Para pierwsza - miś
Bezruch
Uśmiechnij
się, już po wszystkim. Teraz już nie mamy wpływu na przeszłość, pamiętasz? Nie
mamy. Oczywiście, chciałabym coś zmienić, postąpić inaczej, wybrać inną drogę,
ale po co teraz nad tym myśleć? Życie to niecierpliwy kupiec, płacisz tak wiele
za każdą sekundę, a przecież czas ucieka. Nie marnujmy tego, co już zostało
zapłacone. Czas jest drogi, nie wszystkich na niego stać - doceń to i skup się
na tym, co masz, proszę.
Czemu wydaje ci się, że jestem zadowolona z tego obrotu sytuacji? Po prostu wiem, co trzeba zrobić. Trochę żal, ale poddać się czasem trzeba. Mimo wszystko. Przecież dobrze wiesz, że najchętniej oddałabym dziesięć przyszłych lat za tamte dziesięć minut, niestety, nakład się skończył. Fajnie byłoby znów kochać, być kochaną, znowu biegać, skakać i tańczyć. Pamiętasz? Uwielbiałam tańczyć. Czułam się jak piórko, leciutki motylek delikatnie unoszący się nad ziemią. Bałaś się powiedzieć, że wszystko musi spaść, prawda? Może dlatego upadek bolał tak bardzo. Może to dlatego, zamiast po prostu upaść na tyłek (bo na kolana nie wolno), poleciałam na łeb, na szyję.
Nie pamiętam, czy bolało. Pamiętam za to gorycz porażki, wiedziałam, że ten durny czas mnie ograł w karty, a postawiłam za dużo. Miałam tylko siedemnaście lat! Nawet nie chcesz wiedzieć, co się ze mną działo. Jak błagałam los, Boga, cokolwiek, o jeszcze jedną chwilę, sekundę, która nie byłaby przepełniona tym czymś, co inni nazywali bezczynnością, a ja bezżyciem. Niestety, mało kto dzisiaj modłów wysłuchuje, pozostało jedynie zawrzeć umowę wiązaną. Podpisałam potrzebne dokumenty, możliwe, że cyrograf, w zastaw dałam przyszłość. Niestety, wartość rzeczy się zmienia, zrozumiałam to w swoim czasie. Kolejna z rzeczy, o której mi nie powiedziałaś, przed którą powinnaś mnie chronić. Zamiast tego tylko płakałaś, kiedy po raz kolejny leżałam na łóżku szpitalnym z cierpieniem w oczach i przekleństwami na ustach, próbowałaś mnie przytulić jak pięciolatkę lub pogłaskać jak psa. Nie rozumiesz? Już wtedy nie byłam twoją córką. Dzieci się broni, a nie wybiera najłatwiejszą z możliwych dróg.
Nie rozumiesz.
Czemu wydaje ci się, że jestem zadowolona z tego obrotu sytuacji? Po prostu wiem, co trzeba zrobić. Trochę żal, ale poddać się czasem trzeba. Mimo wszystko. Przecież dobrze wiesz, że najchętniej oddałabym dziesięć przyszłych lat za tamte dziesięć minut, niestety, nakład się skończył. Fajnie byłoby znów kochać, być kochaną, znowu biegać, skakać i tańczyć. Pamiętasz? Uwielbiałam tańczyć. Czułam się jak piórko, leciutki motylek delikatnie unoszący się nad ziemią. Bałaś się powiedzieć, że wszystko musi spaść, prawda? Może dlatego upadek bolał tak bardzo. Może to dlatego, zamiast po prostu upaść na tyłek (bo na kolana nie wolno), poleciałam na łeb, na szyję.
