Para jedenasta - wąż
Diablo
Diablo, przystojny mężczyzna pod krawatem i z aktówką w ręce, powoli kroczył po chodniku przy ulicy Grunwaldzkiej, obserwując tych wszystkich ludzi, którzy nigdy nie mieli na nic czasu.
Szybki pocałunek dla męża w ramach podziękowania za podwiezienie do pracy; szybki, bo przez, na szczęście opuszczoną, szybę w drzwiach samochodu i szybki, bo niecierpliwi kierowcy już trąbili, poganiając blokującego drogę. Jegomość, który niespodziewanie wybiegł z klatki schodowej, bez zwątpienia był spóźniony na ważne spotkanie, gdyż z tego wszystkiego zapomniał o założeniu czapki na głowę i rękawiczek na kościste dłonie. Tęga kobieta śpiesząca się na wyprzedaże tak bardzo, że nawet nie zwracała uwagi na potrącanych przez nią przechodniów. Chciała zdążyć jeszcze przed otwarciem sklepu, żeby zająć najlepsze miejsce i zgarnąć najładniejsze szmatki. Podobnej rzeczy pragnął chłopczyk, tyle że w jego przypadku rozchodziło się o dotarcie na przystanek, zanim autobus odjedzie bez niego na pokładzie. Co było całkiem trudne, zważywszy na niewielki wzrost malca i ludzi, którzy nie mieli w zwyczaju patrzeć pod nogi, szczególnie w tłumie. Wołał tylko swoim cieniutkim głosem „przepraszam, przepraszam, proszę pani, proszę pana”, ale prawie nikt go nie słyszał. Mało kto nie był skupiony na pogoni za swoim celem.
Dlatego Diablo nie musiał się martwić, że ktokolwiek zwróci uwagę na jego niepasujący do pogody strój: na podobieństwo spóźnionego jegomościa nie miał czapki, ba, nie miał nawet zimowego płaszcza czy puchowej kurtki, o odpowiednich butach już nie wspominając. Teraz nie notowali jego obecności, szedł niczym duch, mimo że był całkowicie materialny i można było na niego wpaść, ale wiedział, że w przyszłości to się zmieni, że przyjdą do niego błagać o kolejną dawkę.
To były tylko drobne ryby, tak zwane pewniaki, których nie trzeba było szukać. Sprawiali, że jego biznes sam zarabiał na siebie. Jednak Diabla interesowały głównie grubasy.
Nie chodziło o osobników cierpiących na otyłość pierwszego czy drugiego stopnia, ale o ludzi, którzy mogli przynieść mu naprawdę obfite kontrakty. Być może dostałby nawet pochwałę od Szefa, gdyby udało się zrealizować jeden z nich. Zachichotał na tę myśl. Na żywo byłoby zdecydowanie bardziej zabawnie niż w jego głowie.
Podobnie jak tłum, także i Diablo musiał zatrzymać się przed pasami. Może i ludzie niecierpliwili się z tego jakże niepotrzebnego postoju, ale nie byli na tyle głupi, by pchać się pod koła rozpędzonych samochodów, kierowanych przez równie spieszących się pracowników, studentów, dyrektorów, prezesów i im podobnych. Na twarzach stojących (prawie zlewali się w jeden organizm) widniało jedno wielkie niezadowolenie z racji marnowania czasu na bezczynnym czekaniu, kiedy mogli dopieszczać szczegóły swoich projektów lub współpracowników, wymyślać chwytliwe hasła reklamowe, skuteczne metody sprzedaży drogich produktów, motywować chcianych lub demotywować niechcianych pracowników…
Czerwone zmieniło się na zielone i wszyscy ponownie ruszyli przed siebie szybszym lub wolniejszym krokiem. Wszyscy oprócz Diabla, który uznał za zabawne złapać jakiegoś jegomościa za płaszcz i przytrzymać na sekundę, może dwie, jeszcze bardziej opóźniając wędrówkę nieznajomego. Ten przeklął pod nosem i machnął ręką za siebie. Nie poczuł, żeby kogoś trafił, ale nikt go już nie trzymał, więc dołączył do tłumu, by popłynąć z nurtem.
