Para druga - zebra
Gnany niepokojem i złymi przeczuciami John wbiegł do wskazanego przez tajemniczego R.
budynku. Wyglądał jak normalna kamienica, wyjęta z biednej
dzielnicy miasta. Obdrapana
fasada, białe, stare okna, z brudnymi szybami i popisane
przez chuliganów drzwi. W
korytarzu, w którym się znalazł powietrze pachniało wilgocią
i starością. Rozejrzał się
dookoła. Wnętrze wyglądało całkiem normalnie, podłoga była
wyłożona dziwnymi kafelkami,
ściany zapewne kiedyś były białe, a na końcu ów korytarza
znajdowało się wejście,
najprawdopodobniej do czyjegoś mieszkania.
Postanowił udać się w tamtym
kierunku, otwierając kolejne zdewastowane drzwi, jednak
zamiast należącej do młodego dresa kawalerki ujrzał zejście
w dół, schody do podziemia.
Szczerze? Bardzo bał się tam schodzić. Dłonie zaczynały mu
się trząść, ale decyzja
zapadła, gdy zobaczył czerwoną strzałkę, wskazującą w dół
ciemności.
Zaczął więc pokonywać schody,
próbując na daremno uspokoić wyrywające się z piersi
serce.
W końcu jego najlepszy przyjaciel
i sekretna miłość mógł być na skraju życia i śmierci. Na
myśl o Alexandrze przyspieszył kroku.
Chyba nikt nie będzie zdziwiony,
jeśli powiem, że u dołu schodów znalazł kolejne drzwi.
Nacisnął klamkę, ale nic się nie otworzyło.
— Co jest, do cholery? — warknął
poirytowany. Włączył latarkę w rozładowującym się powoli
telefonie i zaczął skanować przestrzeń dookoła, w
poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby mu
przejść dalej.
Na ścianie znajdował się stojak z
trzema kluczami. Coś było nie tak, oczywistym wydawało
się, że tylko jeden pasuje, ale chwila. One wszystkie były
takie same! Zaczął się
zastanawiać, co się stanie, gdyby wybrał niewłaściwy.
Chwilę później coś zatrzęsło się
pod jego stopami. Odskoczył oparzony. Stał na zapadni,
jeśli wybierze źle, może pożegnać się i z Alexandrem i z
własnym życiem.
Pierś już bolała go, od uderzeń
rozszalałego serca.
— O mój Boże — powtarzał ciągle,
szukając jakiejkolwiek odpowiedzi dookoła. Nagle,
zobaczył coś za owym stojakiem, napis. DATA URODZIN.
Pod każdym z kluczy znajdowała
się inna data: 22 czerwca 1996, 24 lutego 1997, oraz 12
grudnia 1996. Biorąc pod uwagę fakt, że chodziło o życie
Alexa, wszystkie daty łatwo do
niego przemawiały: pierwsza była datą, kiedy się poznali,
druga — dniem ich rozstania, na
kilka smutnych i długich lat, a ostatnia była datą urodzin
jego przyjaciela. Wybrał więc szybko klucz wiszący nad nią, a drzwi ustąpiły,
gdy przekręcił go w zamku.
Zastanowił się chwilę, ale w
końcu zdecydował, że wchodzi do środka.
Następne pomieszczenie na
szczęście było oświetlone. Znajdowało się w nim puste biurko, z
przysuniętym, drewnianym krzesłem, oraz monitor.
Usiądź, mówił napis na obdrapanej
ścianie. Powstrzymując drżenie rąk, odsunął powoli
krzesło i zajął na nim miejsce. Czekał chwilę, rozglądając
się nerwowo, aż nagle podskoczył,
gdy na monitorze pojawił się obraz. W kolejnym pokoju,
pokazanym na ekranie, znajdował
się jego ukochany Alex, dobijający się do drzwi, bliski
histerii, cały mokry, tak bardzo, że
John nie był pewien, czy to aby na pewno pot.
— Alexander! — zawołał, bo pomimo
wszystko ulżyło mu, że chłopak jeszcze żyje. Ten
odwrócił się nagle, jakby usłyszał jego głos.
— John? — skądś, chyba z ukrytych
głośników, rozległ się jego roztrzęsiony głos — Johny,
jesteś tam?
— Tak, Alex, widzę cię!
— Gdzie jesteś?!
