Para ósma - pingwin

Stracić głowę

            Już od progu buchnął mu w twarz zapach rozgrzanych ciał, oparów alkoholowych i pomieszanych smaków z elektronicznych papierosów. Po rześkim nocnym powietrzu było to, jak mocne uderzenie w mur, jednak chłopak nie zraził się i rzucił w środek wijących się członków i wyrzucił ręce nad głowę, wreszcie czując, że żyje. Migające światła stroboskopowe zostawiały złote plamki pod jego zamkniętymi powiekami, a dudnienie głośników idealnie oddawało rytm krwi, przepływającej w jego żyłach. Zachłysnął się klubowym zapachem, nie zważając na kolejne pary rąk, które które dotykały go, zdejmowały kurtkę, podawały kolejne szoty. To w tym momencie nie było najważniejsze, bo liczyła się jedynie przyjemność, którą odczuwał przez zbyt wielkie natężenie dźwięków. Zatracenie. Z dala od problemów, codzienności, wyboru studiów i zdania matury na przynajmniej przyzwoitym poziomie. Odchylił głowę do tyłu, kiedy poczuł zęby na swojej szyi. Więcej. To wszystko było uzależniające. Oddanie się nieznajomym, bez władzy nad swoim ciałem, bez konieczności podejmowania decyzji i mówienia tak, nie, nie chcę. Chciał. Bez względu na cenę, jaką musiałby potem zapłacić, chciał więcej.
            W jednym momencie czyjeś ręce szarpnęły go mocniej, wyrywając z letargu i pociągnęły na kraniec klubu, tuż koło toalet, gdzie było najspokojniej, a dźwięki z sali były lekko przytłumione. Albo to jego głowa. Roześmiał się w głos, patrząc na swojego porywacza, którego wściekłe spojrzenie nie wróżyło nic dobrego.                                      
- Spieprzyłem? - rzucił rozbawionym głosem, przejeżdżając kciukiem po jednodniowym zaroście na szczęce mężczyzny.
            Czuł, jak ten napina mięśnie twarzy i usilnie stara się nie wybuchnąć, choć był tego bliski. Pokręcił głową, zabierając rękę. Pisnął cicho, kiedy jego nadgarstek został zamknięty w ciasnym uścisku, a z oczu Maksa waliły gromy. Przełknął ciężko ślinę, wiedząc, że to nie wróży nic dobrego. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. 
            Cichy, przeszywający szept był dużo gorszy, od wrzasku. Chłopak spodziewał się krzyków, wyzwisk, może nawet podniesionej ręki, jednak to była zupełna rezygnacja. Brak nadziei na jakąkolwiek poprawę. A przecież to on go w to wciągnął. Podał pierwszy kieliszek wódki, kupił paczkę papierosów, odpalił skręta. 
- Maks, ale daj spokój. Chill totalny, przecież nic takiego się nie dzieje. Tylko się bawię.
-Bawisz? - prychnął Maksymilian. - Okey, chcesz, to się baw, ale już beze mnie. Dłużej tego nie będę znosił.
            Odrzucił jego rękę i szybkim krokiem ruszył do baru. Chłopak jeszcze długo stał w jednym miejscu, dopóki jakaś zbyt napalona para prawie go nie staranowała w drodze do toalety. Sięgnął do kieszeni po garść banknotów i przepychając się między ludźmi ruszył do kontuaru. Ostatni drink i więcej nic. Pójdzie grzecznie do domu. A nie, jednak nie pójdzie. Klepnął się otwartą dłonią w czoło i roześmiał, nie zważając na podejrzliwe miny ludzi przy barze. Co on złapie o takiej porze do Sobótki? Stopa, co najwyżej. Z jakimś podejrzanym typem z walizką na tylnym siedzeniu, w której po zatrzymaniu na środku drogi znajdzie tasak pokryty krwią. Taaa, bawmy się. 