Mężczyzna ponownie zachichotał.
Miał dzisiaj tak dobry humor, że chętnie spsociłby coś jeszcze. Kiedyś takich jak on nazywali drapichrustami, w obecnych czasach jednak ofiara podłego żartu użyłaby bardziej wulgarnego przezwiska.
– Panu to chyba gorąco, nieprawdaż? – Usłyszał nagle.
Aż się rozejrzał dookoła, wiedziony ciekawością i niedowierzaniem, że jednak znalazł się ktoś, kto dostrzegł go pośród tych wszystkich mrówek, jak czasem nazywał ludzi.
Jego wzrok natrafił na kogoś, kogo nie spodziewał się, przynajmniej nie w tej chwili, nie w tym miejscu, nie w tej sytuacji. Czuł się, jakby wygrał główną nagrodę na loterii przeznaczonej dla śmiertelników, naiwnie myślących podczas wysyłania kuponów, że może tym razem szczęście się do nich uśmiechnie. Uśmiechnęło się, ale do Diabla, na twarzy którego, mimo że wiedział, iż szanse na dojście do transakcji są naprawdę małe, także pojawił się szeroki, przyjazny uśmiech, niby w odpowiedzi. Wystawił na widok publiczny cały garnitur śnieżnobiałych zębów, idealnych do reklamowania jednej z wielu istniejących na rynku past do zębów.
– Piekielnie – odpowiedział na zadane wcześniej pytanie albo raczej na stwierdzenie. W głosie przebrzmiewały wesołe nutki.
Nie zraziło to stojącego przed nim staruszka ze zmęczeniem wymalowanym na pomarszczonym obliczu. Najlepsze lata miał już dawno za sobą, co było zresztą wyraźnie widać. Ciało słabe, wydawało się, że chwiało się przy mocniejszych podmuchach wiatru i że trzymało się tylko za pomocą silnej woli zamieszkałej w nim duszy, która także nie należała do najsilniejszych. Kwestia miejsca, w którym się wychował, charakteru, doświadczeń, spotkanych ludzi.
Nie zraziło to stojącego przed nim staruszka ze zmęczeniem wymalowanym na pomarszczonym obliczu. Najlepsze lata miał już dawno za sobą, co było zresztą wyraźnie widać. Ciało słabe, wydawało się, że chwiało się przy mocniejszych podmuchach wiatru i że trzymało się tylko za pomocą silnej woli zamieszkałej w nim duszy, która także nie należała do najsilniejszych. Kwestia miejsca, w którym się wychował, charakteru, doświadczeń, spotkanych ludzi.
Tłum omijał tych dwóch. Traktowani byli bardziej jako nieruchome elementy krajobrazu. Po prostu stali, nie ruszali się, więc nie sprawiali większego problemu tym, których spojrzenia wbite były w ekrany smartfonów. Kątem oka albo przy pomocy intuicji notowali ich obecność, dzięki czemu nie wpadali na tę specyficzną przeszkodę.
– Przejdziemy się? – zaproponował młodszemu mężczyźnie, na co ten pokiwał głową. Uśmiech nie schodził z jego ust, w głowie pojawiały się obrazy o sukcesie, dziele najzwyczajniejszego w świecie przypadku. Próbował powstrzymać zbyt optymistyczne jak na razie myśli; nie mógł być przecież pewny, że dzisiaj dojdzie do zawarcia nowego kontraktu. Ale szczerze wierzył w to, że ewentualnie nawiązana znajomość zaowocuje w przyszłości i obędzie się bez narzekania na efekty.
– Pozwolisz, że się wesprę na tobie? Wiek już nie ten, mimo że czułem się z rana jak dwudziestolatek: pełny energii i gotowy wyjść z domu bez wiecznie towarzyszącej mi laski. No i teraz mam. – On także uśmiechnął się, z zakłopotania, że zapomniał dodatkowej nogi, pokazując znaczne braki w uzębieniu. Dlaczego nie zdecydował się na sztuczną szczękę?