— Nie wiem, widzę cię na
monitorze. Musisz mieć kamerę w pokoju.
— John — powiedział cicho, jego
głos nasiąknięty był niepokojem — Tak strasznie się boję.
— Wiem, Allie — brunet starał się
uspokoić przyjaciela — Nie martw się, coś wymyślimy,
żeby cię stamtąd wydostać. Spokojnie — powtarzał co chwilę.
Alexander oparł się o stalowe
drzwi i osunął na podłogę, ukrywając twarz w dłoniach.
— Nie płacz, Alexander — rzucił
błagalnie John — Wszystko będzie dobrze…
Zapadło milczenie, przerywane co
chwilę szlochem szatyna. Jego „wolny” przyjaciel
przeszukiwał pokój, zarówno swój, jak i ten na ekranie, w
poszukiwaniu czegokolwiek, aż
nagle spod sufitu wysunął się minutnik, odliczający od
dwudziestu w dół.
— Dwadzieścia minut?! — wrzasnął
John, dopadając komputera. Pojawił się na nim
komunikat: KAŻDY TWÓJ BÓL TO KOLEJNA WSKAZÓWKA.
Co? Co to miało do ciężkiej
cholery znaczyć? Alexander też najwyraźniej to zauważył,
ponieważ przerażony wpatrywał się jakiś punkt, którego
brunet nie widział.
Zaczął przeszukiwać szuflady
biurka, szukając jakiejkolwiek pomocy, aż natknął się na… Kuchenny tasak.
— Po co to wszystko? — spytał,
ale zdawał się już rozumieć. Jeśli chce, żeby jego jedyna
miłość przeżyła, musi zadawać sobie ból.
PALEC — to słowo pojawiło się na
ekranie. John poczuł, że robi mu się zimno. Miał sobie…
odciąć palec?
— Po jaką cholerę zadawałeś się z
tymi ludźmi? — wrzasnął do przyjaciela, kiedy drzwi za
nim nagle się zamknęły. Nie miał już wyjścia.
— Mogłeś po mnie nie przychodzić!
— odkrzyknął spanikowany chłopak.
John spojrzał na niego bez
zrozumienia, wiedząc, że Alexander go nie widzi.
— Tak, żeby pozwolić im cię
zabić? — student na monitorze pokiwał głową. Obydwoje nie
wiedzieli, co mają robić. John bał się, jak nigdy wcześniej,
ale jego skrywana miłość zdawała
się być dużo silniejsza niż strach. Podniósł narzędzie, a w
pokoju drugiego chłopaka pojawił
się ekran, na którym mógł zobaczyć przyjaciela, który miał
zaraz obciąć sobie palec.
Podniósł do góry nóż i nakierował go na kciuk, ale zatrzymał
się, wciąż niepewny. Próbował
jeszcze parę razy, zanim finalnie opuścił ostry przyrząd na
dłoń. Z jego ust wyrwał się
łamiący serce wrzask, wiadomość o bólu dotarła do jego mózgu
niemalże natychmiast. Krew
zaczęła szybko wypływać z miejsca, gdzie jeszcze parę sekund
wcześniej znajdował się
palec.
Alexandrowi zostało dodane pięć
minut czasu, miał teraz dwadzieścia trzy minuty.
W jego pokoju pojawił się młotek, wyglądający dość solidnie.
Łkając głośno podniósł go i
zaczął desperacko uderzać nim w stalowe drzwi, ale te ani
drgnęły.
John trzymał się za lewą dłoń,
wrzeszcząc z bólu, ale próbując skupić się na sytuacji. DWA PALCE.
Na ekranie pojawił się nowy
napis. Brunet pokręcił głową, będąc na skraju histerii.
— Nie, błagam — krzyknął.
— Nie rób tego — powiedział
zrezygnowany Alexander — Oni i tak mnie zabiją. Chcą po
prostu, żebym patrzył na twoje cierpienie, zanim umrę.
— Muszę… — wyszeptał John, z
obrzydzeniem podnosząc zakrwawiony tasak. Ręka drżała
mu jak nigdy wcześniej — Muszę, to jest twoja jedyna…
szansa… — powtarzał sam do
siebie, przygryzając wargę, żeby nie wrzeszczeć z bólu.
