Para dziesiąta - łosoś

Niewybaczalna kradzież


Orhi uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Patrzył na skrzyneczkę wypełnioną po brzegi złotymi i srebrnymi monetami. Wiele z nich straciło już swój grawer, były przetarte, ale to nie miało znaczenia. Dla młodzieńca były idealne. Wzruszył się, wspominając swoją rodzinę i dawny dom – przeszłe życie również było wspaniałe, jednak bardziej istotne. Wbrew pozorom i przepełnionego kuferka, Orhi nie był materialistą. Wychował się w biedzie i nieraz zaznał głodu czy chłodu. Do dziś pamiętał szpary między deskami, przez które przedzierał się zimny wiatr, śnieg i deszcz. Za pieniądze, które miał przy sobie, mógłby bez problemu kupić sobie małą posiadłość i dalej wieść dostatnie życie. Ale nie tego pragnął.
Wsunął skrzyneczkę pod panele i przesunął łóżko z powrotem na jego miejsce. Zamierzał wyruszyć już dzisiaj wieczorem, ale musiał upewnić się, że pojedzie z pełną sumą monet. Nie przyjmowali ludzi, którzy przynieśli za mało, a tego chciał uniknąć. Musiał dostać się do środka, aby wrócić do tego, za czym tęsknił. Pracował na to bardzo ciężko i długo, nie mógł pozwolić na to, żeby cały trud poszedł na marne. Zawiódłby siebie i wszystkich, których kochał.
— Pani Rolih? — spytał niepewnie, zerkając zza rogu.
Starsza kobieta siedziała tam gdzie zwykle. Spędzała wolny czas na czytaniu książek kucharskich jak i podręczników magii. Było to dla Orhiego niezrozumiałe, ponieważ pani Rolih nie posiadała magicznych zdolności. Mimo to, ogarnęła ją fascynacja i pewnego rodzaju obsesja na punkcie wszystkiego co nadnaturalne. Posiadała większą wiedzę, niż nowicjusze, szkolący się w akademiach. Prawdopodobnie mogłaby wykładać na lekcjach i przekazywać wiedzę teoretyczną, co było ogólnie dozwolone. Ohri osobiście takich osób nie znał, ale był świadomy pracujących tam niemagicznych profesorów.
— Tak? — Odwróciła wzrok od starych pergaminów i uśmiechnęła się szczerze. Ohri musiał przyznać, że w życiu nie widział bardziej pozytywnej istoty od owej staruszki. Wszystkim dookoła przynosiła radość i specyficzne wibracje przepełnione optymizmem. — Wyjeżdżasz już?
— Jeszcze nie, ale planuję dzisiaj. Udałoby się przygotować powóz przed zachodem? — zapytał, wciąż chowając się za rogiem. Powodem, dla którego nie wyszedł kobiecie naprzeciw, była zupełna nagość. Definitywnie był zbyt podekscytowany, co doprowadzało go do zapominania o podstawowych sprawach, jakimi było założenie ubrań.
— Och! Oczywiście! Odwiedzisz mnie jeszcze, dziecko? Bardzo lubię z tobą rozmawiać.
— Postaram się. Pani towarzystwo też sprawia mi wiele przyjemności. Szczególnie ta herbata jagodziana z… z Hruth, tak?
— Tak! Dokładnie ta! W powozie zostawię ci przepis na nią. Jest o wiele prostsza do przyrządzenia, niż się wydaje — wytłumaczyła i zacząła przetrząsywać stosy książek. — Gdzieś go tutaj miałam…
Ohri cofnął się w głąb pokoju i szybko zarzucił na siebie delikatną bieliznę, następnie udając się na poszukiwania wczorajszych ubrań. Wracając wczoraj do posiadłości pani Rolih, cisnął je gdzieś i rzucił się prosto na twardawe łóżko. Musiał się wtedy zrelaksować, więc świętował, tańczył i śpiewał ze swoją przyjaciółką w pobliskiej gospodzie, zanim zasnął pijany. Jeśli dobrze pamiętał, to we dwójkę pobudzili całą okolicę do hucznej zabawy.