Diablo nadstawił ramię, w które wbiły się starcze palce. Szczęście, że miał na sobie marynarkę, w innym przypadku paznokcie na pewno rozorałyby delikatną skórę mężczyzny, być może nawet zostawiając po sobie wieczny ślad w postaci blizn.
Staruszek poślizgnął się na lodzie. Gdyby nie wymuszona ludzka podpora, leżałby teraz na chodniku ze złudną nadzieją na to, że znajdzie się jakaś dobra dusza, która pomogłaby mu stanąć na równe nogi. Pytanie tylko, czy ktokolwiek ze śpieszących się ludzi zatrzymałby się na moment, żeby na podobieństwo Samarytanina podać rękę, podnieść do góry, poprawić puchatą czapkę, otrzepać płaszcz i przyjaźnie ostrzec, że powinien bardziej na siebie uważać? Nie wspominając już o zaproponowaniu, że odprowadzi poszkodowanego do najbliższej placówki, w której mógłby liczyć na pomoc medyczną, o ile byłaby taka potrzeba.
– Wszystko w porządku? – zapytał starca. Próżno było szukać w nim oznak jakiegokolwiek współczucia. Bardziej martwił się, że klient jeszcze mu wykituje przed podpisaniem kontraktu, na który przecież tak bardzo liczył.
– Tak, tak. Nie spodziewałem się, że będzie tak ślisko. Wtedy założyłbym inne buty. – Tak jak z twarzy młodszego nie znikał przyjazny uśmiech, tak usta starszego rozciągnięte były w uśmiech pełny zakłopotania. Obaj zajmowali się bądź dalej zajmują się handlem, wiedzieli, że uśmiech to podstawa i wiecznie powtarzali to jedno słowo, nie patrząc na to, czy powinni, czy też nie. Uśmiech, uśmiech, uśmiech.
Gdy Diablo przyjrzał się obuwiu nowego znajomego, okazało się, że rzeczywiście ten wyciągnął już z szafy mokasyny, idealnie nadające się na naprawdę upalne dni, ale beznadziejne, jeśli chodziło o ochronę przed zimnem i poślizgami.
– Trochę nierozsądnie z pana strony.
– I kto to mówi? – Machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. – Pan nie masz nawet kurtki, tylko zwykły garnitur. Ale chyba nie taki zwykły, skoro nie jest panu zimno.
– Jutro kupię. – Chciał powtórzyć gest staruszka, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Nie mógł go teraz zrazić do siebie, jeśli nie chciał dopiąć sprzedaży. Koniec miesiąca, trzeba było wyrobić plany, żeby szef nie tylko się nie wściekł, ale jeszcze dorzucił premię. Taką soczystą, obfitą, wylewającą się wręcz premię.
– Jutro, jutro… Ile razy moje uszy usłyszały to słowo i to jeszcze wypowiedziane z moich własnych słów! – Położył wspomniane uszy po sobie, głowę nieco schował wśród ramion. Bał się reakcji młodszego towarzysza? Ale Diablo nie odezwał się ani słowem, patrzył tylko na starca, czekając aż ten będzie kontynuował. Nie potrzeba było lepszej zachęty; mówił powoli, nieśpiesznie, często robiąc pauzy, żeby odnaleźć odpowiednie słowa w zawodzącej pamięci: – Przez całe życie powtarzałem, że zrobię coś jutro. I tak mijał mi dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku i nawet się nie obejrzałem, a już byłem stary. Powtarzali mi, że to, co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj, żebym nie odkładał niczego na później, żebym nie planował, tylko robił. Nawet moja żona była tego zdania… – Głos mu zadrżał, załamał się. Wierzchem dłoni, z której nie zdjął rękawiczki z miękkiej skórki norki, wytarł kącik oka. Pewnie łzawiło mu przez wszechobecny zimno, wdzierające się nawet pod najgrubsze warstwy ubrań.
