emeryturę. A ty? Byłaś dziś na uczelni?
– Emm… no tak w sumie to nie. –
Uśmiechnęła się jak mała dziewczynka, którą starszy brat właśnie przyłapał na
psocie. – Jakoś, wiesz, po prostu nie czułam ochoty opuszczać domu. Może jutro
się wybiorę…
– Dobra, w takim razie od ilu dni
łazisz bez przerwy w piżamie?
– Ojejku, jedno z tych trudnych.
Ale nie martw się, myłam się dzisiaj. – roześmiała się zalotnie. – Chcesz
obejrzeć kolejny odcinek The Man In The High Castle?
– Chętnie. Masz coś do jedzenia?
– W lodówce są tylko moje Day
Up’y i trochę sałaty lodowej, ale mogę zaraz zamówić coś z indyjskiej knajpki.
Zdjęła laptop z kolan i
przekręciła się przodem do niego. Przysunęła się, oplatając go nogami.
Poznali się dwa lata temu na
kameralnej imprezce u pewnej jego koleżanki z roku. Zwrócili na siebie uwagę
dosłownie przez przypadek, ale jedno drugiemu szybko przypadło do gustu.
Zaczęli się spotykać i dość prędko wylądowali razem w łóżku. I tak to się jakoś
od tego czasu toczyło. Trochę razem, trochę osobno. Od pewnego czasu nocował u
niej trzy razy w tygodniu, lecz wynikało to głównie z dogodniejszego dojazdu do
pracy. Chodzili razem do kina, jeśli było na co, w lato wyjechali na tydzień za
granicę. Nigdy nie zaliczyli etapu gruchających słodko gołąbków. Ich związek
był czuły i szczery, natomiast pozbawiony niepotrzebnej liryczności i
pompatyczności.
Konto na Netfliksie mieli od
niedawna wspólne, ale na spędy rodzinne jeździli wyłącznie osobno. Podejrzewał,
że gdyby w tym dokładnie momencie któreś z nich oznajmiło, że pragnie odejść,
całą sprawę dałoby się pokojowo ogarnąć w mniej niż pół godziny. Odrzucała go
myśl o oświadczeniu się jej, bez względu na to, czy miałoby to nastąpić za lat
dwa, pięć, czy dziesięć. Niepotrzebne utrudnianie sobie życia zobowiązaniami,
widmo toksycznego trwania przy drugiej osobie z poczucia obowiązku lub winy.
Nuda. Obojgu odpowiadała nowoczesna, luźna relacja, życie wyłącznie
chwilą obecną. I choć może nie był to model idealnego związku rodem z mokrych
snów jego mamusi, ale czuli się naprawdę całkiem szczęśliwi. W końcu – czym
różni się kaprys od dozgonnej miłości?
Pocałunek był bardzo przyjemny,
ale nic nie trwa wiecznie. Puściła go i z gracją elfa zeskoczyła z parapetu.
– Powcierasz mi wcierkę w skalp,
oki?
Kiwnął głową bez zbytniego
zaangażowania. Mniej więcej dwa miesiące temu znalazła jakąś grupę na fejsbuku,
z której dowiedziała się, iż kręcone włosy mogą nie chcieć się kręcić, gdy są
niewłaściwie pielęgnowane. Od tego czasu testowała nową odżywkę średnio raz w
tygodniu, latała po mieszkaniu w bawełnianym podkoszulku na głowie, a ostatnio
był świadkiem, jak nakładała sobie na włosy miód i olej Kujawski. Na
razie osiągnęła tyle, że jej ładne, proste kosmyki nabrały wyglądu
rozczochranych i dziwacznie poodgniatanych pasm, czasami tylko lekko
pofalowanymi przy końcach.
Elwira poszła do łazienki po
wcierkę, równocześnie zamawiając jedzenie przez telefon, a on zabrał się za
wyszukiwanie interesującego ich serialu. Niestety nie było go na Netfliksie,
więc musiał ich poratować pewnym portalem z nie do końca legalnymi filmami.
Dziewczyna wróciła do dużego pokoju i usiadła obok niego na kanapie dokładnie w
momencie, w którym wcisnął przycisk Play.
Oczywiście najpierw czekała ich
reklama.
– Kuźwa, co to jest, jakiś
coaching dla normalnych inaczej? – rzucił żartobliwie, podczas gdy ona układała
głowę na jego kolanach.