— Niech pani się już nie kłopocze! Ja będę uciekał na rynek, żeby odszukać Trunona.
— Tę szemraną wywłokę?! — zawołała oburzona.
Zasługuje na więcej szacunku, niżeli by się pani spodziewała.
***
Trunon przecież tylko wydawał się być groźnym i budzącym strach przestępcą. Co prawda jego masa i mięśnie oraz ciężki rynsztunek tylko dodawały mu złowieszczej aparycji. Jednak Ohri ufał mu i miał ku temu swoje powody. Obaj byli sobie dłużnikami, chociaż ten niższy miał wrażenie, że nigdy się odwdzięczy. Truno uratował mu życie – aż dwa razy.
W końcu uzupełnianie skrzyneczki chłopaka złotymi monetami, należało do dość mozolnych i ciężkich zadań. Ohri łapał się każdej możliwej pracy. Pomagał przy łowieniu ryb i groźniejszych morskich istot, służył u arystokrackiej rodziny, sprzątał stajnie, a nawet zdarzyło mu się polować na pozbawione inteligencji gobliny. To ostatnie wykonywał przy pomocy osiłka, zajmującego się bezpośrednim atakiem. Ohri musiał to przyznać po raz kolejny: Trunon naprawdę był wspaniałym wojownikiem i zawdzięczał mu życie.
— Tyle ci wisiałem — powiedział wysoki mężczyzna, zrzucając sakiewkę pieniędzy na małe dłonie chłopaka. — Zgadza się?
— Truno, jak ja mogę ci podziękować? — spytał, zaglądając do środka woreczka.
— Nawet nie próbuj, bo ci przywalę — uśmiechnął się złowieszczo, jednocześnie pokazując rozbawioną minę. Ohri zaśmiał się pod nosem. — Liczy się to, że dzięki mnie jesteś w stanie pójść i spełnić swoje życzenie. Podobno człowiek potem się czuje jak po naalańskiej zupce.
Młodzieniec westchnął, słysząc ponownie to durne porównanie. Sam miał okazję skosztować tej zupki i musiał przyznać, że nie była to jego najlepsza przygoda we własnym umyśle. Sam zapach kojarzył mu się tylko z wymiocinami i wieloma skutkami ubocznymi. Jednak – ponownie – czego nie był w stanie zrobić, żeby wykupić swoje własne życzenie?
— Stresuję się.
— To raczej normalne. I chociaż tego nie robię, ale na twoim miejscu srałbym w gacie.
— Zawsze się zastanawiałem jak wygląda spotkanie z Uhanrem.
Uhanr oznaczało dosłownie ‘czas’ w ojczystym języku Orhiego. Dokładniej jego ucieleśnienie, które niegdyś zostało pochwycone przez najpotężniejszych magów tego świata. Niewielu ludzi miało możliwość zobaczenia go na własne oczy, ale według plotek i opowieści, podobny był do tytanów. Wysoki na dziesięć metrów, ale zwyczajna budowa ciała jak u człowieka. Podobno przypominał mędrców, takich z długą brodą i błędnym wzrokiem.
— Jesteś chyba pierwszy, co zadał takie pytanie — stwierdził Trunon.
— Hm? Czemu tak mówisz? — zapytał zaskoczony.
— Nikt nie dba o czas. Każdy dba o to, żeby ten czas wykupić.
***
Orhi uśmiechnął się do pani Rolih, kiedy ta wręczała mu obiecany przepis na herbatę. Wszystko było gotowe. Powóz nie był wypełniony bagażami, ponieważ droga nie była długa, a szafa chłopaka i tak nigdy nie była przepełniona. Chodził w zwyczajnych, szarych i materiałowych ubraniach, żeby oszczędzić. Teoretycznie robił to cały czas, poza ostatnim dniem. Liczył każdą najdrobniejszą monetę i odliczał wszystko, co mógł odłożyć. Za resztę kupował skromne obiady, ale przydała się również pomoc pani Rolih, u której mógł jeść za darmo.