Diablo dobrze wiedział, o czym mówi starszy mężczyzna. Obserwował go przez bardzo długi czas, chyba odkąd ten nauczył się podstawowych słów. Był obecny w jego życiu przez te wszystkie lata, mimo że staruszek nie zdawał sobie z tego sprawy. I wtedy, kiedy żona odeszła od niego, czego powodem była wieczna opieszałość męża, który dzień w dzień mówił, że „śmieci wyniesie jutro, w garażu posprząta jutro, kran naprawi jutro, zabierze dzieciaki na plac zabaw też jutro”. I wtedy, kiedy wiecznie odkładał zadzwonienie do byłej już żony, przeproszenie jej za wszystkie popełnione błędy, obiecanie poprawy, odwiedzenie w szpitalu, gdy do niego trafiła, aż umarła bez ani jednej rozmowy i ani jednej szansy na dojście do porozumienia. I wtedy, kiedy minął termin oddania rękopisu jego pierwszej książki, która wkrótce miała zostać wydana; później nie miał już szczęścia do wydawnictw, żadne nie chciało się zgodzić wydać debiutanckiej powieści, a to wszystko przez to teksty w stylu „dzisiaj jestem bardzo zmęczony, jutro popiszę, wstanę wcześniej albo pójdę spać później, nadrobię”. I wtedy, kiedy nie śpieszył się z opłacaniem rachunków za prąd, wodę, abonament telefoniczny, mieszkanie, aż w końcu wszystko mu wyłączyli i nawet listowne ponaglania, wysyłane i wrzucane do skrzynki pocztowej raz za razem, w niczym nie pomogły.
– Byłem tak pochłonięty pracą, w której zresztą nie szło mi najlepiej właśnie przez odsuwanie wszystkiego w czasie, że nie zdawałem sobie sprawy, że życie na moich kiepsko widzących oczach ucieka mi przez palce. Pracowałem w takich godzinach, że nie było mnie przez większość dnia. Dolicz do tego ponad godzinne dojazdy, jakieś zakupy, które robiłem, gdy w lodówce było już całkowicie pusto, przygotowanie posiłków, a zobaczysz, że tego czasu miałem naprawdę mało. A ja zamiast go wykorzystać w pełni, tylko go marnowałem. – Westchnął głęboko. Jego towarzysz milczał przez cały czas, cierpliwie słuchając opowieści staruszka, chociaż był niewidocznym świadkiem wszystkiego, o czym ten dzisiaj wspomniał. – Miałem marzenia, plany, cele, a wszystko to odpychałem od siebie. Łatwiej było marzyć mi o literackim debiucie, łatwiej było marzyć mi o dobrze płatnej pracy, łatwiej było marzyć mi o podróży dookoła świata. Chciałem to osiągnąć, zdobyć, ale jednocześnie nie chciałem do tego dążyć. Myślałem, ba, byłem wręcz pewien, że w końcu samo przyjdzie, że jeśli nie dzisiaj, to na pewno zrobię to jutro. Następnego dnia mówiłem to samo, kolejnego też. Ale czy denerwowałem się na tę swego rodzaju bezsilność? – Przez chwilę szukał odpowiedzi na twarzy Diabla, który z czystej grzeczności już się nie uśmiechał, ale nie znalazłszy jej, kontynuował: – Wydaje mi się, że nie. Bynajmniej nie pamiętam, żebym próbował przemówić sobie do rozsądku. „Słuchaj, porób to i tamto przez co najmniej trzydzieści minut. To niewiele, ale poczujesz się lepiej, zrobisz mały krok do przodu i będziesz o odrobinę bliżej osiągnięcia zamierzonego celu”. Albo „Zrób tak, jak obiecałeś żonie. Wróć do domu, weź te cholerne śmieci i wynieś je z domu, żeby ona nie musiała”. Nie, nic takiego nie było. Oczywiście Kasia, moja była żona, starała się na mnie wpłynąć. Nigdy się na mnie nie denerwowała, została tak wychowana przez matkę, że w jej światopoglądzie to kobieta właśnie miała się wszystkim zajmować, żeby mężczyzna mógł wrócić do czystego, pachnącego pysznym obiadem domu i odpocząć po ciężkim dniu pracy. Mimo to widziałem, że często potrzebowała mojej pomocy, chociażby nawet przy opróżnieniu kubła na śmieci. Rzeczywiście mogłem częściej zabierać dzieciaki na jakiś spacer czy coś, żeby ona odpoczęła sobie bez tych wszystkich krzyków, płaczów, prośbach o pomoc w lekcjach, po prostu bez nich. Sam dobrze wiem, jak bardzo upierdliwe potrafiły być, kiedy były sporo młodsze. Zresztą nawet teraz zdarza im się marudzić. – Wysilił się na lekki uśmiech. – Może wejdziemy do tej kawiarenki? Trochę mi zimno. Nie musimy niczego kupo…
– Ja stawiam – przerwał mu Diablo. Tak zwana inwestycja w klienta, po którym spodziewał się, że będzie oponował, że nie pozwoli młodszemu od siebie mężczyźnie niepotrzebnie wydawać pieniędzy, ale staruszek nie powiedział ani słowa sprzeciwu. Najwidoczniej zmęczył się opowiadaniem swojej historii w ślimaczym tempie, za co oczywiście jegomość pod krawatem go nie winił. Wiek robił swoje.