Nie pamiętam, czy bolało. Pamiętam za to gorycz porażki, wiedziałam, że ten durny czas mnie ograł w karty, a postawiłam za dużo. Miałam tylko siedemnaście lat! Nawet nie chcesz wiedzieć, co się ze mną działo. Jak błagałam los, Boga, cokolwiek, o jeszcze jedną chwilę, sekundę, która nie byłaby przepełniona tym czymś, co inni nazywali bezczynnością, a ja bezżyciem. Niestety, mało kto dzisiaj modłów wysłuchuje, pozostało jedynie zawrzeć umowę wiązaną. Podpisałam potrzebne dokumenty, możliwe, że cyrograf, w zastaw dałam przyszłość. Niestety, wartość rzeczy się zmienia, zrozumiałam to w swoim czasie. Kolejna z rzeczy, o której mi nie powiedziałaś, przed którą powinnaś mnie chronić. Zamiast tego tylko płakałaś, kiedy po raz kolejny leżałam na łóżku szpitalnym z cierpieniem w oczach i przekleństwami na ustach, próbowałaś mnie przytulić jak pięciolatkę lub pogłaskać jak psa. Nie rozumiesz? Już wtedy nie byłam twoją córką. Dzieci się broni, a nie wybiera najłatwiejszą z możliwych dróg.
Nie rozumiesz.
Wciąż
uważasz, że masz do mnie prawa, choć nawet sobą nie potrafisz się zająć. Nie
chcę cię. Nie chcę kolejnego "wszystko będzie dobrze", które bardziej
jest skierowane do ciebie niż do mnie. Czy to takie okropne, że chcę, żeby choć
raz to mnie pocieszano? Zawsze to ja ściskam zęby i udaję twardą, ale teraz nie
ma już po co, czas się kończy, chociaż jest wieczny. Słyszałam kiedyś, że my
też. Widać dziś wieczność to dwa miesiące, ile wieczności już przeżyłaś?
Zdecydowanie za wiele, tak o milion za dużo, a przynajmniej połowę z nich
przekrzyczałaś.
Krzyczałaś wtedy, gdy spadłam z roweru i złamałam nogę. Ja płakałam, próbowałam jakoś sobie poradzić, a ty tylko stałaś w pewnym oddaleniu, jakbyś bała się do mnie podejść. I krzyczałaś. Musiałam przejść dalej, by zadzwonić po karetkę. Bolało.
Krzyczałaś wtedy, gdy przyniosłam pierwszą jedynkę ze szkoły. Próbowałam ci wytłumaczyć, że się starałam, że to nie moja wina, że cokolwiek, gdybyś tylko mi pozwoliła coś powiedzieć między jednym wrzaskiem a drugim. Nie udało się. To już inny rodzaj bólu, lżejszy, ale zostaje na dłużej.
Krzyczałaś podczas wypadku. Nie pamiętam nic więcej, tylko to, jak otworzyłaś usta i po chwili słychać było tylko ciebie. To ty byłaś jedyną, która nie odniosła żadnych obrażeń, zapomniałaś? A zachowywałaś się, jakbyś była tam tylko ty. Potem była tylko ciemność. Ten rodzaj bólu był najgorszy. Po części nie minął.
Udaję, że już go nie czuję. To trochę pomaga, łatwiej ci nie odpowiedzieć, kiedy znów podnosisz głos, lub próbujesz udawać, że mnie kochasz. Podobnie jest z tym handlem czasem, udajesz, że go masz tylko po to, by dostać coś, co już dawno było. Też tak robię, ale po cichu. Wciąż wyobrażam sobie, że tańczę, choć to nie stanie się już nigdy. Z każdą obelgą robię piruet, z każdą złośliwością podskakuję niczym lalka na sznurku, a gdy ty trzaskasz drzwiami, kłaniam się nisko, jakby to były najgłośniejsze z braw. Nie rozumiem, czemu nikt nie wiwatuje, czemu jedyne kwiaty, jakie dostaję, to chryzantemy, ot tak, dla przyzwyczajenia. Przynajmniej nie róże, są tak mdląco słodkie i zdradliwe jak ty. Zawsze kupowałaś je po moich występach, choć wiedziałaś, że ich nienawidziłam. Ciągnie swój do swego, co?