Młodzieniec upewnił się, że kuferek jest zabezpieczony, i że znajduje się bezpośrednio obok niego. Przyjaciel gospodyni zgodził się na przewiezienie go pod Gliwicę, gdzie znajdowała się tak zwana ‘komora życzeń’. To właśnie tam zmierzał i tam zamierzał zmienić swoją przeszłość. Napracował się ponad sześć lat, żeby znaleźć się w tym miejscu. Wypełniał go nie tylko stres, ale i euforia. Nie mógł się doczekać, gdy przekaże swój cenny kuferek, a w zamian otrzyma coś bliższego jego sercu.
Co sprawiło, że tak bardzo walczył o to jedno, proste życzenie? Odebrano mu całe szczęście, nadzieję i przestał zauważać uroki życia. Do dziś zastanawiał się, dlaczego los był dla niego taki okrutny, że odciągał jego radość do samych granic ludzkich emocji. Jakby chciał, żeby Orhi je przekroczył i spadł w głęboką otchłań, gdzie nie byłoby dla nikogo ratunku. Gniew, smutek, rozpacz i frustracja: to one zasiadywały w wysokich ławach otchłani. Chłopak od sześciu lat odsuwał się od krawędzi, żeby nie spaść na dół. Naprawiał samego siebie, aby teraz naprawić przeszłość. Utrata rodziny — i to w tak brutalny sposób — była niemal niezrozumiała. Zamordowany ojciec, na oczach żony i jego trójki potomków. Wykorzystana i otruta matka, umierająca długie godziny w męczarniach. Brat i siostra, skróceni o głowę i spaleni w domowym kominku. To zdewastowało Orhiego.
Nie miał pojęcia o okrucieństwie, mimo tak bliskiej styczności z nią. W człowieku szalała tylko wola przemocy i szerzenia śmierci. Nie znajdował w tym sensu, motywu. Nie chciał dopuścić myśli, że tamci ludzie bawili się, jak przy wyśmienitej rozrywce. Wciąż liczył na to, że istota rozumna nie jest bezwzględną bestią. Tamci bandyci nazwaliby go naiwnym szczeniakiem, ale Orhi przyjąłby ten tytuł z dumą.
Dzisiaj mógł zostawić na swojej twarzy uśmiech, ponieważ nadchodził moment, gdy jego przeszłość miała przestać mieć znaczenie. Życzenie, które otrzyma za uzbierane pieniądze, sprawi, że magia Uhanra zacznie działać i zmieni bieg wydarzeń. Tego mógł być pewien, ponieważ czas, którym władał, ma indywidualne właściwości i będzie dotyczył jedynie życia jego rodziny. Nie spotka się z żadną pętlą czasową, żadnym paradoksem. Wszystko będzie znowu idealne.
Dlatego wyjrzał przez okienko powozu, obserwując Gliwicę na horyzoncie. Była przepiękna i masywna. Klimatu dostarczała tajemnicza komora życzeń, która przynosiła ludziom radość i satysfakcję. Orhi chciał się poczuć po prostu tak jak kiedyś, jedząc posiłek wspólnie z rodziną. Uśmiechnął się pod nosem, ocierając łzy szczęścia.
***
Dookoła wejścia stali strażnicy, majestatyczni wojownicy – ubrani w przepiękne zbroje, których metalowe płyty odbijały się w słonecznym świetle. To zaledwie namiastka ludzi znajdujących się w Gliwicy. To miejsce było przesiąknięte magią, więc młodzieniec spodziewał się ujrzeć kaptury magów, strzegących prawdopodobnie najcenniejszej rzeczy na tym olbrzymim świecie – czasu.
Ohri był nauczony, że to dzięki temu miejscu, nie było międzynarodowych konfliktów, ani wbijania sobie noży w plecy. To mogłoby się wydawać absurdalne i nielogiczne, ze względu na powszechne cechy człowieka. Jednak pycha, egoizm czy mściwość nie grały w świecie większej roli. Ludzie nauczyli się jednej, ważnej zasady. Wystarczyła jedna osoba i jedno życzenie, żeby pozbyć się danego wydarzenia, konkretnej osoby. Zarazy i choroby znikały w mig, a Właściwy Władca wzbogacał się na instytucji, którą lubił zwać handlem życia. Czas był płynny, więc wszystko można było przeobrazić w coś innego. Uhanr miał siłę i potęgę, aby dokonać zmian niemożliwych. Naginanie rzeczywistości stało się normą i nikogo nie dziwiły nagłe zmiany czyjegoś statusu społecznego czy powrót pewnej osoby do życia. Czas mógł wszystko, Uhanr mógł wszystko, człowiek mógł wszystko.