O tej godzinie w środku kawiarenki było prawie pusto. Kelnerka oderwała wzrok od przeglądanego Facebooka i spojrzała na pierwszych tego dnia klientów. Najwyraźniej zdecydowała, że da im trochę czasu na zastanowienie, nie chciała przecież wyjść na sępa, który rzuca się na ofiarę przy pierwszej lepszej okazji, bo wróciła do gapienia się w ekran smartfona.
Mężczyźni usiedli przy jednym ze szklanych stolików, nieprzyjemnie zaszurało krzesło, kiedy starzec nawet nie próbował go podnieść. Na oparciu powiesił swoją kurtkę, wiedząc, że mimo że teraz jest mu zimno i najpewniej szczękałby zębami, gdyby miał je wszystkie, za chwilę zrobi mu się ciepło dzięki wypiciu filiżanki gorącej kawy.
– W ogóle nie czuję stóp – poskarżył się, a Diablo wyobraził sobie, jak staruszek próbuje poruszać skostniałymi palcami. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie pomóc swojemu nowemu znajomemu. Wystarczyłby jeden pstryk i starszy poczułby się zdecydowanie lepiej, ale wolał, żeby ogrzał się tradycyjnymi metodami.
– Za chwilę panu przejdzie – odparł tylko, biorąc do ręki kartę z menu. Bogaty wybór kaw, herbat i soków różnego rodzaju, niepasujące do tej pory roku lody, tarty, ciasta, ciasteczka, a dla bardziej głodnych kanapeczki lub bułeczki.
Obaj wybrali, zawołali kelnerkę, która przyjęła, a potem przyniosła zamówienie.
Spoglądali na siebie znad kubka i filiżanki z parującą zawartością, która przesłaniała widok niczym dym z palonych cygar podczas nielegalnego wieczoru z pokerem w zatęchłej piwnicy. Brakowało tylko kart, alkoholu i pleśni na ścianach, chociaż ta mogła kryć się w kuchni kawiarenki.
– Żałuję, że nie zrobiłem tak wielu rzeczy, kiedy byłem młody i pełen sił. Ale z młodością wiązała się także głupota, przeświadczenie, że jestem nieśmiertelny, że mam jeszcze sporo czasu… – Westchnął głęboko i znowu ręka powędrowała do oczu, by tam razem wytrzeć kąciki obu. Diablo milczał. Zgodnie ze swoją strategią chciał, żeby klient najpierw się wygadał, zrobił miękki w środku, nawet wypłakał, jeśli miał na to ochotę (obiecał w duszy, uśmiechnął się na myśl o tym słowie, że łaskawie nie będzie na to patrzył, zapewniając odrobinę prywatności), by potem mogli przejść do interesów. – Byłem młody, pełen sił i piękny. A teraz? Popatrz na mnie, na tę wysuszoną skorupę, w środku której tkwię z niespełnionymi marzeniami, niezrealizowanymi planami, nieosiągniętymi celami. Stary, słaby, pomarszczony. – Zamilkł.