Krzyczałaś wtedy, gdy spadłam z roweru i złamałam nogę. Ja płakałam, próbowałam jakoś sobie poradzić, a ty tylko stałaś w pewnym oddaleniu, jakbyś bała się do mnie podejść. I krzyczałaś. Musiałam przejść dalej, by zadzwonić po karetkę. Bolało.
Krzyczałaś wtedy, gdy przyniosłam pierwszą jedynkę ze szkoły. Próbowałam ci wytłumaczyć, że się starałam, że to nie moja wina, że cokolwiek, gdybyś tylko mi pozwoliła coś powiedzieć między jednym wrzaskiem a drugim. Nie udało się. To już inny rodzaj bólu, lżejszy, ale zostaje na dłużej.
Krzyczałaś podczas wypadku. Nie pamiętam nic więcej, tylko to, jak otworzyłaś usta i po chwili słychać było tylko ciebie. To ty byłaś jedyną, która nie odniosła żadnych obrażeń, zapomniałaś? A zachowywałaś się, jakbyś była tam tylko ty. Potem była tylko ciemność. Ten rodzaj bólu był najgorszy. Po części nie minął.
Udaję, że już go nie czuję. To trochę pomaga, łatwiej ci nie odpowiedzieć, kiedy znów podnosisz głos, lub próbujesz udawać, że mnie kochasz. Podobnie jest z tym handlem czasem, udajesz, że go masz tylko po to, by dostać coś, co już dawno było. Też tak robię, ale po cichu. Wciąż wyobrażam sobie, że tańczę, choć to nie stanie się już nigdy. Z każdą obelgą robię piruet, z każdą złośliwością podskakuję niczym lalka na sznurku, a gdy ty trzaskasz drzwiami, kłaniam się nisko, jakby to były najgłośniejsze z braw. Nie rozumiem, czemu nikt nie wiwatuje, czemu jedyne kwiaty, jakie dostaję, to chryzantemy, ot tak, dla przyzwyczajenia. Przynajmniej nie róże, są tak mdląco słodkie i zdradliwe jak ty. Zawsze kupowałaś je po moich występach, choć wiedziałaś, że ich nienawidziłam. Ciągnie swój do swego, co?
Może to
dlatego na biurku położyłam chryzantemę i różę. Może sama jestem do obu
podobna, w końcu coś z ciebie mam. Wszyscy mówią "wykapana matka", a
ja nie wiem, czy mam się wściec, czy rozpłakać. Nie chcę być jak ty. Wiesz,
napisałabym ci to wszystko w liście, ale przecież i tak byś go nie przeczytała.
Spojrzałabyś na kwiaty, puste łóżko i kartkę na stole i już byś zrozumiała.
List wrzuciłabyś do ognia i zaczęłabyś krzyczeć ze złości i udawanej rozpaczy,
uskarżać się na ciężki los biednej matki. Może dlatego nawet nie próbuję. A
może po prostu za bardzo się boję, nie umiem powiedzieć ci czegoś, co jest
prawdą i nie jest przytykiem w twoją stronę. Gdzie się zgubiłyśmy?
Analizuję
nasze błędy, których ty nie chcesz przyjąć do wiadomości, a ja prawie nie
pamiętam. Każdą krótką chwilę, jeszcze wtedy, gdy wszystko było dobrze i już po
tym, jak runęło jak domek z kart. Brak zrozumienia, brak rozmowy, wieczne
oskarżanie siebie nawzajem - i nas same - za kolejne niepowodzenie, kolejny
błąd, kolejną niesprawiedliwość losu. Może naprawdę jesteśmy podobne, to chyba
dlatego tak nienawidzę nas obu. Ciebie za to, co zrobiłaś i siebie za to, że
jestem tobą.
Chciałabym
powiedzieć, że wybiegłam z domu z plecakiem na ramionach, pędziłam szybciej niż
sam czas. Niestety, wyglądało to trochę inaczej, trochę bardziej boleśnie i
trochę mniej beztrosko. Powoli, strasznie powoli spakowałam torbę, zostawiłam
kwiaty na biurku i zaczęłam jechać w stronę wyjścia. Nie mogłam zjechać ze
schodów - to tego się obawiałaś? Dlatego nie chciałaś zamontować tej głupiej
rampy, tylko za każdym razem prosiłaś o pomoc sąsiada, żeby pomógł mnie wnieść
po tych kliku stopniach, bo jeszcze byś złamała paznokieć? A może po prostu tak
lubisz utrudniać życie wszystkim naokoło?
W tym momencie niezbyt mnie obchodziła twoja odpowiedź, której pewnie i tak bym nie usłyszała. Po prostu stoczyłam się, dosłownie i w przenośni, tylko po to, by uderzyć się głową o chodnik. Bolało, ale przecież przeżywałam gorsze rzeczy. Nawet krwi nie było zbyt dużo. Potem po prostu podniosłam wózek, by spróbować wejść na niego ponownie. I odjechać, byle jak najdalej.
W tym momencie niezbyt mnie obchodziła twoja odpowiedź, której pewnie i tak bym nie usłyszała. Po prostu stoczyłam się, dosłownie i w przenośni, tylko po to, by uderzyć się głową o chodnik. Bolało, ale przecież przeżywałam gorsze rzeczy. Nawet krwi nie było zbyt dużo. Potem po prostu podniosłam wózek, by spróbować wejść na niego ponownie. I odjechać, byle jak najdalej.
Kto by pomyślał, że zemdleję parę metrów
dalej?
Przypuszczam,
że nie ty. Znowu się darłaś, tak, że wybudziłaś mnie z odrętwienia, w sam raz,
żeby - znowu - zadzwonić po karetkę. Chciałam powiedzieć, że ledwo trzymam się
na nogach, ale ty nie doceniłabyś żartu. Ciężko zrozumieć, że to jedyny sposób,
żeby nie myśleć o tym na poważnie, nie? Jeszcze musiałabyś przestać krzyczeć.
Nie, nie oszukujmy się, prędzej czas by stanął w miejscu a ja na nogach, niż ty
byś ucichła. Człowiek się przyzwyczaja, ale to nie przestaje zaskakiwać, ten
twój egoizm. Powinno przestać.
Po
przyjeździe karetki trochę się uspokoiłam. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę
nie wiem, ile minęło, w głowie miałam tylko myśl, że chciałabym iść spać. I
żeby było wreszcie cicho, tak po prostu. Ty, wręcz przeciwnie, nakręciłaś się
jeszcze bardziej, chyba po to, żeby wzbudzić litość ratowników, którzy zupełnie
nie zwracali na ciebie uwagi. Jak się z tym czujesz? Po raz pierwszy pominięta,
niewidzialna? Witaj w moim życiu, podoba się? Ciągle mi powtarzasz, że skupiam
się tylko na sobie, że nie widzę, jak bardzo cierpisz, jak wiele musiałaś
przejść. Ty, ze wszystkich ludzi. Ty mówisz to mi. Chyba nie
widziałam większej ironii niż twoje zapłakane oczy otoczone rozmazanym tuszem
do rzęs (co, robi większe wrażenie niż ten wodoodporny?), usta wygięte w rozpaczliwym
grymasie i ręce zaciśnięte na ciemnoszarej spódnicy, tuż obok mojego wózka,
moich bezwładnych nóg i mojego życia, które nie ma sensu. Tuż obok fotografii z
ostatniego występu, puchar i brawa na stojąco. Ty oczywiście nie widzisz żadnej
z tych rzeczy.
Znowu
straciłam przytomność, znowu jestem wśród tych upiornie znajomych, białych
ścian, powinni mi zarezerwować tu miejsce. Tabliczka z nazwiskiem, najlepiej
złota, żeby zrekompensować mi bóle kręgosłupa i istnienia. Znowu nie wiem, ile
czasu minęło, ile mi zostało, ile uda mi się ugrać jeszcze w karty z życiem i
śmiercią.
Hej,
oddam wam przeszłość i teraźniejszość, zostawcie mi tylko te parę chwil przed
końcem, może chociaż one będą ciche.
Może
wtedy oniemiejesz, mamo.
Komentarze
Prześlij komentarz