— W jakim celu przybywacie? — spytał jeden ze strażników, kiedy Orhi i woźny zeszli z powozu. — Życzenie?
— Tak — odparł, czując, że zapiera mu dech w piersi. Nie spodziewał się tego przeżywać w aż takim stopniu, ale emocje sięgnęły górę. Wyciągnął z tylnego siedzenia skrzyneczkę, wygodnie układając ją w ramionach.
— W takim razie pójdziesz ze mną. Tylko ty. — Odwrócił się napięcie i ruszył przed siebie.
Orhi spojrzał na woźnego i pokiwał głową w podziękowaniu. Zaraz potem podążył za obcym mężczyzną, którego zbroja huczała głośno przy każdym kroku. Nie wyglądała na bardzo ciężką, ale mogło to być spowodowane magią, jaka przepełniała uzbrojenie. Zaklinanie mocy w przedmiotach podobno było jedną z najłatwiejszych czynności dla magów. Mimo to, chłopak nigdy nie poczuł zazdrości wobec nich. Nie zależało mu na potężnej mocy. Jego marzenia i nadzieje były skierowane w inną stronę i zdecydowanie nie były egoistyczne. Wręcz przeciwnie – częściej dbał o innych, niż o samego siebie. Trunon, tak samo jak i Oga, powtarzali mu, że sam siebie doprowadzi do zguby. Nie słuchał ich porad, ale cenił każde ich słowo.
Komnata życzeń, a raczej jej przedsionek, już wzbudził w nim podziw. Sporej wielkości kopuła z ozdobnymi ścianami, pełnych perfekcyjnie wykonanych grawerunków. Na sklepieniu znajdowało się malowidło pełne wszystkich istniejących barw. Orhi sam nie wiedział, co dzieło dokładnie przedstawiało, ze względu na panujący na nim chaos. Pełno postaci – wiele z nich się powtarzało, co musiało sugerować pewną odmianę naginania czasu – oraz zbita klepsydra, leżąca pośród podpalonych kości. Czyjaś sztuka wzbudziła w nim pewną dozę strachu, jednak skupił się na szczęśliwej przyszłości z rodziną.
— Połóż tu kufer i poczekaj — rozkazał mężczyzna.
Posłusznie wykonał zadanie i nerwowo zaczął się rozglądać, chociaż już wszystko zdołał obadać wzrokiem. Wyczuwał w powietrzu pewną energię, przeszywającą jego i wszystko dookoła. Nie było to wyraźnie odczuwalne, jakby ktoś delikatnie łaskotał jego serce i duszę. Spojrzał z powrotem na dwóch strażników, którzy właśnie kończyli przeliczać wszystkie monety. Właśnie wydał swój calutki dobytek, ale nie na nim mu zależało. Prawdopodobnie spotka się z rzeczywistością i brakiem owych pieniędzy, ale był w stanie podnieść się z dna ponownie. Miał przyjaciół i wsparcie – nie musiał się martwić o śmierć z głodu.
— Zanim wejdziesz — zaczął ten sam mężczyzna, który go tu przyprowadził. Jego głos był teraz przyjemniejszy, mniej oschły. — Pamiętaj, żeby dokładnie sprecyzować życzenie. Rozmowa z nim bywa trudna, ale nie może odmówić pomocy. Za godzinę wypuścimy cię z powrotem. A teraz spełnij swoje sny.
