Para dwunasta - wilk
Idąc, czułam jak lekka suknia muska moje gołe nogi. Liście
szeleściły mi pod stopami, mech był wilgotny od porannej rosy. Wchodząc na
wzgórze dotknęłam czubkami palców chropowatą korę starego dębu z wydrążonym
pniem, w którym jeszcze tak niedawno leżałam z Aren’em i próbowałam zliczyć
liczne pieprzyki na moich rękach, a nawet dłoniach. Teraz ledwo mieściłam się
tam sama a kiedy zacinał deszcz i tak miałam całą mokrą sukienkę.
- Pięknie wyglądasz.
Obróciłam się przez ramie i rzuciłam się w objęcia Arena.
Pocałował mnie w czoło i pogłaskał po włosach mrucząc słowa wiersza do
ucha.
- I aby nigdy nie zapominać jak liczyć do nieskończoności-
(i żeby los pozwolił nam kiedyś doliczyć do nieskończoności- skończył a ja
moczyłam łzami jego lichą koszulkę.
- To nic nie znaczy- powiedziałam nadal nie wypuszczając go
z objęć- zupełnie nic.
Słońce pomału zaczynało wschodzić, pojedyncze promienie
nieśmiało przeciskały się przez gęste korony drzew. Miałam ochotę położyć się
pośród mchu i pajęczyn i stać się z nimi jednością. Aran mógłby położyć się
obok mnie, chwycić moją dłoń, doliczyć się nieskończonej ilości piegów na moich
rękach i zatopić się razem ze mną w ściółkę leśną. Niedługo ziemia by nas przyjęła,
zatopilibyśmy się w grząskiej glebie, i dotarli do środka Ziemi otuleni
korzeniami naszego ulubionego dębu.
- To dużo znaczy Winnie, wiesz o tym- powiedział smutno
nadal mnie obejmując.
- Nie, nie dla mnie Ar- powtórzyłam i spojrzałam mu w oczy.
Zawsze kiedy na nie patrzyłam miałam ochotę je namalować. Były złoto- zielone,
a ich źrenicę otulał ledwo zauważalny błękitny pierścień. Chciałabym zatrzymać
tą chwilę na zawsze. Niewinne spojrzenie w oczy, bez strachu, bez ograniczeń
jakie niedługo będą nade mną wisieć.
- Ale mnie to boli Winnie, nie rozumiesz? Musisz zmieszać z
kimś swoją krew. Z obcym mężczyzną.
Z kimś, kto nie jest mną.
Pokręciłam gwałtownie głową oddalając się od niego na
odległość ramienia. Rozumiałam, oczywiście że to rozumiałam. Gdyby Aran ożenił
się z inną kobietą, pękło by mi serce. Nawet, jeśli powtarzałby że to nie ma
znaczenia.
- Szczęściarz z niego- przerwał wiszącą między nami ciszę-
naprawdę przepięknie wyglądasz. Czemu nie masz welonu?
Odetchnęłam w duchu, że nie ciągnie dalej tej wywołującej u
mnie dreszcze rozmowy. Mogłam chociaż na chwilę powiedzieć o czymś innym.
- Powiedziałam Sam, że nie założę znaku czystości, bo byłoby
to kłamstwo.
Chłopak w odpowiedzi uśmiechnął się ponuro i mruknął:
- No proszę, jednak jest coś czego ten gnojek nie zrobił
przede mną- starałam się odwzajemnić jego uśmiech, ale chyba niezbyt mi to
wyszło- jak na to zareagowała twoja matka?
- Słabo. Wydarła się w moją stronę coś o zdradzie krwi,
narzucała kilka obelg i wyszła z Draem Vold. Do tej pory się do mnie nie
odzywa- powiedziałam to dość zdawkowym tonem, bo niezbyt obchodziło mnie zdanie
znienawidzonej matki.
- Czyli Sam zrobiła ci wianek? Treppy?
- Nie, ploty. Stwierdziła że treppy za szybko zwiędną.
Aran pokiwał głową i oparł się o drzewo. Wiem, że tak samo
jak ja starał się jak najbardziej odwlec chwilę mojego odejścia. Słońce już
całkiem wzeszło, rzucając nieśmiałe światło na sylwetkę Ar’a. Był zdecydowanie
zbyt piękny żeby był prawdziwy. Kiedy stał koło dębu jego włosy tworzyły z korą
niemal jednolitą całość, ciało miał wyrzeźbione niczym starożytny posąg i nawet
stare szmaty w które był ubrany nie ujmowały mu urody.
- Kiedyś my weźmiemy ślub, obiecuję- teraz ja odezwałam się
pierwsza. Ar prychnął ironicznie i spojrzał się mi w oczy.
- Jak już będziesz połączona z innym mężczyzną? To zostaje
na całe życie, Winter. Za te kilka lat będziesz już taka...- urwał jakby słowa
ugrzęzły mu w gardle i ponownie odwrócił wzrok.
- Jaka? Jaka będę? Zepsuta, nieszczęśliwa, przechodzona?
Tak, wiem.
Powiedziałam trochę ostrzej niż chciałam, ale nie czułam
wyrzutów sumienia. Wiedziałam doskonale kim byłam i co robiłam. I bynajmniej
byłam z tego dumna.
- Inna. To miałem na myśli. Inna. Już nie tak moja jak
jesteś teraz.
Wstrzymałam oddech i zacisnęłam usta, żeby nie wybuchnąć
histerycznym śmiechem. Chciałam krzyczeć do niego, że nigdy się nie zmienię, że
zawsze będę liczącą na nieskończoność Winnie. Problem tkwił w tym, że w głębi
duszy wiedziałam, że to kłamstwo.
- Nie rozstawajmy się w złości- powiedziałam cicho łapiąc
jego ciepłą dłoń- będę tu przychodzić tak często jak będę w stanie. Sam mi
pomoże- kiedy nie odpowiedział złapałam go za policzki żeby spojrzał mi w oczy.
Miał zamglone i załzawione spojrzenie, smutne i nieobecne- proszę Ar,
błagam.
Przymknął powieki z których zaczęły po chwili wypływać łzy.
Były one dla mnie jak kwas. Ja go takim uczyniłam, słabym. Pokochaliśmy się i
to go zniszczyło.
Po chwili spojrzał na mnie bardziej przytomnym wzrokiem i
zatapiając dłoń w moich rudawych włosach delikatnie dotknął wargami moich
wyziębionych ust. Zawsze smakował tak samo. Jak las o poranku. Zielony,
pachnący wieczną wiosną las. Nie chciałam kończyć tego pocałunku. Chciałam
trwać w tym leśnym zakamarku, wpijając się w jego usta. Chciałam na wieczność
czuć wilgotny mech pod stopami i wiatr miotający suknią o moje łydki. Więcej
czasu, więcej...
- Pewnie już na ciebie czekają- mruczy cicho Aran tylko na
milimetr odrywając się od moich ust- powinnaś iść.
Miał racje, nie było sensu dłużej odwlekać tej chwili.
Pokiwałam głową i znowu mocno go przytuliłam. Szorstka
tkanina jego koszulki przypominała korę brzozy, włosy były jak gęsta, brązowa,
mgła, tors był jak kamień oddzielający nasze wioski- twardy, ale i wyrzeźbiony
przez pracę i czas. Chłonęłam każdy kawałek jego ciała, żeby jak najlepiej go
zapamiętać. On zapewne robił to samo ze mną.
- Uwielbiam cię- powiedziałam pomału cofając się w stronę
wioski Draem Volic.
Łzy płynęły mi po twarzy podobnie jak jemu.
- A ja Cię kocham, Winter.
Komentarze
Prześlij komentarz