– Może twój wykładowca oglądał tę
reklamę – podsunęła. – Zobacz, oni też mówią, że czas jest super hiper cenny.
Wziął do rąk brązową buteleczkę i
wylał sobie na dłoń pierwszą porcję śmierdzącego specyfiku. Zaczął delikatnie
masować jej skórę głowy okrężnymi ruchami, a gadające głowy coraz bardziej
angażowały się w swą misję.
– „Pomyśl, ile
pieniędzy i szans do rozwoju tracisz, bo jesteś kiepsko zorganizowany,
bo ci się nie chce…
— To o tobie, Elu…
– … gdy dzisiaj
marnujesz czas na bzdety, okradasz z niego siebie z przyszłości. Nie lepiej
podarować sobie codziennie drobny prezent?
– Czy tak nie gadały złe typy z
tej książki Endego, „Momo”?
– „Naucz się handlować czasem
z samym sobą. Dzięki naszym warsztatom…
– Będziesz żyć długo i
szczęśliwie i radośnie – wyszeptał pompatycznie.
– „Naucz się handlować czasem z
samym sobą” – powtórzyła wolno Elwira. – Brzmi chwytliwie, ale w sumie nie
wiem, sensu w tym chyba za grosz. No bo jak myślisz – da się handlować czasem?
– Kurcze, nie byłem przygotowany
na takie filozoficzne pytanie… Handel czasem… czyli musisz czas sprzedawać albo
kupować, albo wymieniać za coś… i musisz mieć z tego jakąś korzyść.
Wow, znał słownikową definicję
słowa handel. Profesor Miodek i stryjek ekonom byliby dumni.
– No dobrze, ale jak? Wiesz co,
może zapauzuj na moment.
Powstrzymał się od skomentowania,
że ma tłuste ręce, a ona też by dosięgła, tylko jest leniwa, wychylił się nad
nią i zatrzymał intro serialu. Przez chwilę miał nieco lepszy widok na jej
twarz i stwierdził, iż zna ten wzrok. Więc jednak nie Japońskie Stany
Pacyficzne, a długie wieczorne rodaków rozmowy. Nie będzie to pierwszy raz,
kiedy wspólnie debatują nad zupełnie niespodziewanymi tematami. W zasadzie
lubił to w niej – umiejętność ciągłego przyglądania się światu, analizowania go
i dziwienia się.
– Pomyśl sobie tak – Podjął
wyzwanie. – Masz fabrykę i robotników, i sprzedajesz dyfuzory do suszarek. W
cenę tych suszarek musisz wliczyć zysk dla siebie oraz koszt ich
wyprodukowania. Co jest kosztem?
– No, ja myślę, że surowce na
pewno kosztują, utrzymanie w dobrym stanie fabryki i maszyn, nie wiem jakich,
ale jakieś na pewno się przydadzą, hmm, hmm, muszę też zapłacić moim robotnikom
za to, że dla mnie pracują.
– Dokładnie, a jak u ciebie
pracują, to poświęcają tej pracy jakiś czas ze swojego życia. Więc, kiedy ja
kupię twoją suszarkę, to zapłacę za czas, którego robotnicy potrzebowali na
zrobienie jej. Ty i oni zarobicie na tym czasie.
– Brzmi to niegłupio,
przynajmniej dla mnie... Poczekaj, a jak mam bardziej wykwalifikowanego
pracownika, to płacę mu więcej, bo więcej czasu spędził na robieniu suszarek
niż jakiś nowicjusz. Być może tez więcej lat się szkolił w zawodzie…
– Kuźwa, może powinienem jutro
pójść do Krecika z kwiatami – zaśmiał się. – Dobra, zamiana miejsc i na lewy
boczek!
Ochoczo zmieniła pozycję,
ułatwiając mu dostęp do drugiej połowy swojej głowy.
– Ale tak w sumie – zaczęła
ostrożnie i z zastanowieniem. – to ja chyba nie wiem. Przez moment wydawało mi
się, że wszystko jest logiczne, a jednak coś mi się nie podoba. – Pstryknęła
kilka razy palcami. – Przecież mogę równie dobrze uznać, iż daję pieniądze temu
wykwalifikowanemu pracownikowi za jakość suszarek i za jego wiedzę, wtedy to
również pasuje. Nie zamierzam płacić pracownikom więcej, jeśli tylko spędzają
więcej czasu w mojej fabryce, ale zaczną robić wszystko wolniej, wyprodukują
tyle samo suszarek. – Mówiła coraz szybciej, jednocześnie specjalnie akcentując
niektóre wyrazy, aby mieć pewność, że zostanie zrozumiana. – Wynagrodzę ich za
zwiększenie ilości towaru… Chyba, nie znam się na przedsiębiorczości. Chcę
powiedzieć, rozumiesz, czy nie jest tak, że możemy to samo zdefiniować na różne
sposoby i ciężko jest tak naprawdę wyliczyć za co płacimy, bo mamy za dużo
zmiennych? Czy istnieje przypadek, w którym handlujemy wyłącznie czasem i
niczym innym?
Znany schemat. Lubiła odwracać
kota ogonem, drobiazgowo rozpatrywać różne szczegóły, a on kombinował nad
kolejnymi argumentami, które by ją zadowoliły. Teraz potrzebował chwili, nie
bardzo długiej, na głębsze zastanowienie się.
– Hipotetycznie, jest sobie jakaś
niezwykle ciężko chora osoba. Przykuta do łóżka, uzależniona od innych, trzeba
jej pomagać w najprostszych czynnościach życiowych. Nie ma żadnych szans na
poprawę jej stanu zdrowia, co najwyżej można dbać o to, by się tak szybko nie
pogarszał. Już nie spełni swoich marzeń, nie jest przydatna dla społeczeństwa,
nie może zrobić nic. Jej życie to tylko jałowe, bezsensowne trwanie. I mamy
rodzinę tej osoby. Mogę sobie wyobrazić, jak staraliby się za wszelką cenę
przedłużyć jej egzystencję, walczyliby o nią, wydawali wielkie pieniądze na
prywatne leczenie, pragnąc kupić jej więcej czasu. Tylko czasu, tylko trwania,
bo do niczego innego ta osoba nie jest już zdolna. Jak się podoba?
– To strasznie smutne. Taka osoba
musi być przeraźliwie nieszczęśliwa przecież. Czy nie lepiej pozwolić jej
ode-aaa-jść? – pisnęła, gdy zbyt mocno pociągnął ją za włosy.
– Przepraszam cię. – Pocałował
dziewczynę w ramię. – Zdaniem tej osoby pewnie lepiej, ale w handlu zdarza nam
się podejmować decyzje, które przynoszą stratę komuś innemu.
Usłyszeli dźwięk domofonu –
niechybny znak, że przyjechała ich obiadokolacja.
– Wstawaj – zarządził. – Ja idę
umyć ręce, a ty odbierz jedzenie.
Gdy ponownie usiadł na kanapie,
został obdarowany gorącym kurczakiem curry. Po kilku kęsach uznał, iż do
potrawy dodano o szczyptę czosnku za dużo, ale przynajmniej kolendra była
świeża.
– Tutaj też mamy dobry przykład
handlu czasem – podjął od niechcenia. – Oczywiście w tej mocno umownej i
niejednoznacznej konwencji. Pracownik restauracji po zrobieniu dla nas posiłku,
zamiast wziąć się za kolejne zamówienie, którego zrealizowanie przyniesie mu
zysk, musi jeszcze dowieźć nam nasze jedzenie do domu. Zajmuje mu to więcej
czasu, więc opcja z dostawą kosztuje drożej. Tak, oczywiście, można po prostu
uznać, że dopłacamy mu za zużytą benzynę, pewnie będzie prościej. Aczkolwiek… -
ostatnie słowo zaakcentował, zarzucając w powietrzu drobne niedopowiedzenie i
uśmiechnął się.
Teraz wedle wszelkich praw
dyskusji była kolej Elwiry. Od niechcenia międliła widelcem w swojej porcji
curry, a na jej czole pojawiła się drobna zmarszczka. Czuł, że coś w niej
narasta i spokojnie czekał, aż będzie gotowa ubrać to w słowa.
– Jako początkujący handlowiec
często nie posiadasz nic – odezwała się prawie szeptem. – Zaczynasz powoli
gromadzić majątek. Jeśli bardzo tego potrzebujesz, bank lub jakaś inna
instytucja może dać ci pożyczkę. Kiedy się rodzimy, każdy z nas ma na własny
użytek jakąś określoną ilość czasu do śmierci. Dlaczego go dostajemy, kto jest
naszym bankiem?
– Bóg? Przeznaczenie? – podsunął
nie bez pewnego sceptycyzmu.
– Nie neguję takich odpowiedzi,
ale ich nie lubię. Są za łatwe, zbyt ogólne, nic nie tłumaczą, nie tak
naprawdę. Nie lubię tego rodzaju pytań. Każde z nich generuje setki następnych,
paradoksalnie zwiększa naszą niewiedzę. Nie prowadzi do nikąd, albo prowadzi do
zbyt wielu rzeczy naraz. Zapętlić się w tym można. A mimo to wciąż coś we mnie
ma potrzebę ich zadawania. – Westchnęła.
– Procesy metaboliczne w naszych
komórkach? Znaczy… nie w sensie, że mają potrzebę pytań. One dają nam życie.
Czas.
Przez kilka sekund patrzyła na
niego z szeroko otwartymi oczyma, gwałtownie wybita z metafizycznej
melancholii. Potem skrzywiła się, a z jej ust wydobył się bliżej nieokreślony
dźwięk mający zapewne wyrażać zdegustowanie i głęboką awersję to tego, co
biologiczne, właściwą niektórym humanistom i mieszczuchom. Cokolwiek to było,
jego zdaniem zabrzmiało przeuroczo.
Teraz z kolei skupiła się ze zdwojoną
uwagą na pojemniku z curry, połykając kilka wielkich grudek ryżu, jakby miały
być one uniwersalnym lekarstwem na trywialność.
– Czas jest dziwny – wymamrotała
z wciąż nie do końca pustą buzią. – Taki… wszechobecny. Trudny do
zdefiniowania. Pomaga nam jakoś nie pogubić się w mnogości tych wszystkich
zdarzeń.
Spontanicznie wpadł mu do głowy
cytat całkiem a’propo i postanowił się nim z nią podzielić.
– „Być może czas jest czymś
podobnym do powietrza i odbicia rzeczy trwają w nim tak samo, jak dalekie
obrazy miast i krajobrazów przenosi fatamorgana”… Andrzej Stasiuk – dodał,
widząc, że marszczy ze zdziwieniem brwi.
Założyła kosmyk włosów za ucho i
spojrzała na niego uważnie.
– Mój drogi, powiedz mi, jak to
jest – ilekroć widzę cię pogrążonego w lekturze, jest to „Gra o Tron” albo coś
podobnego, a potem w rozmowach potrafisz zarzucić takimi ładnymi
sformułowaniami?
Ton miała raczej żartobliwy, ale
z jakiegoś powodu zirytowało go to pytanie.
– W liceum miałem polonistę z
charyzmą. – Wzruszył ramionami. – A obecnie najwięcej czytam, jak w lato jadę
do staruszków na działkę. Ale ty przecież jeszcze nigdy tam nie byłaś.
Właściwie nie umiał podać
racjonalnej przyczyny, dlaczego chciał, aby to zabrzmiało jak przytyk. Zdziwiła
go oschłość w jego własnym głosie.
– Wiesz, że nie lubię spędzać
czasu na robieniu konfitur i grillowaniu – powiedziała niespodziewanie
zapalczywie.
Nagle nabrał ochoty, żeby zabrać
już swój pojemnik i wyrzucić do śmieci.
– Weźmiesz też mój? – spytała,
gdy zaczął podnosić się z kanapy.
Przeszedł do niewielkiej,
urządzonej niemalże całkowicie na biało kuchni. Nachylił się nad szafką pod
zlewem i niecierpliwym ruchem wrzucił pojemniki razem z resztką ich zawartości
do kosza. Przed opuszczeniem pomieszczenia zauważył jeszcze, że Elwira jak
zwykle zapomniała z początkiem miesiąca zerwać kartkę z kalendarza wiszącego na
ścianie.
Kiedy zobaczył ją wpatrzoną w
ekran swojego smartphona, uznał, że rozmowa dobiegła końca. Miał już iść do
łazienki, gdy usłyszał, jak dziewczyna mówi swym normalnym, miłym głosem:
– Chodź, mam dla ciebie historię.
– Zaczekała chwilę, aż usiadł, i kontynuowała. – Wpadłam na pomysł, żeby wpisać
w Google’a „handel czasem”, tak tylko, aby sprawdzić, czy coś fajnego wyskoczy.