I przeszedł przez ogromne drzwi, słysząc jak żołnierze je ryglują od zewnątrz. Pustej ciszy i głębokiej ciemności towarzyszyło jedynie bicie serca oraz oddech. Zrobił krok do przodu i usłyszał pierwsze odgłosy. Przypominały szelest liści i plusk rwącej wody. Wszystko sprawiało wrażenie przebywania na łonie natury. Po chwili dobiegły go odgłosy ludzi, kruszonej skały, padającego deszczu, krzyku, szeptu i  jednocześnie ciszy. Słyszał wszystko i nic. Chłopak jednak z odwagą szedł przez siebie, wsłuchując się we wszystko. Z każdym metrem dalej, poznawał historię – czas, ludzi i przyrodę zawieszonych w czasoprzestrzeni. To wszystko znajdowało się właśnie wokół niego albo przed nim. Pomieszczenie zadrżało, gdy rozległ się spokojny głos.
— Jak ci na imię? — spytał nieznajomy, a światło rozbłysło wokół jego ciała.
Uhanr był jednak tytanem. Wysokim i potężnym, zarośniętym siwą brodą i długimi włosami. Młodzieniec mimo to, spotkał się ze smutnym wyrazem twarzy, na której znajdowało się tylko zmęczenie. Ramiona, nogi i tors – sprawiał wrażenie wyczerpanego i wychudzonego. To nie był wiekopomny czas, panujący nad każdym elementem świata. To była jego namiastka.
— Orhi. — Zdecydował się odezwać po dłuższej chwili milczenia.
— Orhi? Gdzie twoje rodzime nazwisko? — Uhanr nie usłyszał odpowiedzi. — Ach, rozumiem.
Rodzime nazwisko znikało wraz z utratą rodziców. Takie osoby uznawano za pozostałości. Ta dość nieprzyjemna sytuacja zmieniała się dopiero wtedy, kiedy pozostałość założyła własną rodzinę i przyjęła nowe nazwisko.
— Czy twoje życzenie jest z tym powiązane? Czy może jednak pragniesz władzy i sławy? Honor? Miłość?
— Możesz podejść bliżej? — zapytał, wprowadzając wysoką istotę w zakłopotanie. Uhanr otworzył oczy szerzej, chociaż wyraźna chmura je otaczała. Był ślepy.
— Ty musisz się zbliżyć — odparł, napinając mięśnie na chudych ramionach. Rozległ się brzęk metalu, łańcuchów, które krępowały ruchy czasu. Był skuty przez wypełnione potężną magią kajdany.
Orhi spojrzał na niego zaniepokojony, ale podszedł. Patrzył na niego ze współczuciem, ponieważ dostrzegł niepasujący element. Ludzie przychodzili do niego z życzeniami, tym sposób wykorzystując go. Uhnar po prostu był niewolnikiem i służył ludziom, ale chłopak dostrzegł to dopiero teraz. Odwrócił na chwilę wzrok, ale odezwał się po chwili:
— Jesteś w stanie przywrócić moją rodzinę, prawda?
— Jestem.
— Kim jesteś? — zadał kolejne pytanie, wciąż wahając się nad decyzją i życzeniem. Zaczynał dostrzegać coś nowego. Nie był pewien co to jeszcze było, ale powoli kształtowało się i układało w jego głowie.
— Od wieków nikt nie zadał mi takiego pytania. Orhi, ludzie, którzy do mnie przyszli byli bezpośredni. W większości bezczelni, wymagając ode mnie spełnienia ich życzenia. Dlaczego więc, ty o to jeszcze nie poprosiłeś?
— Jesteśmy egoistami. — Podszedł jeszcz bliżej, stając prawie u stóp tytana. — Ja też nim jestem. Naprawdę… naprawdę chciałbym zobaczyć się jeszcze raz z rodziną. — Po jego policzkach zaczęły uciekać łzy. Poczuł ich słony smak w ustach. — A-ale, to nie jest życzenie. To jest kradzież, prawda? Jesteśmy złodziejami i kradniemy czas. Kradniemy ciebie.