Diablo wątpił, żeby staruszek oczekiwał od niego zaprzeczenia, że nie, wcale nie jest pan taki i siaki, dlatego nie odezwał się ani słowem, mimo że chciał go ponaglić, żeby się streszczał, bo kończy się miejsce… Zganił się w myślach za to przejęzyczenie i poprawił, że chodziło przecież o czas, którego nie zostało zbyt wiele w przypadku starca. Żaden z nich nie chciał chyba, żeby starszy umarł przed podpisaniem kontraktu.
– Żałuję, że nie mogę cofnąć czasu… – Ponownie westchnął, a potem upił łyk gorącej herbaty, uważając, żeby się nie poparzyć.
– Czasu rzeczywiście nie może pan cofnąć – odezwał się w końcu Diablo. – Wielu fizyków uważa, że czas płynie tylko w jedną stronę, cały czas do przodu i nie można tego zmienić. Mógłby pan jedynie ten czas zatrzymać – pstryknął palcami – albo przenieść się w czasie, tyle że w obecnej postaci, a to niczego by nie zmieniło. Byłby pan tym samym przystojnym mężczyzną, co teraz, ale w roku, powiedzmy, tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym. Mógłby pan spróbować przekonać młodszego siebie do zaprzestania marnowania czasu, którego przecież nigdy za wiele, jednak nikt nie da panu gwarancji, że to się uda. A kontrakt można podpisać tylko raz w życiu.
– Jaki kontrakt? – Staruszek aż sapnął z wrażenia, kiedy rozejrzał się po kawiarence i zobaczył, iż w istocie czas można zatrzymać. Kelnerka zastygła w bezruchu na podobieństwo ulicznego artysty, udającego zepsutego robota. Dłoń kobiety, w której trzymała widelczyk z kawałkiem ciasta, zatrzymała się w połowie drogi do ust i ani myślała nawet drgnąć. Podobnie było z ludźmi za oknem: cały tłum stał w miejscu.
– Klasyczny. Ja panu zaoferuję to, pan zaoferuje mi tamto. Taka wymiana, która uszczęśliwi nas obu. – Diablo wyciągnął aktówkę spod stołu i postawił na blacie, by po otwarciu, wziąć do ręki przygotowany formularz. Ten został położony przed starcem. – Dam panu dwie rzeczy: odpowiednią motywację oraz czas potrzebny do zrealizowania wszystkich planów. Pasuje?
Starszy mężczyzna gorączkowo pokiwał głową. Oczy błyszczały mu z podniecenia oraz ze szczęścia, wymalowanego także na twarzy. Nawet nie przeczytał treści formularza, obietnica wydawała się zbyt piękna i bał się, że jeśli nie zdecyduje się w tym właśnie momencie, to przepadnie bezpowrotnie.
– Mam podpisać własną krwią?
W odpowiedzi usłyszał tylko cichy śmiech Diabla.
– Nie, nie. Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, od tego są długopisy. – I podał mu jeden z nich, a potem odwrócił wzrok. Nie lubił na to patrzeć.
Koślawy podpis później mężczyźni podali sobie ręce, pieczętując zawarty kontrakt. Diablo odebrał formularz. Uśmiechnął się szeroko i powiedział:
– Myślę, że to koniec… – Nagle staruszek złapał się za miejsce, w którym według jego obliczeń powinno znajdować się serce. Dyszał głośno, jęczał i stękał, ale Diablo tylko mu się przyglądał. Nie rozumiał, co się właśnie działo. – …naszego spotkania. – Zerknął na trzymany w ręce formularz. Zanim skończył czytać, starzec był już martwy. – Idiota nie wpisał celów, które chciał zrealizować.
Schował dokument do aktówki, zamknął ją. Zostawił pieniądze za zamówienie wraz z sowitym napiwkiem dla kelnerki. Ostatni raz spojrzał na grubą rybę, którą był staruszek.
– A mógł odłożyć to na jutro.
Pstryk.
Diablo rozpłynął się w powietrzu. Wraz z jego zniknięciem, czas zaczął z powrotem płynąć.
Krzyk kelnerki, która spostrzegła się, że starszy mężczyzna nie żyje, słychać było chyba w całym mieście.
Komentarze
Prześlij komentarz