Na anglojęzycznej Wikipedii znalazłam artykuł na temat angielskiej rodziny z
XIXw. o nazwisku Belville. Ogólnie jak dzisiaj mój i twój zegarek będą
pokazywać godzinę z różnicą powiedzmy jednej minuty i nie jesteśmy pewni, który
z nich się spóźnia, możemy sprawdzić w Internecie. Przed Internetem tego typu
informacje podawano na przykład w radiu, a w czasach jeszcze dawniejszych
ludzie też chcieli sobie jakoś z tym radzić. No i jeden z Belvillów, John
Henry, pracował w obserwatorium w Greenwich, więc wiedział, która jest godzina
według tamtejszej dokładnej aparatury. Potem on, jego żona, a później córka
jeździli po okolicy i za drobną opłatą pozwalali ludziom regulować zegarki
względem swoich z ustawioną godziną z obserwatorium. Handlowali czasem. Czy to
nie brzmi świetnie? – Uśmiechnęła się.
Ciężko mu było to przyznać, ale w
momencie, w którym wiedział już, że dziewczyna nie żywi urazy, kamień spadł mu
z serca. Historia Belvillów, nawet przedstawiona w zaledwie paru zdaniach,
miała w sobie coś interesującego i wyrażenie aprobaty przyszło mu bez trudu.
– Wow, naprawdę ciekawe. Może uda
nam się znaleźć coś jeszcze?
– Hmm, jakiś film, handel szkłem,
wyścig z czasem, to chyba nam się nie przyda… „Czy za handel czasem jest
ban”? – zdziwiła się, po czym kliknęła w odpowiedni link.
– „Czy jest dozwolony handel
czasem poświęconym na grę… – zaczął czytać jej przez ramię. – jest to raczej
cwane zagranie graczy… tak, handel czasem jest karany banem”. – Spojrzał na
adres strony. – Dogry.pl, forum, Metin2? Co to jest?!
Czasem, gdy życie zaskakuje nas
czymś zupełnie absurdalnym, jedną z naturalnych reakcji potrafi być
niekontrolowany napad głupawki. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o zabrnięcie w
nieznane wcześniej zakątki internetu. Dokładnie to przydarzyło mu się w tej
chwili.
– Zatem widzisz – wyrzucił z
siebie, kiedy już udało mu się względnie złapać oddech. – Teraz wiemy wszystko.
Handel czasem jest zły i zakazany. – wyszczerzył zęby. – Szkoda, wielka szkoda,
chętnie dokupilibyśmy sobie nieco dodatkowych lat, nie?
Elwira, która dotąd obserwowała z
rezerwą jego walkę o powagę, już otwierała usta, aby skomentować, jednak w
ostatniej chwili coś ją powstrzymało. Przechyliła nieco głowę i wlepiła w niego
przenikliwe spojrzenie.
– Pytasz mnie żebym z tobą
pożartowała, czy naprawdę jesteś ciekaw mojej opinii? – spytała poważnie.
– No, przyjmijmy, że tak, jestem
ciekaw, a co?
Podparła pięścią brodę i
zmarszczyła brwi. Na dłuższą chwilę w pokoju zapadła cisza. Poczuł delikatny
niepokój.
– Jeśli mam być szczera – zaczęła
bardzo cicho i poważnie. – to chyba wręcz wolałabym oddać komuś trochę mojego
czasu. Nie zawsze… ale są takie dni, kiedy czuję się przytłoczona życiem,
wiesz? Wszyscy dookoła mnie gdzieś biegną; tyle się dzieje, tyle możliwości.
Gubię się w tym i zaczynam wycofywać. Godziny przelatują mi przed oczami, a ja
nie potrafię do niczego się zmobilizować. Potem jestem na siebie zła, że może
jednak trzeba było wyjść na tę uczelnię i takie tam. Myślę sobie: „Następnym
razem ogarnę to lepiej”, ale to się nigdy nie udaje. To prawda, co wcześniej
mówiłeś, jestem leniem, a im więcej mam czasu, tym łatwiej mi go marnować.
Robię się rozlazła, rozedrgana. Czy też tak miewasz?
Nie był przygotowany na tego typu
wyznanie.
– Nie, nigdy się tak nie czuję.
Komentarze
Prześlij komentarz