— Nie jestem w stanie zaprzeczyć, ale cóż jesteśmy w stanie zrobić? Moja płynność została zatrzymana i utkwiłem w jednym miejscu. Nie mogę się ruszyć, nie mogę nic zmienić. Moja moc została ograniczona. — W sali nastała cisza, ale po chwili Uhnar ukucnął, zbliżając się do niskiego młodzieńca. Zbliżył do jego twarzy kościsty palec i delikatnie musnął włosy i twarz chłopaka. — Jesteście pięknymi istotami i okrutnymi bestiami. Ale czy ja, czas, teraz ową postacią nie jestem?
Orhi próbował zapanować nad emocjami, ale sytuacja go przytłaczała. Oblały go zimne poty, poczuł się słabo. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje i obudzi się w łóżku. To wbrew pozorom nie był sen. Stał przed ucieleśnieniem czasu, więźniem, haniebną zdobyczą. Jego życzenie wciąż czekało. Mimo to, widok tytana go przestraszył. Sprawił, że chciał się wycofać i nie podejmować żadnej decyzji. Cierpienie, które dostrzegł w miernej sylwetce Uhnara było czymś większym, niżeli bólem jednej istoty. Ubolewał nad tym czas – świat nie mógł stać się tym samym, jeśli część jego genezy została odebrana. W głowie pojawiała mu się jedna myśl: To nie jest właściwe.
— Jak to będzie — spokojny głos tytana znowu wypełnił echem celę więzienną. — Pozostałość, zwana Orhim? Czego sobie zażyczysz? Co pragniesz zmienić?
W tej chwili chciał się po prostu skulić. Nie ze strachu, ale ze wstydu. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, jakim okropnym egoistą i zapatrzoną w siebie osobą się stał. Zapadnięcie się pod ziemię, zniknięcie przed karcącym wzrokiem bogów było niemożliwe, nie do pomyślenia. Przymrużył oczy, wyobrażając sobie siebie, stojącego między rodzicami. Tuż obok niego całe i szczęśliwe rodzeństwo. Pragnął tego widoku, marzył o nim i pożądał. Chciał szczęścia. Fałszywego szczęścia. To właśnie okazało się prawdą – wszystkie życzenia były kłamstwem, nielegalną transakcją. Nie można było tak po prostu zmieniać losu świata, ponieważ wykraczało to poza wszelkie granice.
— Chcę, żebyś spełnił moje życzenie — odezwał się, będąc ostatecznie zdecydowanym.
— A więc niech tak się stanie. Pozwól mi je usłyszeć. Pozwól mi zmienić twoje życie. — Słowa czasu stały się jak lekarstwo kojące ból. Orhi bał się, ale przepuścił swoje życzenie przez gardło i pozwolił działać swojemu sercu.
— Chcę, żebyś był wolny.
Sala rozjaśniła się, z oczu tytana emitowało blade światło, które uderzyło ściany i Orhiego niczym fala uderzeniowa. Można było usłyszeć pęknięcie, trzask i krzyk. Oraz ciszę. Natura, która unosiła się wraz z czasem i powietrzem – nie zniknęła, lecz rozprzestrzeniła się szerzej, niż kiedykolwiek. Głosy ludzi, zwierząt – powędrowały między lasy, miasta i oceany. Wydarzenia stały się czymś stałym i nieodwracalnym. Wszystko zostało otoczone magiczną opieką i okrutną klątwą. Naturalny porządek powrócił do łask bogów. Nic się nie zmieniło, jednak zmieniła się całość.
Orhi podniósł się z ziemi i spojrzał na świecącą postać Uhnara. Nie mógł zobaczyć jego twarzy, ani ślepych oczu. Stał się zbyt jasny, zbyt potężny, aby zrozumieć jego egzystencję. Łańcuchy już go nie ograniczały. Kradzież – niewybaczalna kradzież, została zwrócona, jak gdyby nigdy się nie wydarzyła. Czas po prostu wyciągnął dłoń ku Orhiemu, a on ją chwycił. Nagle poznał wszystkie zamiary, myśli i rozważania samej czasoprzestrzeni. Został obdarowany, jednocześnie tracąc samego siebie. Nie wiedział dokładnie, co się wydarzyło, ale poczuł się spełniony. Połączył się z Uhnarem, połączył się z czasem. I wiedział, co zamierzali zrobić dalej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga