Para pierwsza - Mulan
Murderous Desires
Była... niesamowita. Ostra jak
brzytwa, a jednak przyciągała niczym najpiękniejszy z kwiatów. Słodko - gorzka.
Jedyna w swoim rodzaju.
Spotkaliśmy się w środku lata,
pamiętam jakby to było wczoraj. Piekielnie gorące popołudnie, Central Park, ja
siedzący na, choć trochę chłodniejszej niż wszystko dookoła, trawie i te
perfumy... Boże co to był za zapach, niczym stworzony dla Niej. Rozkoszny z
początku i ze złośliwą nutą goryczy niedaleko finału...
Uniosłem głowę na dźwięk
satynowego, dziewczęcego głosu. Nade mną pojawiła się iskrząca w słońcu postać.
Platynowe włosy okalające Jej twarz. Uśmiechała się w rozbawieniu.
- Musisz być bardzo
roztrzepany żeby zgubić dowód, idąc w tak wolnym tempie.
W jej długich, smukłych
palcach pojawiły się moje dokumenty. Podała mi je i nie pytając o nic usiadła
obok. Posłałem jej lekko zdziwiony uśmiech, ale coś w tej dziewczynie nie
pozwalało mi skomentować tych działań.
Mogło się mieć wrażenie, że jest
zbyt ufna. Zagadywanie do obcego? Niezbyt popularne w dzisiejszym świecie. A
jednak dla Niej było to tak naturalne jak i oddychanie.
Miała na imię Harmony. Wyjątkowe
imię dla wyjątkowej istoty.
Tamtego dnia w parku rozmawialiśmy
bardzo długo. Śmialiśmy się z niczego i wszystkiego. Topiliśmy się w uczuciach
z sekundy na sekundę. A później wszystko był szybkie. Drugie spotkanie,
pierwsza randka, drugi wieczór, pierwszy raz... I wtedy wybiła godzina
dwudziesta czwarta szóstego dnia września.
Jakimś cudem przez niecałe dwa
miesiące zdążyliśmy się w sobie zakochać na zabój. Mieliśmy wrażenie, że wiemy
o sobie wszystko.
Lecz czym było wszystko jeśli nie
tylko iluzją nadziei?
- Wiesz, że oddałbym za ciebie
wszystko? - mruknąłem do jej włosów.
- O nie... włącza ci się tryb
irytującego romantyka - jęknęła nadąsana.
Parsknąłem śmiechem i
zawinąłem śnieżny lok na palcu. Udawała znudzoną, ale mimo to do jej zimnej
maski nie pasowały roziskrzone, szafirowe oczy.
- Wiem, że ci się to podoba,
Harm.
Pokiwała tylko głową i
obdarowała mnie szybkim całusem w usta. Zerwała ze mnie prześcieradła i sama
się w nie owijając, obrała kierunek: kuchnia.
- Głodny? - zawołała
świergotliwym głosem.
- Mmm... Trochę - zgarnąłem z
podłogi coś do ubrania i oparty o framugę drzwi sypialni, obserwowałem jak
sprawnie włącza muzykę, a następnie zaparza aromatyczną kawę.
- Świetnie! - odwróciła się i
skarciła mnie wzrokiem za gapienie się - Więc przygotuj coś, a ja pójdę pod
prysznic.
Rzuciła we mnie aksamitną
pościelą i odsłaniając swoje ciało, wybuchła śmiechem. Wbiegła do łazienki, a
zza drzwi wciąż było słychać jej rozbrajający chichot.
Jak można było się spodziewać,
śniadanie zjedliśmy na obiad, ówcześnie roznosząc łazienkę na proch.
Wieczorem znikła i życzyła mi
miłego dnia, ponieważ oboje mieliśmy czas dla siebie dopiero za kilka dni.
Kiedy później okazało się, że
mamy dla siebie pięć dni w tygodniu przez następny rok... nie byliśmy za nic
mniej wdzięczni jak za ten wątpliwy dar.
****
Wstać, zjeść coś, wrócić się
pięć razy po telefon, kluczyki i płaszcz. Check, check, check. Zamienić się w
kulkę nerwów. Check.
Pierwszy dzień po wakacjach
odcinających mnie od bycia studentem zaczął się dość klasycznie. Teraz musiałem
dotrzeć do nowej pracy i przeżyć.
Harmony
07:38
Chyba zapomniałam kluczy do
mieszkania. Wpadnę dziś wieczorem Miłego dnia, xo.
Uśmiechnąłem się do
wyświetlacza i szybko odpisałem.
Droga była pusta jak na
pierwszy dzień roku szkolnego, ale tym lepiej dla mnie. Dotarłem akurat na
czas, kilka formalności i wszystko miało się zacząć.
Od klasy dzielił mnie jedynie
próg. Pewny siebie przekroczyłem go i mimo wszystko, trochę zdenerwowany,
napisałem na tablicy swoje nazwisko.
- Ostatnia klasa bywa bardzo
ekscytująca, nieprawdaż? Mówię tak, bo sam niedawno z niej wyszedłem -
zaśmiałem się serdecznie mając nadzieję, że przekonam do siebie uczniów. Czułem
się jak na prezentacji klasowej, w sumie nie byłem wiele starszy od nich.
- Przepraszam za spóźnienie! -
ktoś wpadł do klasy.
Odwróciłem się, żeby uspokoić
dziewczynę, ale szok prawie odrzucił mnie w tył.
Rozproszony usłyszałem tylko
echo uderzenia książek o ziemię.
- Cholera... - szepnąłem sam
do siebie. Odchrząknąłem zdekoncentrowany - To znaczy... proszę zająć miejsce,
panno...?
- Harmony Richards, proszę
pana - zwiesiła głowę i ciężko oddychając zajęła miejsce z tyłu klasy.
Z całej siły zmusiłem się do
myślenia o lekcji i jakimś cudem doprowadziłem ją do końca.
Wtedy już wiedziałem, że nie ma
dla nas ratunku jakkolwiek chcielibyśmy to kontynuować. Mieliśmy plan,
pragnęliśmy walczyć, o nas, o życie, o przyszłość. Przecież brakowało nam tak
niewiele. Wystarczyło przetrwać do jej osiemnastych urodzin.
Wmawialiśmy sobie, że się uda,
choć sami traciliśmy nadzieję.
Lecz co innego był ciekawe, jak
to możliwe, że nie znaliśmy swojego wieku? Ona była taka dojrzała, więc po co
było się pytać o wiek. Tego dnia w parku nie sprawdzała mojego dowodu, jak to
ujęła, ufała moim bursztynowym oczom. Nie winiliśmy się za te błędy, miłość
zaślepiła racjonalne myślenie. Pragnienie otumaniło.
I choć już wiedzieliśmy, że w tym
co robiliśmy było dwa razy tyle zła co dobra, to nie chcieliśmy tego dostrzec.
Kto by nas winił? Ludzie na ulicy myśleli to samo co my. Wszystko prócz prawa
było na tak.
A jednak byliśmy uwięzieni w tej
złotej klatce, stworzonej po to by nas chronić.
Siedziała na moich udach.
Wpatrywała się swoimi niebieskimi oczami w moje, ciemne, złamane.
- Kocham cię, błagam nigdy o
tym nie zapominaj - pocałowała moje czoło, a ja nie będąc w stanie wydać
żadnego dźwięku oplotłem ją ramionami.
Pamiętam jak miłość i nadzieja
biła z jej ciała. Tego dnia finalnie zrzuciła z siebie skorupę chłodnej i
zadziornej. Stała się bezbronna i krucha, zrozpaczona jak i ja.
- Wiem, Harmony... wiem.
To była nasza ostatnia rozmowa
bez akompaniamentu adwokatów i sędzi. Ktoś coś zauważył i się skończyło.
Wszystko upadło niczym domek z kart.
Teraz siedzę tu sam, opowiadając
to wszystko psychologowi sądowemu, walcząc o wolność. Tłumacząc się z tego, że kochałem
i kocham dziewczynę, która nie miała prawa być moją. Moje uczucie dostrzegali
jako nóż pod jej gardłem.
Odarli mnie z każdego
wspomnienia, prócz tych perfum, tych tajemniczych perfum.
Och ironio, ci którzy kochali,
nie ranili. Pragnęli, nie kradli, cierpią teraz i umierają, a teraz i ja siedzę
tu niczym na spowiedzi mordercy.
Komentarze
Prześlij komentarz