Jego płacz stał się mocniejszy,
gdy odciął drugi palec. Za trzecim upuścił nóż, oparł się o
krzesło i zaczął histerycznie wołać o pomoc, zawijając
krwawiącą rękę w skrawek białej
koszulki.
Nagle, pokój Alexandra zaczął
moknąć, jakby deszcz padał z sufitu. Do ich uszu dobiegł
dźwięk, do złudzenia przypominający grzmot.
Szatyn panicznie bał się burzy.
— Allie — zaczął John, ignorując
rozdzierający ból — Spokojnie, to tylko iluzja.
Chłopak na ekranie kiwnął głową,
ale mimo wszystko pobladł i zaczął się trząść.
Skutkiem kolejnego poświęcenia Johna była piła, która
zdawała się być na tyle silna, żeby
przeciąć drzwi, Alexander skupił się więc na tym.
Ciął, aż do momentu, gdy mógł
otworzyć to, co zostało ze stalowej bramy, ale za nią ujrzał
tylko kolejne drzwi. Jęk zawodu i bezsilności wypłynął z
jego płuc.
— Ucinałeś sobie palec na darmo —
westchnął.
Na jego ekranie pojawiło się
zbliżenie na palce Johna. Biedny, trwał w dziwnej agonii,
powtarzając samemu sobie, że wszystko będzie dobrze. Jak mógł
go w to wciągnąć? Jak
mógł pozwolić, żeby tak wspaniała osoba jak John cierpiała
przez resztę życia z jego
powodu?
Wszystkim byłoby lepiej bez
niego.
Nagle, przypomniało mu się coś,
co całkowicie porwało jego serce na drobne kawałeczki.
Pasją jego przyjaciela w lokach była gra na fortepianie.
Robił to w każdej wolnej chwili, kiedy
tylko był u siebie i nie musiał się uczyć. Grał pięknie,
zawsze potrafił uspokoić tym
Alexandra. Coś magicznego było w dźwiękach, które wypływały
spod jego palców.
Teraz John nie zagra więcej na
pianinie. I to wszystko jego wina.
Alex zaczął nieświadomie nucić
melodię z Ojca Chrzestnego, tak piękną i tak prostą, którą
Johny znał już na pamięć, od dobrych kilku lat. Szatyn
uwielbiał, kiedy to grał, nie było
lepszego utworu w jego wykonaniu.
Smętna melodia snuła się po
pomieszczeniu, aż nagle John przerwał mu słabym głosem.
— Pamiętasz, Alex, jak
wychodziliśmy razem do baru, z resztą? Raz byłeś tak pijany, że
pobiłeś się z jakimś typem i złamał ci rękę?
— Pamiętam — odparł smutno — A
pamiętasz, jak odwołałeś swoje przyjęcie urodzinowe,
bo miałem atak paniki i siedziałeś ze mną całą noc?
— Tak, było warto — roześmiał się
z bólem — Allie?
— Tak?
— Chcę ci coś powiedzieć —
powiedział z trwogą, widząc kolejny komunikat. Jego głos
zrobił się chwiejny, pobladł jeszcze bardziej.
— O co chodzi?
— Jestem w tobie zakochany od
drugiej klasy liceum — powiedział podnosząc nowe
narzędzie, które ktoś wsunął właśnie do pomieszczenia —
Chciałem, żebyś wiedział.
Cisza.
Komunikat na ekranie brzmiał: ZABIJ
SIĘ, A PUSZCZĘ GO WOLNO I NIGDY NIE WRÓCĘ DO JEGO ŻYCIA. PORA ZAKOŃCZYĆ TEN
HANDEL CZASEM.
Więc to miał zrobić? Jego życie
było ceną życia Alexandra?
Tak to się miało skończyć. Już
nigdy nie dotknie jego skóry, już nigdy nie pójdą razem do
baru, już nigdy nie będzie się uczył do egzaminu, już nigdy
nie napije się kawy, już nigdy nie
nakarmi swojego żółwia.
Nigdy nie będzie mu dane zostać
chłopakiem Alexandra.
Ale jeśli on mógł żyć normalnie,
to nic więcej się nie liczyło. Jego szczęście było wszystkim,
czego chciał.
Przyłożył lufę pistoletu do
skroni.
— Jeszcze się zobaczymy, Allie.
To tylko kwestia czasu — wyszeptał.
Strzał.
Drzwi się otworzyły.
Komentarze
Prześlij komentarz