- Stary, nic ci nie jest?!
            Poczuł dłoń na swoim ramieniu i dopiero wtedy dotarł do niego ból w dłoniach. Z poobcieranymi do krwi rękami, kostką smętnie zwisającą z jego ramienia i paroma kosmykami włosów na twarzy, które wysunęły się mu z koka, klęczał na chodniku.
            – T-tak – odchrząknął lekko, aby jego głos wrócił do normalności. – Tak!
            Spróbował się podnieść, jednak jego mięśnie całkowicie odmówiły posłuszeństwa, nie chcąc utrzymać jego ciężaru. Sapnął cicho, kręcąc głową i w tym samym momencie wątłe ramię objęło go w pasie, ciągnąc chłopaka w górę. Dzięki temu Baltazar stanął niepewnie na nogach, otrzepując kolana z kurzu i poprawiając pasek plecaka na ramieniu.
 – Dzięki. – Klepnął drobnego blondyna po ramieniu, nie zaszczycając go dłuższym spojrzeniem i odszedł w stronę Pergoli. Był tam umówiony, a parę minut spóźnienia miał jeszcze zanim jakimś cudem wylądował na klęczkach na ziemi.Założył słuchawki na głowę, puszczając mimo uszu to, że jego „wybawca" coś za nim woła. Zatrzymał się dopiero parędziesiąt metrów dalej, opierając się o latarnię w momencie, w którym wzrok zaszedł mu mgłą. Nie widział nic, a odgłosy z ulicy były w tym momencie mocno dezorientujące, więc przełknął głośno ślinę, chwytając się kurczowo słupa. Zamrugał parokrotnie powiekami, jednak to nic nie dało. Nerwowym ruchem dłoni otarł parę łez spływających mu po policzkach i wziął uspokajający oddech.
            – E-ej stary... te-telefon. Zostawiłeś te-te-telefon.
            Poczuł czyjąś obecność w swojej przestrzeni osobistej, a rozdygotany głos nie mógł należeć do nikogo innego, jak do tego chłopaka, który pomagał mu się podnieść.
            W tym momencie wzrok odrobinę się mu wyostrzył, więc był w stanie dostrzec zamazaną plamę przed sobą. Wyciągnął rękę po zgubę, jednak najwidoczniej minął się z celem o are centymetrów, bo zacisnął palce na skrawku koszulki tamtego. Chłopak roześmiał się, ale włożył mu komórkę do ręki. 
- Balbin j-jestem. – Potrząsnął za jego palce, widocznie chcąc się przywitać. – Baltazar – wycedził, wrzucając telefon do kieszeni i oddychając z ulgą, kiedy poczuł znajomy ciężar. – Dzięki za wszystko, a teraz spadam. 
Odepchnął rękę, która widocznie zmierzała w stronę jego ramienia i ruszył w dalszą drogę, jeszcze parokrotnie mrugając oczami, w naiwnym przeświadczeniu, że jakoś mu to pomoże.
            Nie pomogło. 
            Paroma nerwowymi ruchami spróbował ułożyć kosmyki na swoje miejsce, jednak bezskutecznie. Jedyne, do czego doszedł to to, że ręce widocznie mu się trzęsły i ledwo czuł, że w ogóle coś nimi dotyka. Wzdrygnął się, ale wytrwale szedł na przód. Już słyszał zrzędliwy głos Maksa, który będzie marudził jak to on zawsze się spóźnia i wcale go nie szanuje i tak w ogóle, to powinni wreszcie to skończyć. A potem znów wylądują u niego w akademiku, licząc na to, że współlokator Maksymiliana nagle nie wparuje do pokoju.

            - No wreszcie jesteś, księżniczko! – wysoki głos chłopaka zaburzył nuty Pledge,​ wdzierając się do jego uszu. Skrzywił się, wieszając słuchawki na szyi, ale odpowiedział na przelotny uścisk, uśmiechając się ironicznie. – Nie wypada przychodzić punktualnie, zapomniałeś?
            Tamten tylko przewrócił oczami, ciągnąc go za sobą nad brzeg fontanny i brutalnie sadzając na betonie. 
- Znów naczytałeś się fanficków, prawda? 
- Może – mruknął na to, zdejmując czerwone trampki i wkładając do nich skarpetki.       Wydał z siebie jęk ulgi, kiedy lodowata woda obmyła mu stopy, a on opadł na plecy, zamykając oczy i ciesząc się ostatnimi ciepłymi promieniami październikowego słońca na twarzy. 
- Jest zimno. 
- No shit, Sherlock! Potrzebuję tego, siedź cicho. 
- Jak zwykle uroczy – rzucił Maks zgryźliwie, przesuwając wzrokiem po ciele towarzysza i zatrzymując go na dłużej na odkrytym fragmencie skóry nad jeansami. 
- Nie gap się.
Fuknął urażony, wpatrując się w taflę wody, którą marszczyły małe fale wywoływane ruchami nóg Baltazara. 
- Jak w szkole? 
- Brzmisz jak moja matka. 
         - Oj ale z nią nie robisz takich rzeczy. – Przejechał opuszkiem palca po bladej skórze odcinającej się wyraźnie na tle czarnych ubrań, na co Baltazar wzdrygnął się i poderwał do pionu.
- Zabieraj łapy! - warknął, obciągając podkoszulek z Led Zeppelin i poprawiając włosy. 
         - Okres masz, czy jak? 
         - A żebyś wiedział! 
Wstał gwałtownie, naciągając buty na nogi i zarzucając kostkę na ramię. Miał odejść, kiedy poczuł palce na nadgarstku. Przystanął, przełykając ślinę i poprawiając pasek plecaka.  – Przepraszam, zostań. Albo chodźmy do mnie.

            Zacisnął wolną dłoń w pięść, słysząc drugie zdanie. Sam nie wiedział dlaczego aż tak go rozdrażniło w tym momencie, ale wyrwał się Maksowi i przecinając wąski trawnik pobiegł w stronę przystanku. Słyszał, że jego towarzysz go woła, chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale w tym momencie było mu wszystko jedno. Naciągnął słuchawki na uszy i niecierpliwie tupiąc nogą, czekał na autobus na dworzec. Musi wrócić. Wróci do domu, zażyje paracetamol i będzie dobrze. Wszystko się ułoży, tylko niech ten cholerny autobus przyjedzie!

            Z pełną szklanką radosnym krokiem podbiegł do parkietu, by wmieszać się ponownie w tłum ludzi. Tego mu było trzeba. W sumie dobrze, że Maks sobie poszedł. Już nie będzie musiał się zbytnio ograniczać. Położył dłoń na karku chłopaka, który do niego podszedł i gwałtownie wpił mu się w usta, nad jego ramieniem szukając swojego, już byłego, partnera. Uśmiechnął się i przygryzł wargę nieznajomego, kiedy go wypatrzył. Wiedział, że Maksymilian na niego patrzy. Widział, jak szklanka, którą trzymał rozbiła się w drobny mak, a Klara odskakuje z przerażeniem. Satysfakcja. To jest dokładnie to, co czuł w tym momencie. Odrzucił głowę do tyłu, przerywając pocałunek i tym razem to on pociągnął go za sobą. Wypadli przez metalowe drzwi na plac i zachłysnęli się świeżym powietrzem. 
- Masz skręta?
- Jak się nazywasz? 
Rozrzucił ręce na boki i obracając się wokół własnej osi, wykrzyknął:
- Nazywam się Milijon, bo za miliony walczę i cierpię katusze! Czy jakoś tak. - Machnął ręką, zataczając się na chłopaka, który z niedowierzaniem patrzył to na niego, to na grupkę studentów, którzy chyba z wrażenia przystanęli przy wejściu na podwórze.  - Krystian jestem. - Nieznajomy wyciągnął rękę, chyba jednak licząc na podanie prawdziwego imienia, czego niestety nie uświadczył. 
- To masz?! 
Sięgnął do kieszeni kurtki i podał mu to, o co prosił, razem z zapalniczką. To nie był wieczór od kłócenia się, tylko od dobrej zabawy, więc nie zamierzał rozpoczynać czegoś, co mogło się skończyć nieciekawie tylko dla niego. 
Z fascynacją patrzył, jak “Milion” wypuszcza kłąb dymu, przekazując mu skręta i ciężko siadając na murku obok. 
- Ten świat jest śmieszny - mruknął w przestrzeń i nie czekając na niego, poderwał się i wbiegł do środka. Musiał chyba jednak znaleźć Maksa, choć głupio mu było się przyznać, że nie przemyślał swojego zachowania. Ale czekało go to, albo perspektywa spania na dworcu.
Opcji numer trzy nie było. 
Ponowne wejście do dusznego klubu nie było już tak przyjemne, jak poprzednio. Kłótnia z Maksem skutecznie go otrzeźwiła, a teraz to wszystko wydawało mu się po prostu śmieszne. Z gorszych rzeczy wychodzili. Wkroczył w roztańczony tłum, ostrożnie stawiając kroki, bo czuł, jak ziemia pod nim faluje. 
Zobaczył Maksa. Stał do niego tyłem, opierając rękę o kolumnę nad głową swojej przyjaciółki i coś gwałtownie tłumacząc. Zrobił parę kroków w jego stronę. Chciał go zawołać, jednak dudniąca muzyka z powodzeniem wepchnęła mu słowa z powrotem w usta.  Chwycił się z agłowę, którą przeszedł ostry ból i upadł na kolana. Ktoś go chyba zawołał, ale ręki by sobie uciąć nie dał, może mu się jeszcze przydać. 

- Tak go znalazłem. To nie pierwsza taka sytuacja, więc chyba już powinien się zbadać. 
Szum.
- Nie, nie jestem jego rodziną. Nie. 
Nie słyszał nic, oprócz uciążliwego szumu w uszach. Gdzie się podziała muzyka? - Partnerem. Nie interesuje mnie pańska… Szum.
- Dziękuję! 
Trzasnęły drzwi, coś obok jego prawego ucha zaszurało i wszystko ucichło. Został tylko pulsujący ból i nagłe pojawienie się ciepłej dłoni na jego odkrytym ramieniu. Podjął wysiłek uniesienia powiek. Sprawdzenia, czy Maks nadal jest obok. Chyba słyszał coś o partnerze. Przełknął ślinę i odwrócił głowę, mrugając powiekami, żeby wyostrzyć wzrok. To nie był Maks. 
- Siemasz, Baltazar. Tym razem zaciągnąłem cię do szpitala, ale jakoś nie stawiałeś oporów.
Ten jeden, jedyny raz. 
Balbin. Ten, który tyle razy widział go w sytuacji, w której nie powinien był. Dopiął swego i zawiózł go do tego cholernego szpitala. Bez jego zgody położył go w szpitalnym łóżku i był jeszcze z siebie zadowolony. Paranoja. 
- Wiesz, dawno ci mówiłem, żebyś ze mną poszedł do szpitala, pamiętasz? 
- Nic mi nie jest! 
- Nie? A zawalone studia? Halucynacje? Nieźle bredziłeś tutaj po drodze. Przystawianie się do obcego faceta? Ile razy miałem ci powtarzać, że to się nie skończy dobrze? 
Patrzył na niego z przerażeniem, coraz szerzej otwierając usta. Jak to zawalony licencjat?
Przecież miał jeszcze czas. Przecież to była dopiero trzecia liceum. 
- Żadna trzecia liceum. Z liceum już dawno wyszliśmy pamiętasz? Pamiętasz, jak spotkałem cię na ulicy, na klęczkach, rozdygotanego? 
- J-jąkałeś się. 
            Balbin roześmiał się, klepiąc nagie ramię swojego towarzysza i kręcąc głową. Baltazar musiał przyznać, że dawno nie słyszał tak gorzkiego śmiech, co jakoś wprawiło go w jeszcze podlejszy nastrój, niż był do tej pory. Balbin podniósł na niego wzrok, a po jego twarzy płynęły łzy. 
- Nic nie pamiętasz, Balti, nie? Ale może pamiętasz to, że mówiłeś, że jesteśmy panami świata? Że epilepsja to nic, a mieszanie leków z używkami jest świetnym pomysłem. Żart. 
            Handluj swoim czasem dalej, Baltazarze. Ale pamiętaj o jednym. Mnie tu już nie będzie.
            Lekarz się tobą zajmie. 
            Wstał z krzesła i posyłając mu ostatni smutny uśmiech, wyszedł z sali, zostawiając za sobą roztrzęsionego Baltazara. 
            Niemożliwe.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga